sobota, 25 października 2014

Rozdział 20.



            - Chcesz mi coś powiedzieć, Louis? - spojrzałem na nią niepewnie. Co mogłem chcieć jej powiedzieć? „Tęskniłem?” „Kocham cię?”
            - Nie rozumiem - wydukałem, nadal mierząc ją wzrokiem.
            - Nie udawaj - wysyczała przez zaciśnięte zęby i zniknęła w salonie.
            - Eleanor, możesz mi wyjaśnić, o co ci chodzi? - zmarszczyłem lekko czoło, podchodząc do niej. Naprawdę nic z tego nie rozumiałem. El z wrogością w oczach zrobiła krok do tyłu, opierając się o szafkę.
            - Mi? - zmrużyła oczy. - Chyba właśnie ja powinnam zadać ci to pytanie! - warknęła. - Już ci nie wystarczam?
            - Co ty w ogóle mówisz?
            - Prawdę. Znudziłam ci się?! W sumie… - zaśmiała się kpiąco. - Przecież taka gwiazda jak ty nie powinna zadawać się z kimś na takim poziomie…
            - Na jakim znowu poziomie? O co ci chodzi? - nerwowo przeczesałem ręką włosy. Nic z tego nie rozumiałem. „Zupełnie nic…”
            - Ile ich jest co!? Każda na inny dzień? Poniedziałek, wto…
            - Dość! - przerwałem jej, ciskając bukietem róż o podłogę.
            - Ja robię pewnie za tą oficjalną - zaplotła ręce na piersi. - Zabierasz mnie na te pieprzone gale, żeby pokazać wszystkim, jaki to jesteś wspaniały. Przecież to niedopuszczalne, żeby w którymś z brukowców pojawiła się wzmianka o tym, że co dzień zabawiasz się z inną!
            - Nie przeginaj! - zacisnąłem dłonie w pięści, starając się opanować narastającą we mnie złość.
            - Ja przeginam?! To nie ja spotykam się z innymi za twoimi plecami! - wrzasnęła, po czym zaczęła nerwowo chodzić po pokoju.
            - Co?! - poczułem jak krew napływa do mojego mózgu, podwyższając mi ciśnienie.
            - Myślałeś, że jestem aż tak naiwna i się nie dowiem?! - zmrużyła oczy, uważnie mi się przyglądając. - Jesteś żałosny!
            - Jak w ogóle możesz posądzać mnie o coś takiego?! - podeszła do mnie. - Przecież nigdy bym cię…
            - Proszę! - wcisnęła w moją dłoń swoją komórkę.
            - Co to do cholery ma być?! - zmarszczyłem czoło, wpatrując się w zdjęcie na wyświetlaczu, które zostało zrobione, kiedy rozmawiałem z Kathy w samochodzie. „Co to do cholery ma być?!” powtórzyłem w myślach.
            - Stacy przesłała mi to zdjęcie. Podobno czule się żegnaliście - wysyczała prosto w moją twarz, po czym wycofała się kilka kroków i zajęła miejsce na kanapie - W tej sytuacji to chyba ja powinnam zapytać, co to do cholery ma być?!
            - Kazałaś mnie śledzić?! - spiorunowałem ją wzrokiem. Bałem się usłyszeć odpowiedź na to pytanie. „Gdyby okazało się, że to prawda…”
            - Nie. Stacy po prostu tamtędy przechodziła - wymamrotała. - Ale szkoda, że nie wpadłam na taki pomysł - prychnęła. - Może wtedy nie łudziłabym się tyle czasu, że jesteś taki wspaniały…
            - Do cholery, Eleanor, z nikim cię nie zdradziłem! - oparłem się rękoma o ławę, która dzieliła mnie od jej drobnej osoby.
            - Zdjęcie mówi samo za siebie…
            - Przecież na tym zdjęciu jest Kathy - powiedziałem ton ciszej i zacisnąłem powieki.
            - Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? Byłoby dużo łatwiej powiedzieć, kim jest ta dziewczyna, gdybyś jej tak do siebie nie tulił - zmrużyła oczu. - A nawet jeśli to naprawdę Kathy, nie zmienia to faktu, że mnie zdradziłeś, Louis! - krzyknęła, podnosząc się z miejsca.
            - Eleanor, przestań wygadywać takie głupoty - uderzyłem dłońmi o ławę. - Kocham ciebie i tylko ciebie. Kathy jest moją przyjaciółką, ale poza tym nic mnie z nią nie łączy! - nerwowo przeczesałem ręką włosy, obserwując, jak do oczu mojej dziewczyny zaczynają napływać łzy. W pomieszczeniu słychać było jedynie ciche tykanie zegara i nasze oddechy. Eleanor otarła dłonią policzek, nadal wpatrując się we mnie swoimi ciemnymi tęczówkami. Westchnęła głośno, po czym minęła mnie i ruszyła w stronę sypialni.
            - Nie wierzę ci - wymamrotała, zatrzaskując za sobą drzwi.
            - Lepiej zastanów się, czy aby na pewno mnie jeszcze kochasz, Eleanor! - wrzasnąłem za nią i po raz kolejny uderzyłem pięścią w blat. Syknąłem cicho, kiedy poczułem przeszywający ból w dłoni i opadłem ciężko na kanapę. Wiedziałem, że w tym momencie Eleanor mnie nienawidzi i bardziej niż mi, wierzy Stacy i temu pieprzonemu zdjęciu. Wiedziałem też, że jestem niewinny, Nie zrobiłem przecież nic złego. Kochałem ją. „Nie byłbym w stanie jej tego zrobić…” Schowałem twarz w dłoniach, nabierając powietrza w płuca. Na samą myśl o tym wszystkim, przez moje ciało przechodziło nieprzyjemne uczucie. Nie chciałem jej stracić. „Nie dziś i nie w taki sposób…” Nadal przepełniony złością i żalem podniosłem się miejsca i ruszyłem w kierunku sypialni. Chciałem już zapukać, jednak nagle poczułem, że coś mnie przed tym powstrzymuje. „Nie masz za co przepraszać. Jeśli to zrobisz, przyznasz się do winy…” w głowie rozbrzmiał mi głos mojego drugiego ja. Odwróciłem się od drzwi i usiadłem na brzegu szafki w korytarzu. Westchnąłem głęboko, sięgając po jeden ze swoich butów.
            - Louis, nie wychodź… - usłyszałem nagle jej cichy głos. Nie byłem w stanie się odezwać. Zacząłem sznurować drugi but, kiedy jej bose stopy stanęły tuż obok moich. Podniosłem się z miejsca, chwytając za klamkę, ale El uchwyciła mój nadgarstek, zatrzymując mnie. - Proszę… - Odwróciłem się w jej kierunku, ale nie spojrzałem na nią. Wlepiłem swój wzrok w drewnianą podłogę. Chciałem jedynie usłyszeć, co miała mi do powiedzenia. - Przepraszam. Kocham cię Lou…
            - Serio? - zareagowałem na jej słowa jak poparzony. - Gdybyś mnie kochała, to byś mi ufała…
            - Ufam ci - wydukała.
            - Nie sądzę - pokręciłem głową.
            - Możesz chociaż na mnie spojrzeć?  - delikatnie uniosła mój podbródek do góry, jednak ja odwróciłem wzrok. - Bałam się, że mogę cię stracić…
            - Uważasz, że zatrzymasz mnie, zachowując się tak, jak przed chwilą? - popatrzyłem na nią, marszcząc czoło.
            - Kiedy zobaczyłam to zdjęcie… - westchnęła. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Po prostu czuję, że zaczynamy się od siebie oddalać. Boję się, że pewnego dnia to wszystko się skończy…
            - Eleanor…
            - Louis, ja naprawdę cię kocham - jej oczy momentalnie się zaszkliły. Wiedziałem, że mówi prawdę.
            - Też cię kocham - westchnąłem. Objąłem ją mocno, chowając twarz w jej włosach.
            - Nie chcę się z tobą kłócić - szepnęła.
            - Ja też nie - spojrzałem na nią, po czym delikatnie musnąłem jej usta. - Muszę lecieć…
            - Nie zostaniesz? - przygryzła niepewnie dolną wargę.
            - Chciałbym - pocałowałem ją w czoło - …ale muszę się jeszcze spakować - westchnąłem.
            - Będę tęsknić - kąciki jej ust delikatnie się uniosły.
            - No ja myślę - uśmiechnąłem się szeroko i zamknąłem ją w swoich ramionach. - Kocham cię.


