wtorek, 14 marca 2017

Rozdział 34.



Kathleen,

        Nie sądziłem, że nadejdzie kiedyś chwila, kiedy nie będę wiedział co powiedzieć. Wręcz przeciwnie, często mówiłem o kilka słów za dużo. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że wszystkie te słowa były jedynie nieodwracalnymi krokami w stronę tego momentu. Momentu, w którym siedząc przed pustą kartką, będę w kilku krótkich zdaniach musiał pożegnać wszystkie moje marzenia. Moją jedyną miłość. Moją Kathy...
        Zdaję sobie sprawę, że nie powinienem prosić Cię o wybaczenie. Nie zasługuję na nie. Zbyt wiele zła wyrządziłem. Chce jedynie, żebyś wiedziała, że na prawdę się starałem. Starałem się zmienić. Dla Ciebie. Dla siebie. Dla nas...
        Kiedyś nie przypuszczałem, że poplamiona koszula będzie najlepszym, co mogło spotkać mnie w życiu. A jednak... Dziękuję Ci, Kathleen. Dziękuję, że dałaś mi szansę, że pokazałaś, jak wygląda prawdziwa, bezinteresowna miłość i nauczyłaś odnajdywać ją w papierowej torbie z drugim śniadaniem, która czekała obok mojej teczki, czy wieczorze przy chińskim jedzeniu i kiepskiej komedii. To dzięki Tobie umiem ją już dziś zdefiniować.
        Kiedy stanęłaś na mojej drodze, od razu zrozumiałem, że znalazłem swojego Anioła Stróża. Byłaś szansą na lepszą przyszłość, z której ja nie potrafiłem skorzystać. Długo znosiłaś horror, jaki Ci zgotowałem, ale nawet Ty nie mogłaś trwać w tym układzie w nieskończoność. Odeszłaś, a razem z Tobą resztki mojej nadziei. Obiecuję Ci jednak, że teraz wszystko się zmieni. Niezależnie, co się wydarzy, od tego momentu to ja będę się Tobą opiekował. Chociaż nie będziesz mogła mnie zobaczyć, nigdy nie zostawię Cię samej. Byłaś, jesteś i będziesz moją jedyna i prawdziwą miłością.
        Wiem, że pieniądze nigdy nie były dla Ciebie ważne. Wiem też, że niczego one nie zmienią, ale zostawiam Ci wszystko, co udało mi się zgromadzić. Mam nadzieję, że pomoże Ci to w nowym starcie Twojego życia i realizacji celów, które sprawiały, że w Twoich błękitnych oczach pojawiał się ten wyjątkowy błysk. Wiem, że nigdy tego nie mówiłem, ale na prawdę wierzę w Ciebie i to, że jeżeli tylko zechcesz, osiągniesz wszystko. W Twoje ręce powierzam też dom, który dla nas kupiłem. To miała być niespodzianka. Chciałem, by wyglądał jak ten z Twoich marzeń. Marzeń, które tak popisowo zrujnowałem. Dla mnie już nie ma ratunku, ale może Ty odnajdziesz swoje szczęście w tych czterech ścianach.
        Kończę, licząc na to, że kiedyś wybaczysz mi całe zło, jakie wyrządziłem... I proszę, nie obwiniaj się za to, co się stało. To moja wina. Wyłącznie moja... Ty sprawiłaś, że mogę nazwać się szczęściarzem, bo stanowiłaś część mojego życia. Jego centrum. Nie zamieniłbym tego na żadne skarby świata. Dzięki Tobie odchodzę mając przed oczami Twój piękny uśmiech, dołeczki w policzkach i przepełnione miłością, błękitne tęczówki, a ten widok sprawia, że niczego się nie boję. Na prawdę.
        Kocham cię, Kathleen. Od zawsze i na zawsze.

James.



