wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 33.



         - Czy któryś z was może mi wytłumaczyć, dlaczego jeździcie na tym przeklętym wózku? - Paul spojrzał na mnie i Harrego, zaplatając dłonie na piersi. 
- Ten wózek jest przeklęty? - Styles ze świstem wciągnął powietrze. - Dobry Boże...
- Harry... - Paul zgromił go wzrokiem.
- No bo... - podrapałem się po głowie, szukając jakiejś wiarygodnej wymówki. - Będzie potrzebny Louisowi - uniosłem brew, przyglądając się mężczyźnie, który jedynie pokręcił głową. - Nie będzie? - skuliłem się jak mały szczeniaczek pod jego chłodnym spojrzeniem.
- Pielęgniarka już o to zadbała - wymamrotał.
- O widzisz! I nikt nam nie powiedział - Harry klasnął w dłonie, a ja wywróciłem oczami nad jego głupotą. - A my jak banda idiotów szukaliśmy go po całym szpitalu. 
- Czyżby? - Paul zmarszczył czoło. - Z tego co zdążyłem zauważyć, a przy okazji też usłyszeć, to nie tyle go szukaliście, co rozbijaliście się nim po całym szpitalu - wymamrotał, jak ojciec do swoich synów. 
- Tam zaraz rozbijaliście - lekceważąco machnąłem ręką. - Tylko trochę pojeździliśmy...
- Niall...
- Niall, Niall i Niall. Ciągle tylko Niall - wstałem z wózka, wywracając oczami. "Czas na ucieczkę..."  - To był pomysł Stylesa - dodałem, mijając Paula, po czym szybkim krokiem ruszyłem do sali Louisa, słysząc jeszcze za plecami kilka mniej przyjemnych słów, które padły w moją stronę z ust Harrego. - Ukryjcie mnie, zanim przyjdzie tu tych dwóch - wymamrotałem, zamykając za sobą drzwi.
- Dobrze się czujesz? - Liam spojrzał na mnie, marszcząc czoło. 
- Jeszcze tak - kiwnąłem głową. - I wolałbym, żeby tak zostało, więc gdyby ktoś pytał, to mnie tu nie ma - westchnąłem, chowając się za kumplem.
- Chyba umieścili w szpitalu nie tą osobę, co powinni - prychnął Louis, pakując do torby resztę swoich rzeczy. - Niall, za Liamem jesteś zupełnie niewidoczny - spojrzał na mnie jak na osobę wymagającą specjalnej opieki.
- Może teraz jego tu zostawimy? - zaproponował Payne, krzywiąc się przy okazji, kiedy postanowiłem wbić mu łokieć w bok.
- W tym przypadku szpital już raczej nie pomoże - roześmiał się Zayn. - Powiesz chociaż, co...
- Ty zdrajco - wypowiedź Malika przerwało pojawienie się Harrego. "No pięknie. Już po mnie..." - Gdyby nie fakt, że można za to dostać kilka lat, to już dawno byś nie żył - wymamrotał, siadając na brzegu łóżka Louisa. 
- Co tym razem zrobiliście? - westchnął Liam.
- Od razu zrobiliście - Styles wywrócił oczami. - Razem z moim już-nie-przyjacielem chcieliśmy przetestować wózek i natknęliśmy się na Paula w towarzystwie tego twojego doktorka - spojrzał na Louisa, wzruszając ramionami. 
- Gdybyś lepiej kierował tym wózkiem i nie wjechał w ścianę, to może...
- Jak cię zaraz... - Harry przerwał mi, posyłając w moją stronę złowrogie spojrzenie.
- A miałem tu taką ciszę i spokój - westchnął Louis, wyciągając się na łóżku. Na jego twarzy momentalnie pojawił się grymas bólu.
- Już tak nie udawaj - uśmiechnąłem się szeroko. - Mogę się założyć, że będziesz pędził do domu jak na skrzydłach.
- Mógłbyś przegrać ten zakład - przyjaciel roześmiał się, kręcąc głową. - Ostatnio kręci się tu taka pielęgniareczka - poruszył komicznie brwiami.
- Przypominam, że masz dziewczynę - Harry szturchnął go lekko w ramię. - Ale za to ja...
- Obaj jesteście nienormalni - prychnął Liam. - A gdzie jest Paul? - dodał, starając się dojrzeć coś przez uchylone drzwi.
- Może wpadł na tą pielęgniareczkę - prychnął Zayn, na co wszyscy wybuchliśmy głośnym śmiechem. - Wyobrażacie to sobie? Paul i...
- I co? - głos mężczyzny sprawił, że wszyscy zacisnęliśmy usta, by po raz kolejny się nie roześmiać.
- Nic, tak tylko sobie gadamy - Zayn niewinnie wzruszył ramionami. Nie wytrzymując tego widoku, ponownie wybuchłem głośnym śmiechem. Kiedy powoli zacząłem się uspokajać, zdałem sobie sprawę, że wszyscy patrzą na mnie jak na nienormalnego. "Nic nowego..." 
- Louis, mam twój wypis. Zbierajmy się, zanim przez niego to ochrona zechce nas wyprowadzić - wskazał na mnie, na co wywróciłem oczami, zaplatając dłonie na piersi.