            - A wy co tu robicie? - zmarszczyłem czoło, spoglądając na dwie blondynki.
            - Nam też miło cię widzieć - Sue niepewnie się uśmiechnęła, pociągając nosem.
            - Coś się stało? - przysiadłem na brzegu kanapy.
            - Nastąpił mały wypadek - odezwał się Niall, podając Kathy opakowanie chusteczek.
            - To znaczy? - nadal przyglądałem się dziewczynom, oczekując na jakąkolwiek odpowiedź.
            - Mieszkanie dziewczyn się spaliło - Zayn westchnął głośno, obejmując Sue.
            - Ale jak… - zmarszczyłem czoło. Byłem w szoku, chociaż to chyba za mało powiedziane. - Jak to się mogło stać?
            - Jakby ci to wytłumaczyć… - Harry przewrócił oczami. - Jest iskra, która zamienia się w…
            - Cicho bądź, kretynie! - przerwałem mu. - Nic wam się nie stało? - przeniosłem wzrok na dziewczyny.
            - Nie… - Sue pokręciła przecząco głową. - Nie było nas wtedy w domu…
            - Na całe szczęście - wtrącił Liam, pojawiając się w salonie z kubkami gorącej herbaty.
            - Zaraz po tym jak pojechaliście z Zaynem, ciocia Mary wyciągnęła mnie na zakupy - westchnęła. - Jakiś czas później zadzwoniła do mnie Kathy, która wróciła, a raczej już nie wróciła do naszego mieszkania…
            - Pożar wybuchł u sąsiadów i przeniósł się do naszego mieszkania - Kathy założyła pasmo włosów za ucho. - Na szczęście im też nic się nie stało…
            - Próbowałyśmy przekonać strażaków, żeby wpuścili nas do środka, ale stwierdzili, że to na razie niemożliwe - Sue chwyciła jeden z kubków. - Jedyne co przyszło mi do głowy, to zadzwonić do Zayna…
            - I bardzo dobrze zrobiłaś - pokręciłem głową, nadal nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszałem. - Możecie u nas zostać, ile tylko chcecie. I tak wyjeżdżamy na kilka dni, więc dom będzie stał pusty. Poza tym, kiedy wrócimy Sue będzie spała z Zaynem, a ja zawsze mogę przenocować u Eleanor, więc miejsca wam nie zabraknie.
            - Dziękuję, ale to niepotrzebne - Kathy uśmiechnęła się delikatnie. - Zabrałam się z chłopakami, ale zaraz jadę do sie… Jadę do Jamesa.
            - Przecież możesz…
            - Nie martwcie się, mam gdzie się zatrzymać - przerwała mi, obracając w palcach swój naszyjnik. Po chwili z jej oczu zaczęły płynąć łzy, które za wszelką cenę starała się przed nami ukryć, chowając twarz w dłoniach.  
            - A ty czego beczysz? - szturchnął ją ramieniem Harry. - No chodź tu i już przestań - przyciągnął ją do siebie i zamknął w mocnym uścisku. „Styles, nie poznaję cię…” - Te baby… - prychnął, przewracając oczami. „Nie, jednak wcale się nie zmieniłeś…” Chciałem już się odezwać, ale przerwał mi dźwięk telefonu.
            - Halo? - Sue odebrała swoją komórkę, ocierając dłonią policzek. - Nie, jesteśmy całe i zdrowe… Tak… U Zayna… - spojrzała na nas niepewnie. - Damy sobie radę… Tak… Odezwę się… - westchnęła, przygryzając wargę. - Też cię kochamy. Pa.
            - Wujek? - Kathy spojrzała na swoją siostrę zaszklonymi oczami.
            - Tak - Sue oparła głowę o ramię Zayna.
            - A teraz dzwoni do mnie? - Kathy zmarszczyła czoło, wyciągając swój dzwoniący telefon i spojrzała na wyświetlacz - Nie, to jednak nie on - sprostowała, po czym przyłożyła telefon do ucha. - Tak, kochanie? Nic nam się nie stało… Jesteśmy u chłopaków… Właśnie miałam się zbierać… Tak… Do zobaczenia - odłożyła telefon i westchnęła cicho, spoglądając na nas. - Na mnie już pora…
            - Odwiozę cię - przeczesałem ręką włosy, podnosząc się z miejsca.
            - Przestań, zamówię taksówkę - pokręciła głową, obejmując swoją siostrę.
            - Nie ma takiej opcji - stwierdziłem pewnie. - Przynajmniej tyle mogę zrobić…


            - Jeśli jest za długa, to znajdę inną - Zayn uśmiechnął się szeroko, skanując mnie od góry do dołu. W jego oczach mogłam dostrzec ten niesamowity, chłopięcy błysk.
            - Zayn… Ta koszulka ledwo zasłania mi tyłek. - obciągnęłam ją w dół, przewracając oczami.
            - Moim zdaniem jest zdecydowanie za długa - pokręcił głową. - Chociaż i tak wyglądasz w niej fantastycznie…
            - Wyglądam fatalnie - westchnęłam, związując niedbale włosy.
            - Nigdy nie wyglądasz fatalnie - poklepał miejsce obok siebie. Położyłam się przy nim i podparłam na łokciach. - Wspominałem ci już, że jesteś straszną marudą?
            - No tak, bo przecież nie mam powodów do narzekania… - wzruszyłam niedbale ramionami. Byłam wściekła, a może raczej zmartwiona całą tą sytuacją… Nie miałam nic, do czego mogłabym wrócić…
            - Sue, wszystko się ułoży. Teraz mieszkasz ze mną, tak? - zmarszczył lekko czoło, przyglądając mi się uważnie.
            - Tak, ale…
            - Nie ma żadnego ale - przerwał mi. - A jak tylko wrócę, to zabiorę cię na zakupy - uśmiechnął się.
            - Poradzę sobie - wymamrotałam. Nie chciałam, żeby wydawał na mnie jakiekolwiek pieniądze.
            - Wiesz co? Mam lepszy pomysł - podniósł się z miejsca, po czym zaczął  przegrzebywać kieszenie spodni, które chwilę temu odrzucił na fotel. - Proszę - usiadł obok mnie, wręczając mi swoją kartę.
            - Po co mi to? - zmarszczyłam czoło, skanując jego twarz.
            - Na zakupy - uśmiechnął się dumny ze swojego pomysłu. - I tak bym ci nie doradził, więc będzie lepiej, jeśli zabierzesz Kathy.
            - Zayn…
            - Jej też coś kup, bo obie nie macie teraz zbyt wielu rzeczy, które mogłybyście na siebie założyć - przerwał mi. - Myślę, że tyle, ile tu jest, powinno wam wystarczyć. 
            - Zayn, nie wezmę tego… - westchnęłam, podnosząc się z miejsca.
            - Dlaczego? - spojrzał na mnie zdziwiony.
            - Nie chcę twoich pieniędzy - stwierdziłam pewnie. - To, że pozwoliliście mi tu zamieszkać i tak dużo dla mnie znaczy… Nie mogę…
            - Oczywiście, że możesz - pokręcił głową, ponownie mi przerywając - Właśnie dlatego ci ją daję - wyciągnął w moją stronę kartę. - Susanne, nie bądź uparta…
            - To ty nie bądź uparty - westchnęłam, siadając ponownie na łóżko. - Dziękuję, ale nie potrzebuję twoich pieniędzy.
            - W takim razie jak wrócę…
            - Nie, Zayn - zakryłam jego usta dłonią. - Mamy jeszcze trochę oszczędności na koncie. Poradzimy sobie.
            - Wiem, ale chcę pomóc - stwierdził, nie odrywając ode mnie wzroku.
            - I cały czas pomagasz - wysiliłam się na lekki uśmiech. - Jutro pójdziemy z Kathy do tego mieszkania. Może pozwolą nam tam wejść i zabrać to, co da się jeszcze uratować.
            - Sue, jeżeli coś się nie spaliło, to zostało pewnie zalane - westchnął.
            - Miejmy nadzieję, że się mylisz - oparłam się o jego ramię.
            - W zasadzie, skutki tego pożaru są dużo lepsze, niż mogłoby się wydawać - roześmiał się niepewnie po chwili milczenia.
            - Tak bardzo cieszy cię to, że spaliło mi się mieszkanie? - zmarszczyłam czoło, zerkając na niego kątem oka.
            - Tak - pokiwał pewnie głową. - Dzięki temu, mam cię teraz cały czas przy sobie - objął mnie, składając całusa w moich włosach. - Może i jestem okropny, ale bardzo mnie to cieszy.