            Załzawionymi oczami spojrzałam na kartkę, z którą w ciągu ostatnich kilku dni prawie się nie rozstawałam. To z nią kładłam się do snu i obok niej się budziłam. Kawałek papieru, z jego starannym pismem, który stał się moją najcenniejszą pamiątką. Zdawał się być przesiąknięty jego zapachem. Zapachem, słodkich perfum i jego skóry. Tym samym, który otulał mnie, kiedy James trzymał mnie w swoich silnych ramionach. Tym samym, który tak kochałam. „I którego mi tak bardzo brakowało...” Zacisnęłam powieki, jednak to nie pomogło. Łzy szybko pokonały tą słabą barierę i zaczęły spływać po moich policzkach, a ja nie mogłam i nie chciałam ich dłużej zatrzymywać. Jakby wraz ze słonymi kroplami mógł wypłynąć ze mnie cały ból. „Naiwniaczka...” Cały czas nie mogłam znaleźć odpowiedzi na najważniejsze z pytań. „Dlaczego?” Dlaczego on? Dlaczego ja? Dlaczego ta historia musiała mieć takie zakończenie? „Gdybym tylko mogła cofnąć czas...” Wciąż na nowo wracałam wspomnieniami w przeszłość, próbując odnaleźć moment, który byłby odpowiedzią i za każdym razem ta podróż sprawiała ten sam, przeszywający ból. „A podobno czas leczy rany...” Zdusiłam szloch, spoglądając na stojący obok szafy karton, który Scott przyniósł razem z listem. W tym jednym, marnym pudełku zamknęła się cała moja przeszłość i przyszłość z Jamesem. Nie miałam jednak odwagi, by zajrzeć do środka. Czułam, że jeśli to zrobię, ostatecznie zamknę za sobą rozdział życia zatytułowany jego imieniem, a sama nie wiedziałam, czy jestem już na to gotowa. „Weź się w garść, Kathleen!” upomniało mnie moje drugie ja, jednak z marnym skutkiem. Westchnęłam ciężko, sięgając do szuflady obok łóżka, z której wyciągnęłam czerwone, zamszowe pudełeczko. Otworzyłam je ostrożnie i spojrzałam na delikatne, diamentowe oczko. Dokładnie takie, o jakim zawsze marzyłam. „Naprawdę mnie słuchał...” opadłam na poduszki, czując, że z każdą chwilą opuszczają mnie resztki sił. „Chciał spędzić ze mną resztę życia, a zamiast tego...” poczułam ten nieprzyjemny dreszcz, który tak często mi towarzyszył. „i jeszcze ten dom i pieniądze...” westchnęłam. Nie chciałam ich. Naprawdę. „Jakby moje życie było jeszcze za mało skomplikowane...”
            - Kathy? - cichy głos wypowiadający moje imię sprawił, że szybko zaczęłam ocierać rękawem mokre policzki. - Mogę wejść? - zatroskana ton mojej siostry sprawił, że znów poczułam się jak mała dziewczynka, potrzebująca czyjegoś ramienia. „Miałaś być silna...” zgromiłam się w myślach, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, czułam już obejmujące mnie dłonie. - Czułam, że właśnie tu jest teraz moje miejsce – szepnęła, a ja wtuliłam się w nią jeszcze mocniej, rozklejając jak małe dziecko. - Jestem tu... - Sue gładziła mnie po włosach. W takich momentach jak ten byłam wdzięczna Tym na górze, że nie pozwolili mi być tu samej i zesłali mnie na ten świat w towarzystwie lepszym, niż mogłam to sobie wymarzyć.
            - Nie rozumiem... - oderwałam się od niej. Musiałam wyrzucić wszystko to, co leżało mi na sercu.
            - To  minie - westchnęła. - A przynajmniej z czasem będzie mniej boleć...
            - Ale ile czasu jeszcze potrzeba? - pokręciłam głową. Od śmierci Jamesa minęło już kilkanaście dni, a rana na moim sercu codziennie otwierała się na nowo z taką samą siłą. - Nie potrzebuję tego wszystkiego Sue - mówiłam coraz bardziej chaotycznie. - Nie chcę tych pieniędzy, tego domu. Chcę tylko, żeby on tu był...