- Zabawne...


       
       - Herbata dla pani - postawiłam parujący kubek przed kobietą, która kiwnęła głową w podziękowaniu. - I sok dla ciebie, Lottie - spojrzałam na blondynkę, która uporczywie wystukiwała coś na klawiaturze telefonu.
- Dzięki - uśmiechnęła się do mnie, po czym znów utkwiła swój wzrok w komórce. 
- Cudowna pogoda - usiadłam na jednej z poduch, ciesząc się promieniami słońca, które grzało dziś naprawdę mocno.
- Aż dziwne, że wrzesień w Londynie może być taki piękny - mama Louisa uśmiechnęła się do mnie ciepło. - Charlotte, mogłabyś chociaż na chwilę odłożyć ten telefon? - zwróciła uwagę córce, a ja z całych sił starałam się nie roześmiać, kiedy blondynka wywróciła oczami, odkładając telefon na stolik. - Od razu lepiej.
- Jasne... - wydukała Lottie, sprawiając wrażenie obrażonej na cały świat.
- Zastanawiam się, czy to nie jest już nałóg...
- Mamo, chyba trochę przesadzasz - dziewczyna upiła łyk soku. - Od razu wyślij mnie na odwyk.
- No tak, matki zawsze przesadzają - kobieta wywróciła oczami, po czym objęła córkę ramieniem. - Jakbyś nie mogła zrozumieć, że to ze zwykłej troski...
- I teraz się zacznie - Lottie wzniosła oczy ku niebu. - To szkodzi na wzrok, będziesz miała krzywe palce, piszą tam same...
- Skąd ja to znam - przerwałam jej naśladowanie rodzicielki, szeroko się uśmiechając. 
- Twoja mama też się tak czepia? - dziewczyna spojrzała na mnie, obejmując mocno kobietę, a ja poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. "Zazdrość?" wyszeptało moje drugie ja, które za wszelką cenę starałam się przegonić. Tym razem miało jednak rację. Za każdym razem, kiedy widziałam córki tulące się do swoich matek, miałam ochotę wykrzyczeć, jak bardzo jest to niesprawiedliwe.
- Nie... - uśmiechnęłam się do niej, doskonale zdając sobie sprawę, że zaraz znów będę musiała to powiedzieć. Mimo, że miałam już dziewiętnaście lat, ta sprawa zawsze była dla mnie tak samo nieprzyjemna.
- Widzisz, mogłabyś być jak mama Sue...
- Myślę, że tego byś nie chciała - szepnęłam chyba bardziej do siebie.
- Czemu? - Lottie zmarszczyła czoło, uważnie mi się przyglądając.
- Moja mama nie żyje - wzruszyłam ramionami. - Byłam bardzo mała, kiedy... - odetchnęłam, zmuszając się do kolejnego uśmiechu. - Ale mogę się założyć, że też nie dawałaby mi spokoju. Matki już tak mają - puściłam oczko blondynce. - Do mnie o telefon zawsze czepiali się ciocia i tata...
- Będziecie miały swoje dzieci...
- To się przekonacie - Lottie po raz kolejny przerwała swojej mamie, po czym wszystkie wybuchłyśmy śmiechem. Tak bardzo cieszyłam się, że wszystko wraca do normy. Miałam nadzieję, ze teraz będzie już tylko lepiej. "Musi być!" Louis zaczynał dochodzić do siebie, James nie mógł już nam zagrozić, mój związek był silniejszy niż kiedykolwiek, a moja siostra... Doskonale wiedziałam, że minie sporo czasu, zanim Kathy poukłada sobie wszystko na nowo. "Ale w końcu to zrobi..." Teraz pozostawało nam już jedynie z optymizmem patrzeć w przyszłość i mieć nadzieję, że wszystko co złe mamy już za sobą. "Przecież po każdej burzy wychodzi słońce..."
- Co powiecie na ciasto? - zaproponowałam nagle, podnosząc się z miejsca. - Co prawda Kathy ukryła je przed Niallem, żeby dotrwało do obiadu, ale kiedy znikną trzy kawałki, świat się chyba nie zawali...



      - Kochani, wróciłem! - krzyknąłem na cały głos, starając się nie zważać na ból, jaki nadal rozrywał moje ciało przy chociażby najmniejszym ruchu. - Nie postaraliście się z tym powitaniem - westchnąłem teatralnie, spoglądając na kumpli, którzy przepychali się w stronę salonu.
- A czego się spodziewałeś? - prychnął Harry, poklepując mnie po ramieniu. - Wielkiego napisu: "Witaj w domu Louis", seksownych panienek, procentów i imprezy do białego rana?
- No raczej - roześmiałem się.
- A takie panienki ci nie wystarczą? - usłyszałem nagle znajomy głos i już chwilę później tuż przede mną stanęła moja siostra i mama w towarzystwie Sue.
- Lottie? - zmarszczyłem czoło i szybkim krokiem podszedłem do siostry, zamykając ją w mocnym uścisku. - Skąd ty się tu wzięłaś? A szkoła? - popatrzyłem na nią, nie kryjąc swojego zaskoczenia.