            - Nieźle się urządziłaś - Louis uśmiechnął się szeroko, rozglądając po mieszkaniu Jamesa.
            - Wiesz, wynajęłam na jakiś czas - prychnęłam, kierując się w stronę kuchni. Chłopak bez zastanowienia ruszył za mną. - To czego się napijesz?
            - Skoro zostałem zaproszony na herbatę, to... - udał zamyślonego, siadając przy wysepce kuchennej. - To może herbaty.
            - Robi się - uśmiechnęłam się, otwierając szafkę.
            - Ile lat ma James? - zapytał nagle, rozglądając się wokół siebie.
            - Dwadzieścia osiem w październiku, a co? - spojrzałam na niego, opierając się o blat.
            - Nieźle się dorobił - z uznaniem pokiwał głową.
            - Jest strasznie uparty - westchnęłam. - Praktycznie całe dnie spędza w pracy, więc…
            - Rozumiem - oparł się na dłoni, przyglądając mi się uważnie. - Nie obrazisz się, jak coś powiem?
            - A powinnam? - uniosłam brwi, spoglądając na niego.
            - Nie wiem - wzruszył ramionami. - Ja bym się nie obraził.
            - W takim razie ja też - uśmiechnęłam się, podając mu filiżankę. Usiadłam obok niego, nie przestając mu się przyglądać. - Mów.
            - Może to zabrzmi dziwnie, ale całkowicie mi do niego nie pasujesz - westchnął, biorąc łyk herbaty. - Pyszna - uśmiechnął się szeroko. - Może naprawdę przeciwieństwa się przyciągają.
            - W jaki sposób nie pasuję? - zmarszczyłam lekko czoło. Naprawdę byłam ciekawa, co tak naprawdę ma na myśli.
            - No bo… - przewrócił oczami, jakby szukał odpowiednich słów.
            - No mów - uśmiechnęłam się. - Przecież powiedziałam, że się nie obrażę.
            - Jesteś wesoła, pełna energii… - jego błękitne oczy skanowały moją twarz. - Masz milion pomysłów na minutę… Może nie wszystkie są mądre, ale… - sprzedałam mu kuksańca w bok, na co wybuchł głośnym śmiechem.
            - Moje pomysły są fenomenalne - prychnęłam. - Wszystkie.
            - Oczywiście - roześmiał się jeszcze głośniej. Nagle jednak przybrał nieco poważniejszy wyraz twarzy. - Na czym to ja…
            - Na tym, że mam fenomenalne pomysły - uśmiechnęłam się szeroko.
            - No tak - zaśmiał się - Jesteś świetnym fotografem…
            - Muszę jeszcze…
            - Dużo pracować, żeby coś osiągnąć… - przerwał mi, mówiąc dokładnie to, co sama zawsze powtarzałam - Głupoty pleciesz. Czemu w ogóle w siebie nie wierzysz?
            - To nie tak… - spuściłam głowę i zaczęłam bawić się swoim naszyjnikiem.
            - A jak? - wziął kolejny łyk herbaty.
            - Widzisz… - nadal obracałam w palcach naszyjnik, szukając jakichś logicznych słów. Może kiedyś wierzyłam, że to co robię ma jakiś sens, ale potem usłyszałam… - James sądzi, że przede mną jeszcze dużo pracy…
            - A co sądzi Kathy? - delikatnie uniósł mój podbródek. - Co ty myślisz o tym wszystkim?
            - Ja… Właściwie…
            - Kathleen, uważasz, że twoje pracę są dobre? - przygryzł dolną wargę, czekając na moją odpowiedz.  „Czy moje prace są dobre?”
            - Louis, to bez znaczenia… - westchnęłam. - Wybrałam to, co mnie pociągało, ale… Sama nie wiem już, jaką to ma przyszłość…
            - Czemu widzisz przyszłość tylko w ciemnych barwach? - uszczypnął mnie w nos, jak robi się to  małym dzieciom. - Gdybym też tak myślał, to nigdy nie poszedłbym do X-factora - oparł się na łokciu, kładąc twarz na dłoni.
            - Niby czemu?
            - Tylko pomyśl… Dziś One Direction jest sławne prawie na całym świecie. Śpiewamy, rozdajemy autografy, udzielamy wywiadów, ale tak naprawdę nikt z nas nie wie, jak długo to jeszcze potrwa - westchnął głośno. - Pewnego dnia ludzie mogą przestać słuchać naszej muzyki, a my staniemy się niepotrzebni - przeczesał ręką włosy. - Gdybym martwił się przyszłością, to nadal pracowałbym w sklepie, szwendał się w firmowym uniformie i zabawiał klientów - zaśmiał się. - Ewentualnie, gdyby wszystko poszło po mojej myśli, byłbym teraz nauczycielem aktorstwa.  
            - Pracowałeś w sklepie? - spytałam zdziwiona.
            - Tak - uśmiechnął się. - To była całkiem niezła fucha.
            - Nie wierzę… - roześmiałam się, spoglądając na niego. Zmarszczyłam lekko czoło, biorąc łyk herbaty. - Po prostu… Louis, ja nie chcę nikogo rozczarować… Nie chcę rozczarować samej siebie… Nie wiem, czy to ma w ogóle jakiś sens. Kocham to robić, ale…
            - No i to wystarczy - przerwał mi. - Jeżeli ty to kochasz, inni też to pokochają. Zaufaj mi - stwierdził z pewnością w głosie, spoglądając prosto w moje oczy, a ja zdałam sobie sprawę, że właśnie tego mi brakowało. Brakowało mi osoby, która by we mnie uwierzyła. Co prawda Sue zawsze okazywała mi wsparcie, ale była moją siostrą, więc robiłaby to nawet, gdyby moje zdjęcia były do niczego, a James nigdy nie pochwalał tego, co robię. Louis natomiast we mnie nie wątpił. Wręcz przeciwnie, wierzył w moje umiejętności chyba nawet bardziej, niż ja sama. - Będę uciekał. Muszę się jeszcze spakować - odezwał się po chwili milczenia, wstając z miejsca i kierując się do wyjścia. - Dziękuję za przepyszną herbatę - uśmiechnął się szeroko, otwierając drzwi.
            - To ja powinnam ci podziękować - westchnęłam.
            - Niby za co? - zmarszczył lekko czoło. - Za to, że cię odwiozłem już mi podziękowałaś.
            - Nie za to - roześmiałam się. - Raczej za podniesienie na duchu.
            - Nie ma sprawy - oparł się o framugę drzwi. - Zacznij trochę bardziej w siebie wierzyć, mała - puścił mi oczko.
            - Ej, wcale nie jestem mała! - zaplotłam ręce, tupiąc nogą.
            - Oczywiście, olbrzymie - prychnął, podchodząc do mnie.
            - Dziękuję, Louis - przytuliłam go na pożegnanie i zamknęłam za nim drzwi. Odetchnęłam głęboko i z powrotem ruszyłam do kuchni. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc czarną bluzę Louisa, pozostawioną na oparciu krzesła. Nie minęła nawet minuta, kiedy usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. „Jednak zauważył…” Chwyciłam w ręce jego bluzę i skierowałam się w stronę korytarza. - Wróciłeś po zgubę? - zatrzymałam się, szerzej otwierając oczy. - Ja… James? Co ty tu robisz?
            - Mieszkam, jak dobrze pamiętam - wymamrotał oschłym tonem.
            - Myślałam, że wrócisz później - wydukałam, ściskając w dłoniach materiał.
            - Kupiłaś mi nową bluzę? - podszedł do mnie. - Kochanie, dobrze wiesz, że nie chodzę w takich rzeczach - chwycił mój nadgarstek, wbijając we mnie spojrzenie. - A nie, przepraszam, to przecież bluza tego smarkacza! - wrzasnął, powodując że zadrżałam.
            - On tylko mnie odwiózł… - zaczęłam się tłumaczyć. - Zaprosiłam go na herba…
            - Zamknij się - poczułam silniejszy uścisk na nadgarstku i automatycznie wypuściłam z ręki materiał bluzy.
            - James…
            - Zamknij się Kathleen! - powtórzył. - Czy ja naprawdę mówię aż tak niewyraźnie? - spiorunował mnie wzrokiem.
            - Nie, prze…
            - Kathy, chyba zapomniałem... - nagle w drzwiach pojawił Louis. „Tylko nie teraz…” Szybkim ruchem wyrwałam rękę z uścisku Jamesa i podniosłam bluzę z podłogi.
            - Wszystko w porządku? - zapytał ciepłym, ale poważnym tonem.
            - W jak najlepszym - wymamrotał James. - Chyba czegoś zapomniałeś.
            - Wła… Właśnie - wyciągnęłam rękę, wręczając mu bluzę.
            - Dzięki - nadal uważnie się nam przyglądał. James odchrząknął, po czym zniknął w kuchni. Wiedziałam jednak, że podsłuchuje. „Ten wieczór nie skończy się chyba tak, jak to zaplanowałam…” Przełknęłam ślinę i podeszłam do chłopaka.
            - Powinieneś już iść - uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
            - Kathy, na pewno wszystko w porządku? - wbił we mnie swoje spojrzenie.
            - Tak. Tylko rozmawialiśmy - założyłam pasmo włosów za ucho.
            - Nie wyglądało mi to na…
            - Louis, mówię jak było. Przestań… - westchnęłam, na co chłopak pokiwał jedynie głową.
            - W takim razie będę leciał, ale jakby coś…
            - Wiem. W razie czego mam zadzwonić - uśmiechnęłam się, mimo, że w środku wręcz błagałam, żeby został. - Cześć.
            - Jasne - westchnął. - Do zobaczenia wkrótce - uśmiechnęłam się do niego po raz kolejny. Chwilę później drzwi się zamknęły. Odetchnęłam głośno, zbierając w sobie resztki sił. „Będą mi dziś bardzo potrzebne…” 

 ♥♥♥

 
Witajcie kochani!
Jak minął Wam tydzień? Pomimo tego, że za oknem świeci słońce, zrobiło się okropnie zimno, więc nie dajcie się zwieść i dbajcie o siebie, bo grypa nie śpi ;)
A jak wasze wrażenia po obejrzeniu nowego teledysku 1D?
Rozdział 20. za nami ;) Mamy nadzieję, że spodobał wam się chociaż odrobinkę ;)
Dziś rano, kiedy tu weszłyśmy, zauważyłyśmy, że liczba odwiedzin naszego bloga przekroczyła 10000! ;) Dziękujemy z osobna za każdą z tych odsłon <3
Dziękujemy również osobom, które skomentowały poprzedni rozdział <3 To niesamowite, jak w kilka sekund potraficie poprawić nam humor ;)
Zachęcamy też pozostałych do wyrażania swoich opinii, które są dla nas niezmiernie ważne ;)
Ściskamy mocno i do zobaczenia w przyszłym tygodniu! Xx
MADDIE&CAROL

sobota, 18 października 2014

Rozdział 19.



            - Nie śmiej się ze mnie. Naprawdę byłam zaskoczona - blondynka cisnęła we mnie poduszką, którą zdążyłem jednak szybko złapać.
            - Jak tak dalej pójdzie, to staniesz się sławniejsza ode mnie - prychnąłem.
            - Myślałam, że one mnie nie lubią - delikatnie zmarszczyła czoło.
            - Jesteś piękna, mądra i zabawna - zacząłem. - Masz cudowne, błękitne oczy, uroczy uśmiech… Niby za co miałyby cię nie lubić?
            - Za to, że jestem twoją dziewczyną - przewróciła oczami.
            - Skarbie, są fani i hejterzy. Ci drudzy nigdy cię nie polubią - westchnąłem. - Coś już o tym wiem… 
            - Są też twoi fani, którzy są moimi hejterami - uśmiechnęła się krzywo. - Czasem wydaje mi się, że zasługujesz na…
            - Nie kończ - przerwałem jej. - Jeśli już ktoś tu na kogoś nie zasługuje, to ja na ciebie. Zacznij w końcu trochę w siebie wierzyć, skarbie - pogładziłem dłonią jej policzek.
            - Chciałabym, ale… Może wcale nie pasuję do twojego idealnego obrazka… - westchnęła cicho, spuszczając wzrok.
            - Jestem w tobie zakochany po uszy - uniosłem jej podbródek, aby móc spojrzeć jej w oczy. Naprawdę ją kochałem. Była kimś, kto wyrywał mnie z tego całego szaleństwa wokół. Kimś, przy kim nie musiałem zachowywać się idealnie. - A to sprawia, że jesteś jedną z najważniejszych części mojego idealnego obrazka - chwyciłem w dłonie jej twarz. - Bez ciebie cały ten mój obrazek byłby do bani - uśmiechnąłem się, co od razu odwzajemniła, po czym złączyłem nasze usta. Uwielbiałem ten malinowy smak.
            - Mną się nie przejmujcie, ja nic nie widzę, nie przeszkadzajcie sobie… - oderwaliśmy się od siebie, kiedy nagle otworzyły się drzwi.
            - Puka się - wymamrotałem zaczepnie.
            - To się pukaj - Kathy przewróciła oczami. - Sue, czy mogłabyś oddać mi moją sukienkę?
            - Którą? - Sue podniosła się, ruszając w stronę dużej szafy. - Tą granatową?
            - Tak…
            - Po co ci granatowa? - prychnąłem. - Ta w której jesteś teraz, jest idealna - na twarzy Kathy automatycznie pojawiły się rumieńce. - Dopiero teraz uświadomiłaś sobie, że stoisz tu w samym ręczniku? - roześmiałem się, widząc jej reakcję.
            - Możesz się na mnie nie gapić? - przewróciła oczami, próbując ukryć zawstydzenie. - Długo jeszcze? - westchnęła, patrząc, jak Sue przegrzebuje kolejne wieszaki. „A tak właściwie, to co ona ma na policzku?” - Nie czuję się najlepiej, stojąc tu prawie naga…
            - Jestem twoją siostrą i nie pierwszy raz widzę cię w ręczniku - roześmiała się Sue, podając jej sukienkę.
            - A ja mam już dziewczynę, więc nie jestem nawet zainteresowany - prychnąłem, obejmując Sue, która zdążyła już zająć miejsce obok mnie.
            - Wiecie co? Pasujecie do siebie - Kathy udała urażoną naszymi zaczepkami i nim zdążyliśmy dodać coś jeszcze, zniknęła za drzwiami.
            - To na czym stanęliśmy? - Sue spojrzała na mnie, delikatnie się uśmiechając. W jej błękitnych oczach pojawił się ten cudowny błysk. Zarzuciła dłonie na moje ramiona, a ja objąłem ją mocniej, przyciągając bliżej siebie.
            - Na tym, że cię kocham - musnąłem jej wargi.
            - Ja ciebie też - szepnęła. - Bardzo…