            - Kathleen...
            - To nie powinno tak wyglądać - przerwałam jej. - Widzisz to? - wyciągnęłam w jej kierunku dłoń z zamszowym pudełkiem. - Właśnie tak to się miało skończyć!
            - Kathy... My... Nie mamy wpływu...
            - Ja miałam! Mogłam go uratować... - łzy spływały mi po policzkach. - Mógł nadal tu być..
            - A zamiast tego zachował się jak... - Sue urwała w pół zdania, pod wpływem mojego spojrzenia. - Przepraszam, nie powinnam.
            - Nie, nie musisz przepraszać - pokręciłam po chwili głową. - Masz prawo mieć swoje zdanie... Wiem, że nie wspominasz najlepiej tej znajomości. Pewnie nie tylko ty. Ale ja...  - starałam wysilić się na uśmiech, jednak bez większych rezultatów. - Ja już na zawsze będę miała tu – położyłam dłoń na sercu. - wspomnienie wspaniałego, tylko trochę zagubionego mężczyzny, którego bardzo kochałam.
            - Oh, Kathy - Sue chwyciła mnie za rękę. - Wydaje mi się, że cały czas należą ci się przeprosiny. Jeśli nie za to, co powiedziałam przed chwilą, to za coś zupełnie innego.
            - O czym ty mówisz Sue? - cala ta sytuacja zaczynała mi się coraz mniej podobać.
            - Po prostu... - moja siostra uciekała przed moim spojrzeniem. Doskonale znałam to zachowanie i wiedziałam, że nie wróży ono nic dobrego. - Uznałam, że ona musi w końcu poznać całą tą historię, bo na razie dowiedziała się jedynie o śmierci Jamesa. Wszystko, co działo się wcześniej zostaje dla niej wielką tajemnicą, a ona tak bardzo się o ciebie martwi...
            - Ale kto? - zmarszczyłam czoło.
            - Ciocia Mary - wydukała. - Przepraszam, wiem, sama powiedziałabyś jej, kiedy będziesz już na to gotowa, ale ja myślę, że właśnie tego potrzebujesz. Nie jesteś z tym wszystkim sama i musisz to w końcu zrozumieć - ujęła moją twarz w dłonie. - Ale co najważniejsze, musisz mi też w końcu obiecać, że to już koniec z tajemnicami - spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem. - Bez wyjątku.
            - Obiecuję - kiwnęłam głową, nie czując nawet złości. Sue miała rację. Najwyższa pora skończyć to milczenie. - Obiecuję - powtórzyłam cicho i po raz kolejny mocno wtuliłam się w jej ramiona, czując napływające do oczu łzy.




            - Louis, nie mamy o czym rozmawiać! – nasz manager podniósł głos. - Ta sprawa nie podlega dyskusji.
            - Ależ oczywiście, że mamy o czym –  przerzucałem wzrok z jednego mężczyzny na drugiego, nie spodziewając się szybkiego zakończenia tej wymiany zdań. - Dość mam już tej bezczynności!
            - Którego ze słów nie zrozumiałeś? - Paul był jak tykająca bomba. - Powtórzę jeszcze raz. Promocja waszej nowej płyty zostaje wstrzymana na najbliższy miesiąc. A może nawet na dwa miesiące.
            - Chyba żartujesz! - Tommo nie dawał za wygraną, zaplatając dłonie na piersi
            - No błagam was! - Zayn podniósł się z miejsca. - Mam jeszcze plany na dziś i zamierzam opuścić ten gabinet przed północą.
            - Nie tylko ty, stary - westchnąłem.
            - Czy wy nie rozumiecie, że ta sytuacja zaczyna być żałosna! - Lou podskoczył na fotelu. - Do cholery, ile każemy jeszcze czekać naszym fanom?!
            - Nie tym tonem! - Paul zacisnął usta w cienką linię.