- Wolałam sprawdzić, jak trzyma się mój jedyny brat - uśmiechnęła się szeroko, na co z niedowierzaniem pokręciłem głową i ponownie ją przytuliłem, spoglądając przy tym na resztę towarzystwa. Poczułem przyjemne ciepło rozlewające się po moim wnętrzu, kiedy tak patrzyłem na roześmianych przyjaciół i moją mamę, która z całych sił powstrzymywała napływające do oczu łzy. Posłałem jej lekki uśmiech, po czym podszedłem do niej i bez słowa mocno przytuliłem. Boląca klatka nie pozwalała o sobie zapomnieć, ale tym razem postanowiłem to zignorować. Cieszyłem się, że tu jestem. "I pomyśleć, że mogłem ich więcej nie zobaczyć..."
- Dobrze, że już jesteś - szepnęła mi do ucha, na co uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Też się cieszę - spojrzałem na nią, po czym ucałowałem jej policzek. - No to co, imprezka?  Dawać mi tu jakieś procenty! - roześmiałem się, przytulając na powitanie Sue.
- Z tym alkoholem będziesz musiał jeszcze trochę poczekać - wymamrotał Paul, kiedy w końcu zajęliśmy wygodne miejsca w salonie. - Tu macie leki, które trzeba dla niego wykupić - zwrócił się do reszty, skupiając swój wzrok na Liamie i mojej mamie. - Musi brać je systematycznie - westchnął, kładąc receptę na stoliku. - Jeśli nie będą pomagać, to daj znać. Skontaktuje się z doktorem i znajdziemy inne...
- Jasne.
- Masz odpoczywać - dodał, zerkając na mnie groźnie. - Żadnych wygłupów do czasu, aż wszystko się unormuje - wywrócił oczami, kiedy posłusznie kiwając głową, szturchałem w bok Lottie.
- Tak jest - wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu. - A teraz mogę o coś zapytać? 
- Oczywiście, że możesz.
- Skoro wróciłem już do domu, to może najwyższy czas wznowić nasze występy i promocję płyty? - wypaliłem, skanując wszystkich wzrokiem.
- Louis... - wyraz twarzy mojej mamy mówił wszystko. Ta kobieta była gotowa spakować mnie w ciągu pięciu minut i zabrać do domu, byle tylko odwieść mnie od tego pomysłu.
- Czuję się już dużo lepiej - nie dawałem za wygraną - ... a nasza przerwa i tak trwała o wiele za długo - zwróciłem się do reszty.
- Pogadamy o tym za kilka dni - Paul podniósł się z miejsca, kręcąc głową. - A teraz odpoczywaj - dodał, wyciągając do mnie dłoń, przy pomocy której stanąłem na równe nogi. Nim się obejrzałem, wylądowałem w jego silnym uścisku. - I nigdy w życiu nie rób nam już takich wyskoków, zrozumiano? - dodał, ostrożnie poklepując mnie po plecach.
- Postaram się - kiwnąłem głową, kiedy już się ode mnie odsunął. - Swoją drogą, jesteś kochany Paul - otarłem komicznie policzek, wykorzystując przy tym swoje aktorskie umiejętności. - Dziękuję za troskę i za...
- Może jednak odwieziemy go jeszcze do tego szpitala? - mężczyzna prychnął z rozbawieniem. - Zadzwonię do was wieczorem i wszystko dokładnie obgadamy. Do zobaczenia - kiwnął głową i już chwilę później zniknął z zasięgu naszego wzroku.
  - To ja od razu pojadę wykupić te leki - Liam sięgnął po receptę - Wolę być przygotowany na moment, kiedy zaczniesz wyć z bólu - roześmiał się, poklepując mnie po ramieniu.
- Jadę z tobą - odezwał się Niall. - Zajedziemy po drodze na małe zakupy...
- A już się cieszyłem, że odpocznę - westchnął Payne, po czym razem z Horanem ruszył w stronę wyjścia.
- To może my w tym czasie zrobimy coś do jedzenia? - zaproponowała moja mama, spoglądając na Sue i Lottie. - Co prawda chłopcy mają dopiero zrobić zakupy, ale myślę, że uda nam się coś jeszcze wyszperać w kuchni.
- Jestem na tak - moja siostra ożywiła się, kiwając głową.
- Ja też. Co prawda wiele nie pomogę, ale może się czegoś nauczę - prychnęła Sue, wyswobadzając się z ramion Zayna. - To na co macie ochotę, panowie?
- Wszystko jedno, byle by nie smakowało jak szpitalne jedzenie - roześmiałem się. 
- Może kurczak? - Malik wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- A może wszystko tylko nie kurczak? - Styles prychnął rozbawiony, kiedy Zayn posłał w jego stronę groźne spojrzenie. - No co? Jak można jeść ciągle kurczaka? To chore...
  - A mówiłam już, że Kathy przed wyjściem zdążyła zrobić dla was deser. Nie zdradzę co to, ale możecie być pewni, że dacie się za niego pokroić - wtrąciła Sue, chcąc najwidoczniej zapobiec sprzeczce chłopaków, po czym puściła nam oczko i razem z moją mamą i Lottie zniknęła w kuchni. "Kathy..."