            - Co powiesz na ryż i kurczaka w sosie pomidorowym? - zapytałam, podnosząc przykrywkę jednego z garnków. Wiedziałam, że kurczak to ulubione danie Zayna i na pewno go sobie nie odmówi. „Kathy trafiła w dziesiątkę z dzisiejszym obiadem…”
            - Może być nawet bez ryżu - roześmiał się, siadając przy stole.
            - Coś do picia? - spojrzałam na niego, unosząc brew.
            - Mogłabyś zapiąć mi tę przeklętą bransoletkę? - nagle w kuchni pojawiła się Kathy. Wyglądała przepięknie w granatowej, zwiewnej sukience, która leżała na niej idealnie i fantastycznie kontrastowała z długimi lokami, które opadały na jej ramiona.
            - Jasne - uśmiechnęłam się, skanując uważnie jej sylwetkę. - Czy ty przypadkiem…
            - Nic nie mów, są strasznie niewygodne. Nie wiem, jak ty w nich chodzisz - wymamrotała, przenosząc swój wzrok na wysokie szpilki. - Oddam. Możesz być tego pewna.
            - No ja myślę, kosztowały fortunę - roześmiałam się i wsunęłam jej pasmo włosów za ucho. - Ślicznie wyglądasz.
            - Jak mogę wyglądać ślicznie z czymś takim na twarzy? - westchnęła, przejeżdżając dłonią po policzku, po czym usiadła naprzeciwko Zayna.
            - Kathy, a co ci się właściwie stało? - mój chłopak zmarszczył brwi, przyglądając się rozcięciu na jej twarzy.
            - Nie mów, że Sue ci nie powiedziała. - przewróciła oczami, najwyraźniej czymś rozbawiona. - A ja myślałam, że mówicie sobie wszystko - prychnęła.
            - Wolałem zapytać o to ciebie - stwierdził. - No więc?
            - No więc… - Kathy westchnęła głośno. - James rzucił swoją teczkę zaraz przy wejściu do kuchni, a ja potknęłam się o nią, kiedy poszłam po coś do picia.
            - Nie zauważyłaś jej? - Zayn podrapał się po głowie.
            - W nocy zazwyczaj jest ciemno - po raz kolejny przewróciła oczami. -  Dopiero później wpadłam na pomysł, żeby zapalić światło - Zayn badał ją przez chwilę wzrokiem, po czym zaczął się śmiać. - Mnie to nie śmieszy…
            - A mnie trochę tak - prychnął. - Nie wiedziałem, że jesteś aż taką ciamajdą.
            - W takich momentach jak ten, nachodzi mnie nieodparta chęć, żeby cię zamordować - wymamrotała.
            - Takie maleństwo jak ty i tak by mi nic nie zrobiło, więc jeszcze długo się ze mną pomęczysz - uśmiechnął się szeroko. - Chyba, że przez najbliższe kilka dni umrę z tęsknoty za twoją siostrą…
            - Czyżbyś nas opuszczał? - Kathy oparła brodę na dłoniach. - Jaka szkoda… - przybrała smutną minę.
            - Prawda? - roześmiał się, podnosząc się z miejsca. - Może Ameryka mnie doceni - podszedł do szafki, z której wyciągnął pustą szklankę, po czym nalał sobie do niej soku.
            - Jedziesz do Ameryki?
            - Do Nowego Jorku - wydukał między kolejnymi łykami. - Jakbyś była dla mnie miła, to bym ci coś kupił…
            - Zawsze marzyłam o figurce Statuy Wolności - moja siostra westchnęła ironicznie, na co wybuchłam długo powstrzymywanym śmiechem.
            - Pomyślę, co da się zrobić - na twarzy Zayna pojawił się szeroki uśmiech. - Kto wie, może uda nam się zdobyć dla ciebie oryginał…
            - Swoją drogą, gdzie się wybierasz? - spojrzałam na Kathy, przerywając tę ich bezsensowną konwersację.
            - Późny obiad lub wczesna kolacja z Jamesem - uśmiechnęła się. - Jak zwał, tak zwał. Gorzej, że musiałam się tak ubrać. Te jego knajpki dla snobów mnie dobijają… - westchnęła.
            - Co ty nie powiesz… - posłałam rozbawione spojrzenie w kierunku mojego chłopaka, który żeby mi się przypodobać, już nie raz próbował zaciągnąć mnie na kolację do jednej z restauracji, w której na sam widok cen, odechciewało mi się jeść.
            - Tylko uważajcie, żebym za wcześnie nie został wujkiem - Zayn poruszał brwiami.
            - Jesteś…
            - Opiekuńczy? - przerwał Kathy. - Jeśli chcesz, mogę porozmawiać z tobą o kwiatuszkach, pszczółkach i… - jego wypowiedź przerwał dźwięk telefonu. Westchnął głośno, wyciągając komórkę z kieszeni. - Wrócimy do tego za moment - puścił oczko do Kathy, po czym przyłożył  telefon do ucha. - Chyba mówiłem ci, że… Daj mi chociaż zjeść… To… Chyba nikt cię tu nie pogryzie? - przewrócił oczami. - Dobra… Zaraz będę.
            - Mama? - prychnęła Kathy, kiedy Zayn skończył już rozmawiać.
            - Gorzej… Louis - westchnął.
            - Przyjdzie do…
            - Nie. Chyba coś się stało, bo jest wkurzony na cały świat - Zayn przerwał mi, obejmując mnie w pasie. - Musze się zbierać.
            - A kto to zje? - zmarszczyłam czoło, ruchem głowy wskazując na kurczaka.
            - Wiecie co? - Kathy podniosła się z miejsca. - I tak miałam zaraz wychodzić, więc zejdę na dół już teraz i dotrzymam towarzystwa Louisowi, a wy spokojnie zjecie.
            - Jaka ty jesteś kochana - roześmiał się Zayn. - Zastanawiam się tylko, czemu?
            - Czasem potrafię być miła - uśmiechnęła się. - To lecę - ruszyła w stronę wyjścia, ale zatrzymało ją znaczące chrząknięcie Zayna. - Co znowu? - odwróciła się w jego stronę.
            - Twojego najukochańszego szwagra nie będzie przez kilka dni, a ty się nawet nie pożegnasz? - uniósł brew, rozkładając ramiona.
            - Cześć, Zayn! Miłej podróży - przytuliła go ze sztucznym uśmiechem.
            - I tak wiem, że będziesz tęsknić - roześmiał się.
            - Bardzo - przewróciła oczami. - Twój chłopak jest nienormalny - dodała rozbawiona, cmokając mnie w policzek. - Na razie! - machnęła ręką i zniknęła w korytarzu. - Tylko bądźcie grzeczni! - krzyknęła jeszcze i zamknęła za sobą drzwi.
            - Wiesz co? - Zayn podszedł do mnie, obejmując mnie w talii. - Zostaliśmy tu sami i możemy…
            - Zjeść w końcu tego kurczaka - prychnęłam, wyswobadzając się z jego uścisku i chwytając za talerz. - Smacznego - posłałam mu szeroki uśmiech, stawiając jedzenie na stole.