            - Tu nie chodzi o nas, tylko o ciebie - Harry postanowił w końcu zabrać głos. - Nasi fani doskonale wiedzą, w jakim jesteś stanie...
            - Czyli to ja jestem problemem, tak? - warknął Tommo. „ Payne, chyba czas wkroczyć do akcji zanim będzie za późno...”
            - Nie jesteś problemem - zacząłem. - Po prostu się o ciebie martwimy.
            - Niepotrzebnie - burknął pod nosem
            - Czyżby? - Zayn spojrzał na niego z powątpiewaniem. - To może przypomnisz mi, kto jeszcze dwa dni temu o mały włos znów nie trafił do szpitala?
            - Zapomniałem łyknąć kilku tabletek -  Louis starał się wybronić.
            - Cóż za odpowiedzialność! – drwina w głosie Harrego była wręcz namacalna.
            - Nie pomagasz – Louis posłał mu chłodne spojrzenie.
            - Nie zamierzam – Harry podniósł się z miejsca i chyba nie po to, żeby rozprostować kości.  Cała ta sytuacja z postrzeleniem Louisa odbiła się na nas wszystkich, ale w takich trudnych sytuacjach widać było, że to właśnie Styles jest najmłodszym z nas i najmniej potrafi radzić sobie ze swoimi uczuciami. - Kiedy ty sobie smacznie spałeś, my przeżywaliśmy tu koszmar i dzień w dzień modliliśmy się, żebyś w końcu otworzył oczy, więc nie mów mi, że to wszystko jest żenujące, kiedy ja cały czas dziękuję Bogu nawet za to, że mogę się teraz z tobą kłócić - warknął. -  I naprawdę wolę stracić tysiąc fałszywych fanów, którzy nie będą potrafili zrozumieć tej sytuacji, niż mojego najlepszego przyjaciela - dodał, chwytając za klamkę, po czym zniknął za drzwiami. Popatrzyłem na przyjaciół, skanując ich zakłopotane twarze i łudząc się, że moja mina nie przypomina tych, które właśnie miałem przed sobą. „No, Styles, tego się chyba nie spodziewaliśmy...”
            - Także ten... - Niall podrapał się po głowie, próbując swoimi wzrokiem namówić mnie, bym zabrał głos.
            - Może... - zacząłem niepewnie. - Może przesuńmy promocję o dwa tygodnie. Do tego czasu Tommo z pewnością poczuje się już lepiej, a my będziemy mieć czas, żeby dopracować każdy detal i poszukać takich rozwiązań, by nasi fani nie byli stratni – spojrzałem na Paula, mając nadzieję, że zgodzi się na moją propozycję.
            - Taaa... - mężczyzna podrapał się po brodzie. - Myślę, że mogę na to przystać. Oczywiście pod warunkiem, że za te dwa tygodnie na moim biurku pojawią się wyniki twoich badań – wskazał palcem na Lou - … i nie będę miał do nich żadnych zastrzeżeń. Co ty na to?
            - Lepsze już dwa tygodnie niż dwa miesiące - Tommo westchnął, nie będąc chyba jednak całkowicie usatysfakcjonowanym.
            - No i świetnie – Zayn klasnął w dłonie. - To co, możemy znikać?
            - Tak - Paul kiwnął głową. - Ja też się cieszę, że nie będę musiał was dziś już więcej oglądać - prychnął pod nosem, upijając łyk kawy. - Nie zapomnijcie tylko, że jutro rano Mark podrzuci wam płyty i plakaty do podpisania – przewrócił oczami widząc Zayna, który stał już w drzwiach i ponaglająco machał ręką. - Louis, mógłbyś zostać na moment? - dodał jeszcze w ostatniej chwili. Spojrzałem na naszego managera, ale ten dał mi do zrozumienia, że to rozmowa w cztery oczy, więc kiwnąłem jedynie głową i zamknąłem drzwi za nasz trójką.
            - Mam nadzieję, że to nie potrwa długo – Zayn przebierał w miejscu nogami.