- To co, rundka na konsoli? - Harry uśmiechnął się szeroko, rozsuwając drzwi prowadzące do drugiej części salonu. Ruszyłem za nim, zastanawiając się, gdzie podziała się jeszcze jedna osoba, która już dawno powinna się tu pojawić. Czułem się fatalnie z myślą, że w całym tym powitalnym zamieszaniu zupełnie o niej zapomniałem.
- Zayn? - zwróciłem się do kumpla, który stanął obok mnie.
- Coś się...
- Nie - przerwałem mu, kręcąc głową. - Chciałem tylko... - zmarszczyłem brwi, kiedy przyjaciel wpatrywał się we mnie z powagą na twarzy. - Gdzie jest Kathy?



       "Pamiętaj, że cię kocham. To się nigdy nie zmieni... Tak bardzo przepraszam..."  Jego głos pojawiał się w mojej głowie równie często co jego uśmiech. Ten prawdziwy, szczery, który znałam tylko ja. "Który tak bardzo kochałam..." No właśnie, kochałam... A może nadal kocham? "Przepraszam, Kathleen... Naprawdę się starałem..." Otarłam policzek, nadal nie mogąc zrozumieć, dlaczego posunął się do czegoś takiego. Wiedziałam, że twarz bezuczuciowego adwokata była tylko maską. Wewnątrz James był wciąż małym chłopcem, który potrzebował pomocy. Wiedziałam... "Tylko co mi teraz z tej wiedzy..." Całymi dniami toczyłam walkę ze sobą. Zastanawiałam się, co by było, gdybym wtedy od niego nie odeszła. Mogłam przecież postarać się bardziej. Z drugiej strony, nie wiedziałam, jak mogłoby wyglądać to "bardziej". Przecież tak długo starałam się zaciskać zęby i mimo wszystko uparcie trzymać jego dłoń. Momentami wydawało mi się, że to rozstanie było jedyną właściwą decyzją. Innym razem wszystko wewnątrz mnie krzyczało, że mogłam zrobić więcej, postarać się bardziej. "Ale czy to by coś zmieniło?"
  - Dlaczego?  - szepnęłam, muskając dłonią kamienną płytę. Ciągle chciałam wierzyć, że to tylko jeden z tych licznych koszmarów, które nawiedzają mnie w nocy. Okropny sen, z którego nie mogłam się wybudzić. Dałabym wszystko, żeby ktoś wyrwał mnie z tego transu, przytulił i powiedział, że to wszystko się nie wydarzyło. Prawda była jednak zupełnie inna. Te koszmary były moją rzeczywistością. - James... - pociągnęłam nosem, czując wibrujący telefon w kieszeni. Sięgnęłam po niego i bez zastanowienia wcisnęłam czerwoną słuchawkę. W tym momencie nie było dla mnie ważne, kto dzwonił. - Gdybym tylko... - zacięłam się, czując w gardle ucisk, który nie pozwalał mi wydusić z siebie kolejnych słów. Nie byłam zła na Jamesa. Nie czułam żadnego rozgoryczenia. Nie miałam już żalu o to, co się wydarzyło. Chciałam po prostu, żeby żył. - Dobrze się nim opiekujcie - szepnęłam, spoglądając na prawie bezchmurne niebo. Miałam nadzieję, że Ten na górze usłyszy moją prośbę. "Kolejną..." Byłam wdzięczna, że moje ciche modlitwy zostały wysłuchane i Louis znów był z nami. Świadomość, że i jego mogłoby zabraknąć, nadal wywoływała na mojej skórze gęsią skórkę. "Nie przeżyłabym tego..." Pociągnęłam nosem, odgarniając włosy, które wiatr umieścił na mojej twarzy. Czułam się zagubiona, jak jeszcze nigdy. Z jednej strony chciałam skakać z radości, a z drugiej krzyczeć z bólu. Nie mogłam cofnąć czasu. Nie mogłam zapytać: dlaczego? Mogłam jedynie mieć nadzieję, że nie wydarzy się już nic złego...



        - A ty gdzie? - spojrzałem na Louisa, który z grymasem na twarzy podnosił się z kanapy. Współczułem mu, widząc, że nawet leki nie są w stanie choć na chwilę uwolnić go od bólu. 
- Pomyślałem, że spróbuję jeszcze zatrzymać samochód, który odwozi moją kochaną rodzinkę i zabiorę się z nimi do Doncaster. Z dwojga złego wolę już ich towarzystwo - prychnął.
- A jeszcze przed chwilą tak się cieszyłeś, że twoja mama musi natychmiast wracać do domu - roześmiała się Sue.
- Wcale się nie cieszyłem - wywrócił oczami. - Po prostu, kiedy coś mi dolega, wolę trzymać się od niej z daleka. W jej oczach nawet zwykły katar może być śmiertelną chorobą.
- A niby taki synek mamusi - prychnąłem, na co Louis jedynie zmrużył oczy, chcąc chyba zabić mnie wzrokiem. Uśmiechnąłem się szeroko, nie mogąc już dłużej hamować radości, która rozpierała mnie od wewnątrz. Nigdy nie sądziłem, że będzie brakowało mi nawet tak błahej rozmowy. "I wszystko znów jest na swoim miejscu..." objąłem mocniej moją dziewczynę, składając pocałunek w jej włosach.