            Niepewnie zapukałam w szybę, na co chłopak automatycznie uniósł głowę, wyraźnie zaskoczony moją osobą. Był jakiś przygnębiony, przynajmniej tak mi się wydawało. Wyraz jego twarzy w żaden sposób nie pasował do Louisa, którego znałam. Nie czekając na specjalne zaproszenie, otworzyłam drzwi i wsiadłam do samochodu.
            - Kathy…
            - Obraziłeś się na nas? - zmarszczyłam lekko czoło.
            - Nie - pokręcił głową. - Dlaczego tak myślisz?
            - Nawet nie raczysz do nas zajrzeć… - uśmiechnęłam się niepewnie.
            - Przepraszam - westchnął. - Po prostu nie mam dziś humoru…
            - Coś się stało?
            - Nie, to tylko gorszy dzień - wymamrotał. - Gdzieś się wybierasz? - uniósł brew, spoglądając na mnie.
            - Mam jeszcze trochę czasu, żeby z tobą pogadać, zanim Zayn zje swój obiad i pożegna się z Sue - stwierdziłam, nawet nie zerkając na zegarek. „Są rzeczy ważne i ważniejsze…”
            - Ich pożegnanie może trochę potrwać - na jego twarz wkradł się delikatny uśmiech.
            - Miejmy nadzieję, że się tu nie zestarzejemy - roześmiałam się, poprawiając się w fotelu. - No więc czemu masz taki zły humor, skoro jutro ruszasz na podbój Nowego Jorku?
            - Jakoś tak… - wzruszył niedbale ramionami. - Swoją drogą, co ci się stało? - zapytał, po dłuższej chwili skanowania wzrokiem mojej twarzy.
            - Mały wypadek - machnęłam ręką, łudząc się, że nie będzie drążył tematu. Miałam już dość oszukiwania moich najbliższych, ale było to jedyne wyjście.
            - Przepraszam, że pytam, ale… - Louis zawahał się przez chwilę. - James ci to zrobił? - wbił we mnie swoje spojrzenie. „Tylko nie to…” Nie potrafiłam kłamać, patrząc komuś prosto w oczy…
            - Dlaczego wszyscy tak myślicie? - odwróciłam wzrok, zaciskając usta w cienką linię.- James nie jest potworem, tylko prawnikiem - „Z bardzo ciężką ręką…” wtrąciło moje drugie ja, ale za wszelką cenę starałam się to zignorować. „Przecież ja też nie byłam bez winy…”
            - Przepraszam, ja tylko… - westchnął głośno, opierając się o fotel. - Po prostu, to fatalnie wygląda.
            - Dzięki - prychnęłam, starając się sprawiać wrażenie wyluzowanej.
            - Nie to miałem na myśli…
            - Przestań - przewróciłam oczami. - Sue postawiła swoje buty w wejściu i kiedy wieczorem wróciłam od Jamesa, to się o nie potknęłam i uderzyłam o szafkę. Było ciemno, a ja nie zapaliłam światła, więc nie mogłam ich zauważyć. Może Zayn miał trochę racji, nazywając mnie ciamajdą - roześmiałam się, starając załagodzić sytuację. - No ale nie przyszłam tu, żeby chwalić ci się moim kalectwem - spojrzałam na niego. - Louis, nie chcę być wścibska, ale widzę, że coś jest nie tak. Może po prostu mogłabym ci jakoś pomóc? - westchnęłam.
            - Tym razem nikt nie może mi pomóc - wymamrotał po dłuższej chwili milczenia. - Muszę sam sobie z tym poradzić.
            - Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale rozmowy naprawdę pomagają - oparłam się o fotel. - Czasem dobrze jest się komuś wygadać, więc jeśli chcesz…
            - Chodzi o mojego ojca - przeczesał dłonią włosy. - Znów się pojawił. Od jakiegoś czasu ciągle przypomina mi o swoim istnieniu… Jakby nie mógł zrozumieć, że już go nie potrzebuję…
            - Może powinieneś z nim o tym porozmawiać… - zaproponowałam niepewnie.
            - Po co? - spojrzał mi prosto w oczy. - Kiedy go potrzebowałem, nigdy go nie było. Nigdy - uderzył dłońmi w kierownicę. - Nie oczekiwałem wiele, Kathy. Chciałem tylko, żeby był obecny w moim życiu, a co dostałem zamiast tego? - westchnął. - Nawet kiedy szedłem do X-factora nie było go przy mnie. W sumie nie wiem czemu mnie to dziwi… - potarł dłonią czoło, jakby się nad czymś zastanawiał. - Wiesz, zadzwoniłem do niego tuż przed przesłuchaniem. Liczyłem chociaż na słowa „Powodzenia synu, będę trzymał kciuki.” Chciałem, żeby powiedział mi to choć ten jeden, jedyny raz. Zamiast tego usłyszałem „Nie mam czasu teraz z tobą rozmawiać. Nie zawracaj mi głowy takimi głupotami. Pracuję.” Tylko tyle. Nic więcej. Zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, odłożył słuchawkę - po raz kolejny na mnie spojrzał. - Nie było go przy mnie, kiedy pierwszy raz szedłem do szkoły. Nie było go, kiedy przyprowadziłem do domu pierwszą dziewczynę… Dlaczego nagle wtedy miałby być?! Byłem taki naiwny…
            - Po prostu miałeś nadzieję… - powiedziałam cicho. - To nic złego…
            - Możliwe - westchnął, opierając głowę o fotel. - Najgorsze jest to, że kiedy stałem się sławny, nagle sobie o mnie przypomniał i zdobył mój numer telefonu. Nawet… - roześmiał się kpiąco. - Nawet powiesił moje zdjęcie w swoim hotelu. Wyobrażasz to sobie?! Pewnie liczy, że dzięki temu zdobędzie więcej klientów. Kochany tatuś…
            - Wiem, że jesteś na niego zły. Na twoim miejscu pewnie czułabym to samo, ale bez względu na wszystko, to nadal twój ojciec…
            - Wiem… - przekręcił głowę, spoglądając na mnie. - Jestem mu wdzięczny, bo to dzięki niemu tu jestem. Łączą nas więzy krwi, ale nic poza tym. Jest moim ojcem, nie tatą, rozumiesz? - zacisnął usta w cienką linię. - Moim tatą stał się obcy mężczyzna, który pewnego dnia pojawił się u boku mojej mamy. To on był przy mnie, gdy tego potrzebowałem. To on nauczył mnie jeździć na rowerze. To on zawoził mnie na treningi. To on mnie wspierał. Tomlinson… - uśmiechnął się. - Jestem dumny z tego nazwiska, wiesz?
            - Masz do tego powody - pogładziłam jego dłoń, która nadal spoczywała na kierownicy.
            - Ignorowałem telefony od niego, udawałem, że nic się nie dzieje, ale kiedy dziś pojawił się pod studiem, miałem ochotę go rozszarpać - westchnął. - Chciał wyskoczyć ze mną na obiad, bo, jak to powiedział, mamy tyle do nadrobienia - przewrócił oczami. - Odmówiłem…
            - Wiesz co? - odezwałam się po chwili. - Jesteś naprawdę mądrym facetem. Poważnie - na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
            - Czy w ten sposób chciałaś powiedzieć, że dobrze zrobiłem? - uniósł brew.
            - Być może - wzruszyłam ramionami, posyłając mu delikatny uśmiech. - Powinieneś kiedyś spotkać się jeszcze ze swoim tatą chociażby dlatego, żeby znaleźć odpowiedź na wszystkie pytania, które cię gryzą - spojrzałam na niego, na co nieznacznie zmarszczył czoło. - Ale chyba jeszcze nie pora na taką rozmowę - dodałam. - Przyjdzie czas, kiedy oboje będziecie na to gotowi.
            - Przepraszam… - wymamrotał nagle. - Nie powinienem zawracać ci tym głowy.
            - Nie zawracasz - westchnęłam. - Od tego ma się przyjaciół.
            - Dziękuję Kathy. - uśmiechnął się do mnie. Nawet jego oczy wydawały się błyszczeć trochę radośniej. Momentalnie zamknął mnie w swoich ramionach. - Dziękuję - szepnął, po czym odsunął się ode mnie. - Marnuję twój czas, a ty pewnie…
            - Która godzina? - przerwałam mu, spoglądając na zegarek. - Przepraszam, ale…
            - Idź, idź - roześmiał się. - Ja też chyba pójdę już po tego kochasia. Ile czasu można jeść? - uśmiech na jego twarzy nieco się poszerzył. Wyszedł z samochodu, po czym szybko go obiegł i otworzył przede mną drzwi.
            - Dziękuję - uśmiechnęłam się, wychodząc z samochodu.
            - To ja dziękuję - westchnął, przeczesując włosy palcami.
            - Poradzisz sobie - puściłam mu oczko, po czym kiwnęłam głową, odwróciłam się i ruszyłam przed siebie.
            - Kathy! - usłyszałam nagle jego głos i spojrzałam na niego przez ramię. - Ślicznie wyglądasz!
            - Dziękuję! - posłałam mu szeroki uśmiech, po czym odwróciłam wzrok, wpadając przy tym na szczupłą brunetkę. - Przepraszam - wydukałam. Kobieta jedynie spiorunowała mnie wzrokiem, po czym ruszyła przed siebie. „Kathy, ty ofermo…”