            - Na pewno nie - roześmiał się Niall - Myślę, że to będzie szybka, ale konkretna bura od przełożonego
             - Dziwisz się? - spojrzałem na niego, unosząc brew. - Jeszcze chwila, a Paul wyszedłby z siebie i stanął obok.
            - Na szczęście mamy ciebie – zrobiłem szybki unik przed ręką Malika, zamierzającą zrujnować moją i tak już nie najlepiej wyglądającą fryzurę. - Co my byśmy bez ciebie zrobili, tatulku - roześmiał się, sięgając do kieszeni po telefon. „No tak, przecież już całą godzinę nie rozmawiał z Sue...” prychnąłem pod nosem.
            - Jeśli już o tym mowa – szeroki uśmiech Nialla wydawał się dziwnie podejrzany - ...to jako dobry ojciec nie powinieneś dopuścić, żeby twoje dzieci umarły z głodu. Tymczasem jedno z nich prawie kona – jęknął teatralnie.
            - Może Nandos? - na sam dźwięk tego słowa głowa Horana zaczęła się energicznie kiwać. „Chyba znów trafiłem w sedno...” - Ale najpierw musimy znaleźć Harrego...


Patrząc na Kathy i ciocię Mary, czułam niesamowitą ulgę, że kobieta w końcu poznała całą prawdę. Po wyrzuceniu tego z siebie moja siostra wyglądała o niebo lepiej -  a przecież byłyśmy tu najwyżej dwie godziny. Jakby spadł jej z serca ogromny ciężar, który zalegał tam do tej pory. Z doświadczenia wiedziałam, że szczera rozmowa z ciocią Mary potrafi zadziałać jak doładowanie baterii. Ta kobieta była wspaniałą słuchaczką. Nie każdy, tak jak ona, potrafiłby chłonąć tą koszmarną historię ze stoickim spokojem. „Ty byś na pewno nie potrafiła...” zakpiło moje drugie ja, ale tym razem miało całkowitą rację. Nie miałam wpływu na to, że nawet teraz imię Jamesa wywoływało u mnie niekontrolowane dreszcze. Tymczasem ciocia, nie przerywając Kathy, wysłuchała wszystkiego, co ta miała do powiedzenia, a emocje, jakie przeżywała odbijały się jedynie w jej zielonych oczach, przez cały czas uważnie skupionych na mojej siostrze. A gdy Kathleen już skończyła, nie usłyszała żadnych pretensji, czy wyrzutów, że tak długo ukrywała prawdę. Zamiast tego ciocia Mary zamknęła ją w swoich ramionach i ciepłym głosem dodawała otuchy, a w tym też nie miała sobie równej. „Niczym nasza mama...”
            - Sue - dopiero głos Kathy wyrwał mnie z zamyślenia. - Przed chwilą sama mówiłaś, że na nas już czas, a teraz stoisz tu, jakbyś nie wiedziała, do czego służą schody
            - Tak, faktycznie – uśmiechnęłam się, zerkając na wyświetlacz telefonu i podeszłam do cioci, żeby się z nią pożegnać. - Dziękuję – szepnęłam jej do ucha, ściskając ją mocno, po czym ucałowałam jej policzek.
            - To ja dziękuję Tobie - odparła. - Baw się dobrze - dodała, kiedy odsunęłyśmy się od siebie.
            - Nie wiem czy to możliwe, stres zjada mnie od środka - odetchnęłam głęboko.
            - Zauroczysz ich wszystkich, skarbie - jej ciepły głos naprawdę dodawał otuchy.
            - Oby tak było - pomachałam jej jeszcze i razem z moją siostra ruszyłyśmy w stronę naszych rowerów stojących tuż obok schodów.
            - Kogo masz zauroczyć? - zapytała od razu Kathy.
            - Rodzinę Zayna - wymamrotałam..
            - Co?! I ja nic o tym nie wiem! - moja siostra nie kryła swojego oburzenia
            - Zapomniałam ci powiedzieć...