-  Właśnie dlatego postanowiłem ich dogonić - Louis zrobił skwaszoną minę. - Wolę już zarazić się ospą od sióstr, niż przebywać tu z waszą dwójką.
- Aż tak złymi towarzyszami jesteśmy? - Sue zrobiła popisową minę małego szczeniaczka.
- Nie - Tommo pokręcił głową. - Dopóki jesteście w oddzielnych pomieszczeniach - dodał z szerokim uśmiechem na twarzy. - Jeszcze chwila, a zwymiotuję od nadmiaru słodyczy. I wcale nie mam tu na myśli jedzenia - wywrócił oczami, na co wybuchłem głośnym śmiechem.
- Komuś tu brakuje czułości - oparłem głowę na ramieniu Sue. - Jak chcesz, ciebie też mogę przytulić - dodałem, wyciągając rękę w jego kierunku.
  - Chyba podziękuję - Louis roześmiał się, zmierzając w kierunku wyjścia. - Pójdę się lepiej położyć.
  - Czy ty próbujesz właśnie zaciągnąć mnie do sypialni? - poruszyłem komicznie brwiami.
  - Jesteś kretynem, Zayn - skwitował krótko Louis, na co jedynie ponownie się roześmiałem. - To na razie, gołąbki - machnął w naszą stronę ręką.
- Louis... - odezwała się nagle Sue, na co Tommo zatrzymał się w drzwiach. - Ale... Wszystko w porządku? - momentalnie twarz mojej dziewczyny nabrała poważniejszego wyrazu. 
- Jak najlepszym - kiwnął głową, posyłając jej szeroki uśmiech.
- Gdyby coś...
- Będę wołał - przerwał mojej dziewczynie. - O ile usłyszycie mnie podczas tych waszych igraszek - dodał, puszczając oczko w naszym kierunku, po czym zniknął z naszego pola widzenia. Popatrzyłem na Sue, której policzki przybrały już kolor dorodnego pomidora i z całej siły próbowałem się nie roześmiać.
- Bawi cię to? - blondynka spojrzała na mnie, zaciskając usta w cienką linię, a ja od razu pokiwałem głową. - Każdy w tym domu podsumowuje to w identyczny sposób. Przecież nie wszystko kończy się naszymi...
- Ale większość... - przygryzłem płatek jej ucha, na co pisnęła zaskoczona. 
- Zayn! - wywróciła oczami, po czym wybuchła głośnym śmiechem. - Jesteś równie okropny co Louis...
- Słyszałem już, że nie tylko to nas łączy. Na szczęście istnieje też między nami pewna różnica - stwierdziłem pewnie, obejmując mocniej Sue. - Ja jestem w tobie zakochany do szaleństwa - ucałowałem jej skroń. Nie musiała nic mówić. Wystarczyło mi, że czułem, jak uśmiecha się wtulona w mój bok. To sprawiało, że byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Taki też miałem plan na dalsze życie. Być szczęśliwym. "I nic mi już tego nie zepsuje..." 



       - Pieprzony... - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, ciskając bandażem o łóżko. Ostatnimi czasy brakowało mi cierpliwości. Nienawidziłem tego, że z dnia na dzień stałem się cholernie słaby. Idealnym dowodem na to był fakt, że nie potrafiłem sobie poradzić ze zmianą zwykłego opatrunku. "I nie tylko z tym..." Zerknąłem na stertę rzeczy leżących w kącie pokoju, których nie byłem w stanie przenieść. Dodatkowo ból, który nawet na chwilę nie pozwalał o sobie zapomnieć, niczego nie ułatwiał. "Kaleka..." westchnąłem, siadając na brzegu łóżka. "Może lepiej poprosić kogoś o pomoc..." szepnęło moje drugie ja, doskonale zdając sobie sprawę z moich ograniczonych możliwości. "Nie ma takiej opcji..." pokręciłem głową. Toczyłem walkę. Walkę o resztki godności. Tak przynajmniej myślałem. Wiedziałem, ile problemów zdążyłem już wszystkim przysporzyć. Nie mogłem chodzić do nich z każdym głupstwem. Oni też potrzebowali odpoczynku i czasu dla siebie. Na domiar złego, to właśnie przez moją nieobecność musieliśmy odwołać mnóstwo występów, co wiązało się z rozczarowaniem fanów. "Przed państwem Louis-porażka-Tomlinson..." Nie żałowałem tego, co się wydarzyło. Gdybym musiał, zrobiłbym to po raz kolejny, żeby tylko Kathy była bezpieczna, ale teraz chciałem już iść dalej. Zamiast tego tkwiłem jednak w domu pełnym współczucia dla mojej niedołężnej osoby. Nie lubiłem taki być. Nienawidziłem być tym słabym. - Weź się w garść, stary... - odetchnąłem głęboko, podnosząc się z łóżka i sięgając po leżący obok poduszki bandaż. - Przecież to proste - próbowałem się zmotywować, ale kiedy tylko chciałem dosięgnąć ręką swoich pleców, ostry ból sprawił, że opatrunek automatycznie wypadł mi z dłoni, a ja musiałem naprawdę mocno zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć. - Kurwa! - wysyczałem. - Kurwa! Kurwa! Kurwa! - kopnąłem w leżący obok but, który trafił w lampę, skutecznie sprowadzając ją na podłogę. - Szlag by to! - opadłem na pościel, chowając twarz w dłoniach. 