            - Dobrze, że pofatygowałem się po ciebie na górę, bo inaczej bym się tu zestarzał - westchnąłem, zatrzaskując za sobą drzwi samochodu.
            - Nie przesadzaj - Zayn przewrócił oczami, zapinając pasy. - Musiałem się pożegnać - spojrzał na mnie, poruszając brwiami.
            - Jedząc kurczaka? - prychnąłem, odpalając silnik. - Zawsze byłeś taki romantyczny…
            - Myśl co chcesz. I tak nigdy nie dowiesz się, jak było naprawdę - włączył radio, po czym poprawił się na fotelu.
            - Nawet nie chcę wiedzieć, co tam wyprawialiście - roześmiałem się.
            - Widzę, że komuś zaczął nagle dopisywać humor - uśmiechnął się szeroko. - Słysząc ton twojego głosu przez telefon, zastanawiałem się, czy puścić do ciebie Kathy. Bałem się, że ją pobijesz.
            - Z tego co widziałem, to była szybsza i sama się uderzyła - westchnąłem. - Naprawdę nie wiem, gdzie trzeba mieć głowę, żeby zapomnieć włączyć światła…
            - One już tak mają - prychnął, zerkając na telefon.
            - Sue też? - uniosłem brew, spoglądając na niego.
            - Stary, Sue jest jeszcze gorsza - roześmiał się. - Czasem zastanawiam się, czy one najpierw myślą, a później robią, czy na odwrót?  - uśmiechnął się do wyświetlacza, po czym zaczął wystukiwać coś na klawiaturze.
            - Myślę, że najpierw robią, później myślą - prychnąłem. - Jesteś tego czystym dowodem…
            - Czemu? - zmarszczył czoło, spoglądając na mnie.
            - Gdyby Sue najpierw pomyślała, to w życiu nie byłaby z takim kretynem - roześmiałem się, za co od razu oberwałem w ramię. - Chociaż tak właściwie, to do siebie pasujecie. Oboje macie jakieś bojowe zapędy - prychnąłem, zatrzymując się na światłach. - Ty bijesz swojego najlepszego kumpla, kiedy ten prowadzi i w każdej chwili może spowodować wypadek, a twoja dziewczyna okalecza własną siostrę - rozbawiony pokręciłem głową.
            - Okalecza? - Zayn zmarszczył brwi.
            - Gdyby nie jej buty, Kathy byłaby cała - stwierdziłem, wciskając pedał gazu.
            - A co, twoim zdaniem Kathy szła w środku nocy do kuchni w butach Sue? - spojrzał na mnie rozbawiony. - Z tego co wiem, to zawinił neseser Jamesa - „Chwila, mi mówiła, że…”
            - Przecież potknęła się o buty Sue, kiedy wróciła do…
            - Tak ci powiedziała? - przerwał mi Zayn, unosząc brwi.
            - Coś tu jest nie tak… - wymamrotałem. Miałem złe przeczucia. - A może… A może to James?
            - Nie przesadzaj… - przewrócił oczami. - Kathy może i jest roztrzepana, ale jest też  na tyle rozsądna, że powiedziałaby nam, gdyby coś było nie tak.
            - Ale pomyśl tylko… Opowiedziała nam dwie różne bajki - westchnąłem, zaciskając dłonie na kierownicy.
            - Nie drąż. Widocznie miała powód, żeby nie mówić nam prawdy - roześmiał się. - Wiesz, może w nocy było ostro i… - prychnął, na co pokręciłem tylko głową, nie przestając zastanawiać się nad całą tą sprawą. „Czemu od razu pomyślałem o Jamesie?” Od początku mi się nie podobał, a teraz jeszcze to. „Jeśli to prawda…” - Lepiej powiedz, jak spotkanie? - Zayn wyrwał mnie z rozmyślań, zupełnie zmieniając temat. - Czego chciał tym razem? - dodał poważnym tonem.
            - A czego mógł chcieć? - wydukałem, zawzięcie patrząc przez siebie. - Nagle przypomniał sobie o synku i chciał pójść ze mną na obiad.
            - Chrzanisz! - uniósł brwi, przyglądając mi się uważnie.
            - A wyglądam? - spojrzałem na niego, marszcząc czoło.
            - Mam nadzieję, że się nie zgodziłeś…
            - Nie jestem głupi - wymamrotałem.
            - Tego akurat nie byłbym taki pewny - prychnął, klepiąc mnie po ramieniu.
            - Masz szczęście, że już wysiadasz - zatrzymałem się na podjeździe obok naszego domu.
            - A ty jeszcze gdzieś jedziesz? - Zayn odpiął pasy i otworzył drzwi po swojej stronie.
            - Do Eleanor - uśmiechnąłem się na samo wspomnienie o niej. - Właśnie wróciła z pracy, więc…
            - No tak, przecież musicie się pożegnać - poruszył komicznie brwiami, na co przewróciłem tylko oczami. - Tylko nie zapomnij, że jutro wylatujemy do Nowego Jorku - roześmiał się, zatrzaskując drzwi, po czym uniósł jeszcze rękę w geście pożegnania.
            Westchnąłem głośno i ruszyłem przed siebie. Miałem dość dzisiejszego dnia, a jedynym ukojeniem była Eleanor. Miałem ochotę położyć się obok niej, zamknąć ją w silnym uścisku i wreszcie odetchnąć. Była osobą, której potrzebowałem tak jak tlenu. Jedynie ona nie pozwalała mi zwariować.
            Zatrzymałem się jeszcze tylko przy kwiaciarni, po czym wróciłem do samochodu z wielkim bukietem czerwonych róż. Ponownie odpaliłem silnik i jakiś czas później pukałem już do drzwi mieszkania El, które po chwili cicho się uchyliły.
            - Cześć skarbie - ucałowałem jej policzek, po czym zdjąłem buty. Eleanor jednak stała niewzruszona moim przybyciem. Powiedziałbym nawet, że przyglądała mi się z wrogością w oczach. „Coś nie tak?”
            - Masz mi coś do powiedzenia, Louis? - odezwała się nagle. 

 ♥♥♥

Hej kochani! ;)
Co u Was słychać? Pogoda za oknem trochę się popsuła, ale to idealna wymówka, żeby zaszyć się pod kocem z kubkiem gorącej czekolady i wejść na naszego bloga ;)
Co myślicie o tym rozdziale? W końcu rozwiązała się zagadka tygodnia: kto dręczył Louisa? Mamy nadzieję, że nie jesteście zawiedzeni takim obrotem sytuacji ;)
Nie ma chyba takich słów, jakimi mogłybyśmy przekazać to, co czujemy, kiedy czytamy tyle ciepłych słów od Was ;) I choć w tym momencie nic nie wydaję się wystarczająco dobre, powiemy po prostu krótkie, ale pełne miłości: DZIĘKUJEMY! <3
Przesyłamy Wam całą masę buziaków! Xx
MADDIE&CAROL

sobota, 11 października 2014

Rozdział 18.

    Przekręciłem się na bok, oplatając ramieniem jej talię. Uwielbiałem się przy niej budzić. To sprawiało, że czułem się potrzebny. Westchnąłem głośno, leniwie otwierając oczy.
  - Która godzina? - usłyszałem ten jej lekko zachrypnięty głos. 
  - Jeszcze wcześnie… - szepnąłem, całując ją w czoło. 
  - A tak naprawdę? - uniosła brew, delikatnie się uśmiechając. Odwróciłem się w stronę nocnej szafki i leniwie sięgnąłem po telefon. Widok, który zobaczyłem na ekranie sprawił, że jak poparzony podniosłem się z łóżka.
  - Kochanie… 
  - Jest za dziesięć jedenasta - wymamrotałem. Danielle momentalnie wyskoczyła z jeszcze ciepłej pościeli.
  - Boże! Liam! - wrzasnęła i w popłochu zaczęła biegać po sypialni. - Dobrze, że się wczoraj spakowałam…
  - Danielle…
  - Jak to się mogło stać? Przecież ustawiłam budzik! - usiadłem na łóżku, przyglądając się jej zgrabnym ruchom. To naprawdę urocze, widzieć jak osoba, która nigdy się nie spóźnia, zaraz może przegapić swój lot. Czesała włosy, zakładała sukienkę i malowała się praktycznie w tym samym momencie. „A mówią, że kobietom nie wystarcza dziesięć minut…” zaśmiałem się pod nosem, na co Dan uniosła brew. - I co tak pana bawi?
  - Nie, nic - prychnąłem, podchodząc do niej. Uśmiechnąłem się i ucałowałem jej czoło. - Zrobię kawę.
  - Liam…
  - Wiem, na wynos - puściłem jej oczko i wyszedłem z sypialni, zgarniając po drodze moją komórkę z szafki. Wybrałem odpowiedni numer i zamówiłem taksówkę, która miała zjawić się lada moment, zabierając moją piękność na kilka dobrych dni. 
  Wszedłem do kuchni, w której panował niesamowity porządek. „Nie to co u nas…” westchnąłem, włączając ekspres do kawy. Gdyby nie pani Steward, która odwiedzała nasz dom raz na jakiś czas, pewnie mielibyśmy tam istny chlew. „Powinniśmy nosić tą kobietę na rękach…” zaśmiałem się pod nosem, chwytając za termos. 
  - Pięknie wyglądasz - uśmiechnąłem się w kierunku Danielle, która właśnie stanęła w drzwiach. - Twoja kawa, madame - odstawiłem termos na blat. - Gotowa?
  - Myślę, że tak - pokiwała głową. - Co ja bym bez ciebie zrobiła… - posłała mi pełen wdzięczności uśmiech. 
  - Taksówka też za chwilę przyjedzie - westchnąłem, siadając przy wysepce kuchennej. - Będę tęsknił - oparłem twarz na dłoniach, skanując ją od góry do dołu. 
  - Ja bardziej - podeszła do mnie i delikatnie pogładziła mój policzek. - Nienawidzę takich momentów. Znów się zaczyna… I jeszcze niedługo wy wyjeżdżacie…
  - Uroki pracy, co?  
  - I tak jestem szczęściarą - złożyła całusa na moim czole. 
  - I to jeszcze jaką - prychnąłem, na co dziewczyna przewróciła oczami. 
  - Liczyłam na trochę inną odpowiedź… - westchnęła teatralnie. Pociągnąłem ją za rękę tak, by usiadła na moich kolanach i nie czekając ani chwili dłużej, złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku. - Tak lepiej… - uśmiechnęła się delikatnie, kiedy się od siebie oderwaliśmy. - Na mnie już czas… - westchnęła, wyswobadzając się z moich objęć. Przewróciłem oczami, po czym ruszyłem za nią w stronę wyjścia. - A ty na którą…
  - Zdążę wszystko pozamykać - uśmiechnąłem się, chwytając za dwie duże walizki. - Kobieto, na ile ty wyjeżdżasz? 
  - Na trzy dni - otworzyła drzwi i ruszyła w stronę taksówki. - Dzień dobry - przywitała się z kierowcą, który czekał już przy otwartym bagażniku. Odwróciła się w moją stronę i delikatnie uśmiechnęła. - Dziękuję. 
  - Dla ciebie wszystko - włożyłem jej walizki do bagażnika, po czym objąłem ją najmocniej, jak tylko mogłem. 
  - Udusisz mnie - roześmiała się głośno. - Pamiętaj, żeby wszystko…
  - Posprawdzać i pozamykać - przerwałem jej, na co ponownie się roześmiała. 
  - Jak ty mnie dobrze znasz - puściła mi oczko.
  - Będę tęsknił - westchnąłem, otwierając jej drzwi samochodu. 
  - Zadzwonię, jak tylko dotrę na miejsce - pocałowała mnie w policzek, po czym wsiadła do samochodu.
  - No ja myślę - przewróciłem oczami. 
  - Kocham cię - uśmiechnęła się szeroko. 
  - Ja ciebie też - musnąłem jej usta, po czym zatrzasnąłem drzwi. 
  - Na lotnisko… - usłyszałem po raz ostatni jej głos. Westchnąłem głośno, odprowadzając wzrokiem auto, które chwilę później zniknęło za rogiem. Wyjąłem telefon z kieszeni i wystukałem ciąg cyfr na klawiaturze. 
  - Louis… - zacząłem. - Mam nadzieję… Dobra, czekam na was…