            - Chyba sobie żartujesz?! - Kathy zmrużyła oczy, a ja z uśmiechem na twarzy obserwowałam jej pierwszą od dawna tak beztroską reakcję. - Zapomniałaś powiedzieć swojej najukochańsze i zresztą jedynej siostrze? Jak mogłaś! - szturchnęłam mnie w ramię.
            - Kathy - prychnęłam rozbawiona, widząc jej udawaną złość. - Chciałam ci powiedzieć... Sama dowiedziałam się wczoraj, kiedy leżałam już w łóżku - zaczęłam. - Kiedy przyszłam rano, miałam zamiar o tym z tobą porozmawiać, ale widząc, w jakim jesteś stanie...
            - Oh... - westchnęła, marszcząc brwi, jakby się nad czymś zastanawiała. - Przepraszam, Susanne...
            - Nie rozumiem - spojrzałam na nią zdezorientowana.
 - Ale ja już chyba zrozumiem - kiwnęła głową. - W ostatnim czasie za bardzo skupiłam się na Jamesie i sobie, ale moje łzy i tak nie wrócą mu już życia - westchnęła. - Tymczasem nasze życie toczy się dalej, a ja nie chcę, żeby wszystko uciekało mi przez palce. Nie chcę więcej stracić nawet chwili z tego co dzieje się u ciebie, chłopaków czy tu, w domu dziecka - pokręciła głową. - Od tej chwili wszystko się zmieni, obiecuję - skierowała na mnie swoje błękitne tęczówki i już wiedziałam, że właśnie nastąpił przełomowy moment. W końcu, po długim czasie, zaczęłam odzyskiwać swoją prawdziwą siostrę.
            - Tak naprawdę to rano wcale nie chciałam z tobą gadać, tylko pożyczyć tą świetną sukienkę - prychnęłam, by rozluźnić trochę sytuację.
            - Susanne Barkley, jesteś świnią! - twarz Kathy rozpromienił cudowny uśmiech. „Tęskniłam za tym...” - To ja zaczynam mieć wyrzuty sumienia, a ty okazujesz się zwykłą materialistką – przewróciła oczami. - Za karę nie wypuszczę cię z domu, dopóki nie opowiesz mi, co u ciebie...       
            - Myślę, że Zayn na to nie pozwoli - roześmiałam się, wsiadając na rower. - Założę się, że czeka już na mnie przed domem...
            - W takim razie te parę minut musi nam wystarczyć...


            Obserwowałem znajomy krajobraz za oknem, zerkając jednak kątem oka na moją dziewczynę, która milczała już od dobrych kilku chwil. Zastanawiałem się, czy denerwowała się równie mocno, co ja przed poznaniem jej ojca. Co prawda Sue miała ułatwioną sytuację, bo zdążyła już podbić serce mojej mamy, ale to nie było akurat trudne. Zupełnie inaczej wyglądała sprawa z moim tatą, który sprawował u nas urząd głowy domu i przywiązywał wielką wagę do tradycji. „No a twoja dziewczyna jest przecież innej wiary...” wtrąciło moje drugie ja, ale tym razem postanowiłem zignorować jego głos. Miałem nadzieję, że akurat ten fakt nie stanie mojemu ojcu na przeszkodzie, by poznać Sue razem z jej wszystkimi zaletami. „I że będzie ze mnie dumny...” westchnąłem pod nosem. Od dziecka chciałem być taki jak on. Był dla mnie wzorem prawdziwego mężczyzny i jego zdanie było dla mnie cholernie ważne.
            - Sue… - uśmiechnąłem się do mojej dziewczyny, kładąc dłoń na jej kolanie.
            - Coś nie tak? - spojrzała na mnie, marszcząc czoło.
            - Nie - pokręciłem głową. - Jak się czujesz?
            - Nic się przed tobą nie ukryje, co? - roześmiała się, przewracając oczami. - Tak, jestem zdenerwowana. I to bardzo. Ale jednocześnie nie mogę się już doczekać. Zawsze tyle o nich opowiadasz...