- Wszystko w porządku? - znajomy mi głos sprawił, że cały się spiąłem. Uniosłem głowę, spoglądając na zdezorientowaną twarz dziewczyny. - Wypadek przy pracy? - jej delikatny uśmiech, który pojawił się znienacka, sprawił, że wszystkie moje mięśnie od razu się rozluźniły. 
- Kathy...
- Przyszłam się przywitać - wzruszyła ramionami. - Przepraszam, że nie było mnie, kiedy wróciłeś, ale miałam kilka spraw i nie mogłam...
- Nie ma sprawy - wydukałem, starając się pozbyć tego uścisku w gardle. "Co ci jest, stary?!" 
- No więc, co tu się stało? - uniosła brew, rozglądając się dookoła. 
- Nic. Przecież to mój pokój... - prychnąłem i nie musiałem długo czekać, by na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- No tak, głupie pytanie - zaśmiała się cicho, sięgając po leżący na podłodze bandaż. - Problem z tym?
- Nie... - pokręciłem szybko głową. Momentalnie poczułem zażenowanie. Nie chciałem pokazać jej, że nie daję rady.
- Mogę pomóc - zaoferowała, siadając obok mnie. 
- Nie trzeba, dziękuję - odebrałem od niej bandaż. - Jak się czujesz? 
- To chyba ja powinnam o to zapytać - uśmiechnęła się lekko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Pokręciłem głową, dając jej do zrozumienia, że nie wywinie się od szczerej odpowiedzi. "Wystarczająco długo już nie rozmawialiśmy..." - No więc... - odetchnęła głęboko. - Jestem kompletnie rozdarta - przygryzła wargę, a ja znów poczułem ten dziwny dreszcz. - Z jednej strony, mam ochotę krzyczeć, płakać, a najlepiej zniknąć - zacisnęła powieki, jednak szybko je otworzyła. - Z drugiej strony... - poczułem jej drobne palce, zwinnie przejmujące bandaż z moich rąk. - Cieszę się, że tu jesteś, że nic ci nie jest... - nie przestawała na mnie patrzeć. Jej błękitne oczy wyrażały wielkie zagubienie. "Ale czy można się temu dziwić?" - Nawet nie wiesz jak bardzo się bałam, kiedy... - ze świstem wciągnąłem powietrze, kiedy dotknęła dłonią mojej skóry, aby przytrzymać bandaż. - Wszystko w porządku? - zapytała niepewnie. 
- Tak... - odchrząknąłem, nie poznając swojego własnego głosu. - Jasne, że tak. 
- Nigdy więcej mi tego nie rób - w skupieniu zmarszczyła brwi, oplatając moje plecy, ramię i klatkę bandażem. - Zrozumiano? - spojrzała na mnie, ostrożnie przytrzymując opatrunek w miejscu postrzału.
- Ta...Tak - pokiwałem głową, nie rozumiejąc, co tak naprawdę się ze mną działo. Czułem ciepło. Przyjemne ciepło obezwładniające moje ciało.
- I już - popatrzyłem na dziewczynę, która uśmiechnęła się do mnie lekko, wygładzając materiał, którym owinięte było moje ciało. Odetchnąłem głęboko i bez zastanowienia zamknąłem ją w swoich ramionach. "Dlaczego poczułem, że potrzebuję tego bardziej niż kiedykolwiek?" - Tak bardzo tęskniłam - szepnęła, a ja przycisnąłem ją jeszcze bliżej. 
- Przepraszam, ale... - zaciągnąłem się jej zapachem. - Nie mogłem mu cię oddać... 



        - Zabieraj te łapska, złodzieju - Harry gwałtownie odsunął swój talerz, chroniąc go tym samym przed atakiem blondyna.
- Bądź człowiekiem i się podziel. Oddam, jak tylko Kathy poda drugą porcję - Niall nie dawał za wygraną.
  - Już to widzę - prychnął Styles, zajadając się na oczach przyjaciela kolejnym tostem.
- Proszę, Niall - odezwała się nagle moja siostra i przełożyła pozostałe jedzenie ze swojego talerza Horanowi. - Ja mogę jeszcze poczekać, a ty nam tu zaraz umrzesz z głodu - roześmiała się. 
- Niall, jesteś jak pasożyt - Zayn wywrócił oczami, dzieląc się swoją porcją z Sue. 
- Jaki znowu pasożyt? - oburzył się Niall, ale nie przeszkodziło mu to w kontynuowaniu swojego posiłku. "A czy w ogóle istniało coś, co byłoby mu w stanie przeszkodzić w jedzeniu?"
Oparłam się o blat szafki, obserwując roześmiane twarze przyjaciół. "Tak bardzo za tym tęskniłam..."
- Przepraszam, ale te korki kiedyś mnie wykończą! - roześmiana twarz Danielle sprawiła, że uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. - Cześć wszystkim - brunetka od razu zajęła wolne miejsce przy stole i sięgnęła do talerza Zayna.
- Proszę bardzo, bierz ile zapragniesz - Malik wywrócił oczami, mimowolnie dzieląc się swoją kolacją z kolejną osobą.