  - Co to jest? - Sue ucałowała mnie, po czym zaczęła uważnie skanować moją twarz. Zamarłam, zastanawiając się nad jakąś dobrą wymówką. - Kathy! 
  - Tak? - potrząsnęłam głową. - Przepraszam, zamyśliłam się… O co mnie pytałaś?
  - Co ty masz na twarzy? - wymamrotała, nie przestając mi się przyglądać. 
  - Mówisz o tym? - dotknęłam dłonią rozcięcia na policzku. Nie chciałam jej oszukiwać. „Ale musiałam…” - W nocy szłam do kuchni, żeby się czegoś napić i potknęłam się o neseser Jamesa - westchnęłam, siadając na ławce. 
  - Czyżby? - usiadła obok mnie, unosząc brew. 
  - Tak - powiedziałam najbardziej stanowczo, jak tylko potrafiłam. Czułam się okropnie z tym, że nie mogę powiedzieć jej prawdy. „Tak będzie lepiej…” - Rzucił go w samym wejściu, a że zapomniałam włączyć światło… - westchnęłam. - Nie wierzysz mi? - zmarszczyłam lekko czoło, widząc, jak cały czas wbija we mnie swoje spojrzenie.
  - Wierzę, wierzę - uniosła ręce w geście poddania. - Kaleko… - prychnęła. 
  - Ej! - trąciłam ją ramieniem, na co obie wybuchłyśmy śmiechem. „Udało się…” 
  - To co robimy? - poruszyła brwiami.
  - Rozumiem, że to pytanie retoryczne - roześmiałam się, rozglądając po centrum handlowym.
  - Dobra, nie marnujmy czasu - Sue chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę ruchomych schodów.
  Przemierzałyśmy kolejne sklepy, szukając czegoś, co wpadłoby nam w oko, chociaż ja zbytnio się na tym nie skupiałam. Mechanicznymi ruchami przerzucałam ubrania na wieszakach i oglądałam jedynie to, co podsunęła mi pod nos Sue. Moje myśli cały czas krążyły wokół Jamesa i tego co zrobił. „Znów…”
  - Kathy, ty mnie w ogóle słuchasz? - Sue spojrzała na mnie, marszcząc czoło. 
  - A da się ciebie nie słuchać? - roześmiałam się. - Może wystarczy nam już na dzisiaj? - powiedziałam, zerkając na torby, które trzymałyśmy w ręku. - Stawiam gorącą czekoladę - dodałam szybko.
  - Wiesz, jak mnie przekonać - uśmiechnęła się, obejmując mnie ramieniem. - To chodźmy, marudo…
  Ruszyłyśmy w stronę małej kawiarni, którą często odwiedzałyśmy po naszych wspólnych zakupach. Usiadłyśmy w tym samym miejscu co zwykle i złożyłyśmy zamówienie. Po chwili stały już przed nami dwie filiżanki parującego napoju.
  - Sue, wytłumacz mi jak ty to robisz, że nigdy nie jesteś zmęczona? I to jeszcze na takich butach… - przewróciłam oczami. 
  - Odezwała się ta, co ma niższe obcasy - prychnęła, spoglądając na moje nogi. - Właśnie… Tam na rogu widziałam świetne buty…
  - O nie, już mnie na to nie namówisz - pokręciłam przecząco głową. To nie tak, że nie lubiłam chodzić na zakupy. Wręcz przeciwnie, uwielbiałam to. Wolałam jednak robić to powoli, a Sue przemierzała kolejne sklepy z prędkością światła. Poza tym nie byłam dziś chyba w najlepszej formie.
  - Jesteś okrutna - podniosła się z miejsca, na co zmarszczyłam lekko czoło. - Idę tylko do łazienki - uśmiechnęła się, odchodząc od stolika. 
  Oparłam głowę na dłoniach i zacisnęłam powieki, kiedy przez przypadek mocniej dotknęłam swojego policzka. „Myślałam, że to nie będzie aż tak bolało…” westchnęłam głęboko, widząc swoje odbicie w wiszącym na ścianie lustrze. W duchu modliłam się, żeby nikt więcej nie wnikał w to, co mam na twarzy. Chciałam już o tym zapomnieć. I to jak najszybciej.
  - Przepraszam… - odwróciłam się nagle, spoglądając na dwie dziewczynki, które stanęły obok stolika. 
  - Tak? - uśmiechnęłam się do nich delikatnie. 
  - Mogłybyśmy zrobić sobie z tobą zdjęcie? - odezwała się mała blondynka. „Ze mną?” Popatrzyłam na nie, nic z tego nie rozumiejąc.
  - Ale…
  - Susanne, jesteś taka śliczna - zaczęła posiadaczka rudych loczków. „Susanne?” - Uwielbiamy Zayna i - „Aha!” - …uważamy, że jesteście cudowną parą.
  - Dziewczynki, z chęcią zrobiłabym sobie z wami zdjęcie, ale obawiam się, że to nie mnie szukacie - uśmiechnęłam się rozbawiona całą tą sytuacją. 
  - Jak to? - blondynka przyglądała mi się zdziwiona. 
  - Jestem Kathy - roześmiałam się, podając im rękę. - A Sue już do nas idzie - wskazałam na moją siostrę, która zmierzała właśnie do naszego stolika.  
  - Hej, co tam? - usiadła na swoim wcześniejszym miejscu. 
  - Te dwie panie przyszły tu do ciebie - uśmiechnęłam się do nich, biorąc łyk gorącej czekolady. - Chciałyby zrobić sobie z tobą zdjęcie. 
  - Ze mną? - na twarzy Sue pojawił się szeroki uśmiech. - Czemu akurat ze mną?
  - Z tego co wiemy… - puściłam oczko do dziewczynek, które cały czas milczały, uważnie się nam przyglądając - …to jesteś dziewczyną Zayna Malika. Niestety… - westchnęłam, a na ich twarzach wreszcie pojawił się uśmiech.
  - O rany… Nie wiem, co powiedzieć - Sue podniosła się z miejsca, stając obok dziewczynek i delikatnie je objęła, szczerząc się przy tym jak nienormalna. Przejęłam telefon od małego rudzielca i zrobiłam im kilka zdjęć. 
  - Gotowe - uśmiechnęłam się, oddając im telefon. 
  - Może się czegoś napijecie?
  - Nie, my... - zaczęły kręcić głowami, słysząc propozycję Sue.
  - No przestańcie, nie wierzę, że nie macie ochoty na coś słodkiego - przerwałam im. - Chyba gorącej czekolady sobie nie odmówicie, co?
  - Siadajcie - Sue odsunęła jedno z krzesełek. Dziewczynki niepewnie zajęły miejsca obok nas. - Poznałyście już moją siostrę, tak? Jak zauważyłyście, jesteśmy do siebie bardzo podobne - roześmiała się, spoglądając w moją stronę. - A wy jak macie na imię?

  Zatrzasnąłem drzwi samochodu i zacząłem przedzierać się przez tłum fanów. Chciałem zatrzymać się i jak zwykle zamienić z nimi kilka słów, podpisać plakaty czy zrobić kilka zdjęć, ale tym razem nie mogłem sobie na to pozwolić. Wiedziałem, że jesteśmy spóźnieni już dobre piętnaście minut, co oznaczało, że Paul ma ochotę nas zamordować. „Reszta ekipy pewnie też…” Odwróciłem się, rozglądając za blond czupryną, którą widziałem jeszcze chwilę temu. „Gdzie ty się do cholery podziewasz?” Mój wzrok błądził po piszczących fankach, które, gdyby nie Devon i Matt, pewnie już dawno by się na nas rzuciły. „Nareszcie…” westchnąłem, zauważając Nialla, który prowadził sobie właśnie wesołą pogawędkę. Spojrzałem na jednego z ochroniarzy, który od razu zrozumiał, o co mi chodzi i ruszył w jego stronę. Przewróciłem oczami, widząc jak Horan wręcza jednej z fanek kanapkę, którą wcześniej kupił.
  - Nic nie może się zmarnować - usłyszałem jego głos, przedzierający się przez głośne piski. - Smacznego.
  - Jeszcze masz czas? - westchnąłem, kiedy znalazł się obok mnie. 
  - Czas jest zawsze - uśmiechnął się szeroko.
  - Chyba ci życie niemiłe - wymamrotałem, wchodząc do budynku. 
  - Akurat życie to ja mam wspaniałe - wskazał ruchem głowy na grupę fanek za oknem i pomachał w ich stronę. 
  - Zaraz może ci już nie być tak wesoło - pociągnąłem  go za rękę w stronę, gdzie stała już część ekipy. Spojrzałem na Paula, który przyglądał się nam z zaciśniętymi ustami. Wiedziałem, że czas przygotować się na jego dobrze mi już znany monolog. 
  - Witamy! Nie za wcześnie jesteście?! - spojrzał na nas lodowatym wzrokiem. Niall wzruszył ramionami, poklepując mężczyznę po ramieniu. 
  - Przepraszam, ale byłem tak głodny, że…
  - Niall, nie denerwuj mnie jeszcze bardziej. Wiecie gdzie powinniście być od piętnastu minut?! - zmarszczył czoło, na co jedynie pokiwaliśmy głowami. - Aż tak trudno chociaż raz być na czas? - westchnął. 
  - To naprawdę…
  - Louis przejechał przez pół miasta, żeby po drodze zabrać Zayna i Liama, a i tak dotarł tu przed wami - przerwał mi. - Wszyscy są już w studiu od prawie godziny, a wiecie czemu? - uniósł brwi. - Bo w przeciwieństwie do was, oni są odpowiedzialnymi ludźmi - wymamrotał. Kątem oka spojrzałem na Louisa i Zayna, którzy wychylali się zza ściany, dosłownie pokładając się ze śmiechu. „Jak zwykle bawi ich moje nieszczęście…” - Macie w ogóle coś na swoje usprawiedliwienie?
  - Niall był głodny. Mówiłem mu, że…
  - Nie, jednak nie mam czasu na te wasze marne wymówki - przerwał mi ponownie. - Macie pięć minut, żeby się ogarnąć. W przeciwnym razie…
  - Nie kończ staruszku - Niall uśmiechnął się szeroko, zmierzając w stronę Louise.
  - To nie moja wina - wymamrotałem tylko, kiedy Paul ponownie przeniósł swój wzrok na mnie i ruszyłem za Niallem. Mijałem właśnie moich dwóch pseudo-przyjaciół, udając, że wcale ich nie widzę, kiedy znów wybuchli głośnym śmiechem. 
  - Harry, ty nieodpowiedzialny smarkaczu - Louis poczochrał moje włosy, na co posłałem mu wrogie spojrzenie. 
  - Jak tak mogłeś? - Zayn objął mnie ramieniem. - Pewnie przechodzisz teraz ten trudny okres i dlatego się tak buntujesz… 
  - Nie odczepicie się, co? - spojrzałem na nich, a na ich twarzach automatycznie wymalowały się szerokie uśmiechy. „Dostałeś odpowiedź, Styles?” 
  - Gotowi do pracy? Paul już prawie wychodzi z siebie… - Liam stanął w drzwiach i zaczął nas poganiać. - Harry…
  - Chociaż ty nic nie mów… - spojrzałem na niego, poprawiając koszulę. 
  - Później się nie dało? - pokręcił głową. 
  - Ten gamoń jak zwykle był głodny - wskazałem głową na Nialla, który siedział na krzesełku, podczas gdy Louise kończyła układać jego fryzurę. 
  - A co, miałem paść przy tych ludziach? - przewrócił oczami, na co Liam szeroko się uśmiechnął. Westchnąłem głośno, siadając przed lustrem. Postanowiłem się już nie odzywać. „I tak wyjdzie, że to moja wina…” 