            - No to zaraz będziesz miała okazję ocenić, ile w tych opowieściach prawdy - przerwałem jej, szeroko się uśmiechając na widok tak dobrze mi znanego budynku. - Koniec wycieczki - oznajmiłem, kiedy Mark wjechał przez otwartą chyba specjalnie na nasz przyjazd bramę.
            - Jesteś pewien, że nie chcesz zostać? - zwróciłem się do naszego ochroniarza, odpinając pasy.
            - Jestem pewien – przytaknął, spoglądając na mnie w lusterku. - Mam tu w okolicy znajomego, z którym nie widziałem się od studiów. Już zapowiedziałem mu swoją wizytę - uśmiechnął się pod nosem.
            -W takim razie jest mi  bardzo przykro, że musisz dziś kierować – rozbawiony poklepałem go po ramieniu. - Baw się dobre i do później! - dodałem i szybko wyskoczyłem z samochodu. - Witaj w domu, kochanie - otworzyłem drzwi auta przed moją dziewczyną, na co ta posłała mi jedynie ironiczny uśmiech i stanęła obok, niepewnie rozglądając się dookoła.
            - Zayn! - nagle usłyszałem swoje imię, a chwile później czułem już obejmujące mnie na wysokości pasa ręce. Uśmiechnąłem się szeroko, przyciskając do siebie drobniutkie ciałk mojej najmłodszej siostrzyczki. - Straszliwie tęskniłam! - poczułem, jak przyjemne ciepło rozlewa się po moim wnętrzu. - To jest ta twoja dziewczyna? - prychnąłem pod nosem, słysząc konspiracyjny szept Saafy. Przyklęknąłem na jedno kolano, by znaleźć się na równi z jej niebieskimi oczami, po czym z dumą kiwnąłem głową. - Bardzo ładna - skwitowała krótko. Rozbawiony spojrzałem na Sue, która po chwili przykucnęła tuż obok mnie.
            - Ty pewnie jesteś Saafa? - zapytała radośnie, na co mała potakująco kiwnęła głową. - Cześć, jestem Sue - wyciągnęła do niej dłoń, którą ta niepewnie uścisnęła. -  Bardzo miło mi cię poznać. Zayn bardzo dużo o tobie opowiadał.
            - Naprawdę?
            - Naprawdę - przytaknęła Sue. - I ani trochę nie kłamał. Masz najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam – mrugnęła do niej, a po minie Saafy zrozumiałem, że mama nie jest już jedyną, której serce zostało podbite przez moją dziewczynę.
            - Chodźcie - moja siostra chwyciła nas za ręce, ciągnąc w stronę domu – Mama i tata już czekają – dodała, otwierając drzwi. - Halo, halo! - Saafa stanęła w wejściu do salonu, skutecznie zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych. - To jest właśnie Sue. Dziewczyna Zayna – prychnąłem pod nosem, przysłuchując się, jak wyręcz mnie w przedstawieniu całej rodzinie mojej dziewczyny. - Ładna jest, co nie? - „Mała mistrzyni taktu...”wywróciłem oczami widząc uroczy rumieniec, który zdążył się już pojawić na policzkach Sue
            - Nie chcę cię martwić, moja panno, ale poznałam Susanne na długo przed tobą - mama  zmierzwiła włosy mojej siostry, nie kryjąc rozbawienia. - I to, że jest bardzo ładna też zdążyłam już zauważyć – uśmiechnęła się ciepło, ściskając moją dziewczynę na przywitanie. - Tak się cieszę, że w końcu nas odwiedziłaś - mama odsunęła się na kilka kroków, stając obok taty. - To mój mąż Yasher - dodała, kładąc dłoń na jego ramieniu.
            - Dzień dobry - odezwała się Sue z lekkim uśmiechem. - Bardzo miło mi w końcu pana poznać.
            - Mnie również - ojciec kiwnął głową, uważnie jej się przyglądając.