- Dzięki - wymamrotała Dan z pełnymi ustami - Ratujesz mi życie, Zayn. Gdyby nie ten tost, umarłabym z głodu - uśmiechnęła się, kiedy Liam postawił przed nią parujący kubek i ucałował jej skroń. - Cześć kochanie - wydukała, przełykając kolejny kęs.
- To jest dziewczyna - prychnął Payne, przysuwając swoje krzesło bliżej Danielle. - Zamiast rzucić mi się na szyję, to rzuca się na jedzenie Zayna.
- Liam, popatrz na to z innej strony - Harry uśmiechnął się szeroko, a ja byłam już pewna, że ta rozmowa zaczyna zbiegać na kompletnie inny tor. Tor Harrego Stylesa. - Jak już Danielle się najje, to będzie miała tyle energii, że... - wybuch śmiechu Nialla sprawił, że ja też nie mogłam dłużej utrzymać powagi.
- A wtedy to ty będziesz żałował, że nie zjadłeś więcej, bo ciężko będzie ci nadążyć - dodał Louis, szczerząc się jak nienormalny. 
- Święta prawda - Zayn poklepał kumpla po ramieniu. 
- Jesteście nienormalni - westchnął Liam.
- Raczej doświadczeni - Harry oparł twarz na dłoni. - Dan, jak każda kobieta, ma wymagania, którym trzeba sprostać...
- Harry! - Danielle roześmiała się, kręcąc głową. - Zajmij się lepiej jedzeniem.
- Kathy, a ty co o tym sądzisz? - Niall spojrzał na mnie w momencie, kiedy kończyłam przygotowywać ostatnią porcję tostów.
- Na mnie nie patrz - postawiłam talerz na środku stołu. - Ja tu tylko gotuję - puściłam do niego oczko, na co ten uśmiechnął się najszerzej, jak tylko potrafił.
- Mówię wam, ona kiedyś zostanie moją żoną - wydukał z pełną buzią.
  - Zacznijmy od tego, czy w ogóle będzie cię chciała - roześmiał się Louis. - Jak tak dalej pójdzie, to niedługo stracimy robotę. Jestem ciekawy, z czego ty będziesz wtedy żył? 
- Z jedzenia - blondyn wzruszył ramionami. - Jem i żyję.
- Jesteś debilem - Tommo pokręcił głową. 
- No, Kathy, będziesz chciała takiego kretyna, na którego trzeba pracować i jeszcze w dodatku karmić? - tym razem to Harry postanowił się wtrącić.
- Ej no! - Niall wywrócił oczami.
- A było tu tak cicho i spokojnie - westchnął Liam.
- Było i się skończyło! - Zayn przybił piątkę  z Louisem. - Panowie, po tej pysznej kolacji proponuję rozegranie meczyku na konsoli.
- Dajcie mi tylko zjeść! Jeszcze nie skoń... - wypowiedź Nialla przerwał dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę! - podniosłam się szybko z miejsca. - Scott? - nie kryłam swojego zaskoczenia na widok stojącego przede mną bruneta.
- Cześć - uśmiechnął się niepewnie. - Nie przeszkadzam?
- Oczywiście, że nie - otworzyłam szerzej drzwi. - Wchodź.
- Dzięki - zmarszczyłam czoło, kiedy Scott odwrócił się, aby następnie wnieść do korytarza pokaźnych rozmiarów karton. - Zaraz ci wszystko wyjaśnię - zerknął na mnie, zdejmując buty.
- Dobrze - kiwnęłam głową. - Może coś zjesz? Właśnie kończymy kolację...
- Wolałbym najpierw porozmawiać...



        - Może nie będę owijał w bawełnę - odchrząknął Scott, spoglądając na naszą ósemkę, która zdążyła już rozsiąść się w salonie, niecierpliwie czekając na to, co miał nam do powiedzenia. - Jestem adwokatem i codziennie rozmawiam z wieloma osobami, ale ta wizyta będzie chyba dla mnie dużo trudniejsza, niż przypuszczałem - uśmiechnął się nerwowo, poprawiając w fotelu. - Nawet nie przygotowałem sobie żadnej przemowy - dodał, po czym przetarł twarz dłońmi. Powoli zaczynałam mieć dość tego grania na zwłokę. - Wybaczcie...
- Wybaczamy, ale mógłbyś...
- Tak, oczywiście - brunet przerwał Louisowi, energicznie kiwając głową. - Powinienem był zabrać się za to już dawno, ale było tyle spraw do załatwienia, a mi chyba po prostu brakowało odwagi... - zaczął, spoglądając na moją siostrę, która wpatrzona w niego, nerwowo gniotła w dłoniach materiał swojego swetra. - Chodzi o Jamesa. Właściwie ta sprawa dotyczy wyłącznie Kathy, ale...
- Jeśli musimy, możemy wyjść - odezwałam się, czując mocny uścisk dłoni Zayna, który chciał tym chyba zaznaczyć, że nigdzie się nie wybieramy.
- Zostańcie - stwierdziła krótko Kathy. - Nie mam przed nimi tajemnic - zwróciła się do Scotta. 