  - Bardzo dziękuje za poświęcenie nam czasu - brunetka szeroko się uśmiechnęła.  
  - To my dziękujemy, że wytrzymaliście z nami prawie dwie godziny - powiedział Harry, a z widowni rozległ się pisk grupy fanów.  
  - Jesteście najlepsi! - dodał Zayn, z szerokim uśmiechem na twarzy. 
  - To cud, że w pewnym momencie nie zaczęliście rzucać w nas pomidorami - Niall zaśmiał się do mikrofonu.
   - Mamy nadzieję, że bawiliście się tak samo dobrze jak my - po słowach Liama krzyki wzmogły się jeszcze bardziej.
  - Jeszcze raz bardzo dziękujemy. Do zobaczenia - powiedziałem, podnosząc się z miejsca. Uścisnąłem dłoń reporterki, po czym ostatni raz pomachałem w stronę fanów i ociągając się, zacząłem podążać za chłopakami.
  - Dobra robota panowie - powiedział Paul, gdy tylko weszliśmy do garderoby. 
  - Myślałem, że umrę z głodu - Niall rzucił się na kanapę z paczką żelek w ręku. - Nie miałem nic w ustach od dwóch godzin… 
  - Nie będę wspominał o tym, ile zżarłeś przed wywiadem - wymamrotał Harry.
  - A za wszystko i tak oberwało się najmłodszemu - roześmiał się Zayn, siadając obok niego. - Mógłbyś chwilę odpocząć i z nami porozmawiać, a nie od razu dorwałeś się do internetu - dodał, widząc jak Harry siedzi z laptopem na kolanach i uważnie wpatruje się w ekran. - To już jakiś nałóg. Trzeba cię oddać na leczenie. 
  - Leczyć to ty się powinieneś - Styles rzucił mu rozbawione spojrzenie. - Ja czytam tu o poważnych rzeczach. 
  - Właśnie widzę. Dziś wieczorem w klubie „Dark” odbędzie się… - Zayn zaczął czytać mu przez ramię, ale Harry szybko przełączył na jakąś inną stronę. 
  - To włączyło mi się przez przypadek. Nie zajmuję się takimi głupotami - roześmiał się. - Zamierzałem właśnie sprawdzić, co działo się dziś w Londynie - zaczął udawać zainteresowanego tym, co przewijał przed swoimi oczami. - Kobieta urodziła dziecko w autobusie, siedemnastolatek pobił rekord w jedzeniu pączków… - czytał na głos. 
  - Już nie udawaj - wymamrotał Niall z buzią pełną gumowych miśków. - Lepiej powiedz, co ma się dziać w tym klubie - poruszył brwiami, a na twarzy Stylesa od razu pojawił się szeroki uśmiech.  
  - Myślę, że nic, co mogłoby cię zainteresować - wtrącił Paul, siadając na jednym z foteli. - Spakowani? 
  - Po co? - Harry zmarszczył lekko czoło. 
  - Trzymajcie mnie, bo mu zaraz…
  - Ja jestem spakowany - przerwał mu Liam, biorąc łyk wody „Powiedz mi coś, czego nie wiem…” 
  - Chociaż jeden… - wymamrotał menadżer, przewracając oczami. - Jutro z samego rana przyjedzie po was Devon. Nie obchodzi mnie, czy zdążycie się spakować, czy nie - przeniósł swój wzrok kolejno na Horana i Stylesa. - W majtkach was stamtąd wyciągnę…
  - Harremu by to pewnie nie przeszkadzało - roześmiał się Zayn.
  - Fanki i tak widziały go już w niezłym negliżu - uśmiechnąłem się szeroko. 
  - Ciekawe dzięki komu - Harry posłał mi piorunujące spojrzenie, na co wybuchłem głośnym śmiechem, przypominając sobie wszystkie żarty na scenie skierowane przeciw biednemu Stylesowi. Trzeba przyznać, że solówka podczas "What makes you beautiful" była jego prawdziwym przekleństwem.
  - O ósmej macie być gotowi - Paul podniósł się z fotela i ruszył w stronę wyjścia. - Zbierajcie się już, żebyście odpoczęli przed podróżą - rzucił przez ramię. - Louis, jesteś swoim autem?
  - Tak - kiwnąłem głową, zarzucając na siebie bluzę. 
  - Czyli zabierzesz ze sobą resztę? - spojrzał na mnie wyczekująco.
  - A mam inne wyjście? - roześmiałem się, zgarniając ze stolika kluczyki.
  - Nie bardzo - uśmiechnął się. - Do zobaczenia jutro - dodał i zniknął za drzwiami.
  - Tylko pospieszcie się, bo wiecznie na was czekał nie będę… - westchnąłem, spoglądając w kierunku chłopaków, którzy zbierali swoje rzeczy. Pożegnałem się jeszcze z resztą ekipy i powolnym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia.
  - Stary, a co robisz późnym popołudniem? - nagle podbiegł do mnie Zayn. 
  - A co, chcesz się ze mną umówić? - prychnąłem. 
  - Kotku, przecież i tak mieszkamy już razem - poruszył komicznie brwiami. - Chodziło mi raczej o to, żebyś odebrał mnie potem od Sue - uśmiechnął się szeroko. - Gadałem już z Devonem i powiedział, że mnie do niej podrzuci, więc nie chcę ciągnąć go tam drugi raz - westchnął. - Jemu też należy się trochę odpoczynku…
  - To zamów sobie taksówkę… 
  - Jak zrobię sobie prawko…
  - To będę cię wszędzie woził - przerwałem mu. - Słyszę to za każdym razem - westchnąłem głośno, przewracając oczami. - To o której? 
  - Po szóstej - przeczesał palcami włosy. - Muszę się jeszcze spakować.
  - Dobra - uśmiechnąłem się. - Wisisz mi…
  - Przysługę - przerwał mi. - Wiem - roześmiał się, otwierając drzwi. 
  Wyszedłem na zewnątrz, ale po chwili gwałtownie się zatrzymałem, szeroko otwierając oczy ze zdziwienia. „Jeszcze tego brakowało…” Zacisnąłem dłonie w pięści, czując narastającą we mnie złość. 
  - Mam to załatwić? - Zayn zapytał prawie bezgłośnie. Zaprzeczyłem, kręcąc głową. - Trzymaj się - poklepał mnie po ramieniu. - Do później - wymamrotał i ruszył w stronę samochodu Devona. 
  Zrobiłem kilka kroków do przodu i odetchnąłem głęboko. „Przyszedł czas, żeby stawić temu czoło…” Spojrzałem na uśmiechniętą twarz, mrużąc oczy.
  - Co ty tu robisz? - powiedziałem najbardziej opanowanym głosem, jaki potrafiłem z siebie wydobyć.



♥♥♥

Witajcie!

Jak żyjecie?  Wykorzystujecie uroki tegorocznej jesieni?
Och, gdyby była ona taka cudowna przez cały czas... :)


Kolejny rozdział za nami :)
Co o nim sadzicie? :)
Mamy nadzieję, że zaciekawiłyśmy Was w jakimś stopniu:)
Zapewne zastanawiacie się kim jest osoba, która odwiedziła Louisa? Hmmm... Będziecie musieli jeszcze troszkę poczekać, zanim ujawnimy tą tajną informację ( tak wiemy, wredne z nas babska... :)

Z całego serduszka dziękujemy Wam za komentarze pod ostatnim rozdziałem! To niesamowite, że jesteście z nami i wspieracie nas w tym co robimy. Dziękujemy <3
Ściskamy Was bardzo, bardzo mocno! Xx

MADDIE&CAROL