  - Tak więc... - brunet odetchnął ponownie, po czym zaczął grzebać w swojej teczce, z której po chwili wyciągnął białą kopertę. - To do ciebie, Kathy - podał ją mojej siostrze. - Kilka dni przed tym, jak James... - zacisnął usta, nie spuszczając wzroku z Kathleen, która kiwnęła głową na znak, aby kontynuował. - Kilka dni przed tym, jak James popełnił samobójstwo, przyszedł do mnie i wręczył mi ten list - wskazał głową na kopertę, którą moja siostra trzymała w dłoniach. - Powiedział, że mam ci to przekazać, gdyby coś mu się stało. Pomyślałem, że wygaduje jakieś głupoty. W końcu to James. Mój przyjaciel, którego wydawało mi się, znałem lepiej niż samego siebie - bacznie obserwowałam Scotta i widziałam, jaką trudność sprawia mu mówienie o tym. - Nie kazał mi tego otwierać - kontynuował, przecierając oczy dłońmi. - Starałem się dowiedzieć, o co chodzi, ale na marne. Dostałem zakaz drążenia tematu.
- A ten karton? - wtrącił Harry. 
- Wszystko po kolei - Scott przełknął głośniej ślinę. - To akurat najmniej ważne. 
- Czyli jest coś jeszcze? - pytanie Kathy było tak ciche, że przez moment zastanawiałam się, czy w ogóle padło. 
- Jest dużo więcej... - brunet przeczesał nerwowo ręką włosy. - Posprzątałem mieszkanie, które wynajmował James. W tym pudle znajdują się rzeczy, które uznałem, że chciałabyś mieć - słuchałam Scotta, zastanawiając się, co za bombę trzyma jeszcze w zanadrzu. Nie musiałam długo czekać. Brunet wyciągnął ze swojej teczki kolejną kopertę i wręczył ją Kathy. - Tu są pieniądze za kilka kolejnych miesięcy - wyjaśnił, kiedy moja siostra spojrzała na niego niepewnie.
- Jakie pieniądze? - jej zdziwienie z każdą chwilą było coraz większe. "Czy ja też tak wyglądałam?" przeszło mi przez myśl, kiedy obserwowałam miny przyjaciół.
- Za wynajem. James opłacił mieszkanie na kilka kolejnych miesięcy. Właściciel oddał mi...
- Nie mogę tego wziąć - Kathy przerwała mu, odkładając kopertę na stolik.
- Oczywiście, że możesz. Należą do ciebie - "Co?!" przetwarzałam w głowie informacje. 
- Należą do Jamesa... - moja siostra pokręciła głową, nie spuszczając wzroku ze Scotta.
- Należały. Teraz należą do ciebie, tak jak wszystkie pieniądze znajdujące się na jego koncie.
- Ale...
- To nie wszystko, Kathy - kontynuował brunet. - Dom, w którym znaleziono ciało Jamesa, również należy do ciebie - moja mina w tamtym momencie z pewnością odzwierciedlała szok, jakim była dla mnie ta informacja.
- Scott, co ty wygadujesz? -  Kathleen podniosła się z miejsca, kręcąc głową z niedowierzaniem. 
- Ten dom... James kupił go dla was. Przed śmiercią zdążył przepisać wszystko na ciebie. Pieniądze, dom... Wszystko jest teraz twoje. 
- To.. To niemożliwe - Kathy pokręciła głową, spoglądając na mnie zagubionym wzrokiem. 
- Została jeszcze ostatnia sprawa. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, co z tym zrobić - Scott podniósł się z miejsca i podszedł do mojej siostry, po czym wyjął z kieszeni spodni małe, czerwone pudełeczko. - Długo się wahałem, ale uznałem, że to też powinienem ci oddać...


♥♥♥
Witajcie kochani! :)

Żyjecie już wakacjami? Oceny poprawione? :)
U nas  bliżej niż dalej końca (A przynajmniej u niektórych... :)
Matury napisane i miejmy nadzieję, że wszystkie zdane na 100% :) Natomiast zawodowe tuż tuż... I tu już wcale nie jest tak fajnie, bo stres daje o sobie znać, więc trzymajcie dalej kciuki! 

Kolejny rozdział " So close" za nami :) Mamy nadzieję, że choć trochę przypadł Wam do gustu :) Miało być spokojnie, ale nie był byśmy sobą, gdybyśmy zakończyły ten rozdział inaczej. W końcu jeszcze wiele przed nami... Czekamy na Wasze zdanie w komentarzach :)

Dziękujemy Wam za ogromną cierpliwość na jaką wystawiamy Was od dłuższego czasu. Obiecujemy, że kiedy tylko  już wszystko się zakończy i oficjalnie zacznie się wolne, będziemy znów na bieżąco :)
Równie mocno dziękujemy za komentarze, które każdego dnia wywołują uśmiechy na naszych twarzach :) Nawet nie wiecie jak wiele znaczy dla nas to, że choć ostatnimi czasy trochę Was zaniedbałyśmy, Wy nadal z nami jesteście <3 Jesteście niesamowici! <3

Kolejny rozdział pojawi się, jak tylko uda się nam go napisać :) 

Przesyłamy masę pozytywnej energii i mocno Was ściskamy! Xx
MADDIE&CAROL