            - Ja też cieszę się, że was widzę, kochani rodzice - zażartowałem, chcąc wyswobodzić Sue z tej niezręcznej sytuacji. - Oj, dajcie spokój! Nie wszyscy na raz!
            – Zayn, skarbie, nawet nie wiesz jak bardzo tęskniliśmy – nie musiałem długo czekać na reakcję mojej mamy, która już po chwili głaskała mnie po twarzy, niczym małego chłopca.
            - Tak, teraz to tęskniliście – zaśmiałem się, przewracając oczami. - Gdybym się nie upomniał, pewnie nawet byście mnie nie zauważyli.
            - W sumie, mógłbym nie zauważyć gwiazdy jakiegoś podrzędnego zespołu... - zaczął ojciec chłodnym tonem, a ja poczułem się zbity z tropu -... ale swojego syna wypatrzyłbym nawet w tym waszym tłumie pod sceną – dokończył, szeroko się uśmiechając, a ja odetchnąłem z ulga i już chwilę później wylądowałem w jego silnym uścisku.
            - Cześć, tato - wydukałem, czując, że coś zaczyna ciążyć mi na gardle. „Czyżbyś się wzruszył?” zakpiło moje drugie ja.
            - Cześć, synu - poklepał mnie po ramieniu. - Co powiesz na męską rozmowę?
            - Powie: oczywiście, tato, ale najpierw musimy pomóc mojej cudownej mamie, a twojej żonie rozpalić grilla - wtrąciła się moja rodzicielka. - Lada moment pojawi się tu reszta naszej rodzinki - „A jakby inaczej...” Wiedziałem, że nasz przyjazd będzie idealnym pretekstem do zorganizowania kolejnego zlotu rodzinnego. „Zapowiada się ciekawie...” zaśmiałem się pod nosem, mając nadzieję, że moja dziewczyna to przeżyje.



            - Trzeba zrobić jakieś zakupy - westchnąłem, wpatrując się w pustą lodówkę. Kiedy wracaliśmy do domu, nie zamieniłem z chłopakami ani słowa, ale kiedy już się uspokoiłem moje wzburzenie ustąpiło miejsca uczuciu głodu. Przeraźliwego głodu. - Jeśli szybko nie wrzucę czegoś na ząb, padnę trupem na tą podłogę.
            - Może coś zamówimy? - Niall sięgnął po telefon, zapewne po to, by rozpocząć przegląd barów z dowozem w naszej okolicy.
            -  Wolałbym zjeść w końcu normalny posiłek, a nie w kółko ta chińszczyzna - chwyciłem ostatnie jabłko, które leżało w zazwyczaj wypełnionym po brzegi koszyku. Przyzwyczaiłem się już do domowych obiadków Kathy, ale biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, nie mogliśmy przecież od niej wymagać, żeby bawiła się w szefa kuchni.
            - Na mnie nie licz - Louis spojrzał na mnie, unosząc ręce w obronnym geście. - Gotowanie nie jest moją najmocniejszą stroną. W sumie, nie jest moją żadną stroną...
            -Oh, czyżbyś w końcu przestał być kapryśną panienką i zaczął zachowywać się jak człowiek? - nie mogłem powstrzymać się od ironii.
            - Nie rozmawiajmy już o tym - przewrócił oczami, ale widać było, że nasze wcześniejsze starcie u Paula przyniosło jednak jakieś rezultaty. „Może w końcu coś do niego dotarło...”
- Dobra, ja idę do siebie - stwierdziłem. - Jak już coś znajdziecie, to zamówcie mi... Zamówcie mi cokolwiek, byle było tego dużo – pogładziłem się po brzuchu, który coraz głośniej dawał o sobie znać i skierowałem się w kierunku schodów. Zatrzymał mnie jednak hałas dochodzący zza wejściowych drzwi, w których już chwilę później stanęła Kathy i... „Scott? Co on tu robi?
            - Harry! Dobrze, że jesteś - blondynka uśmiechnęła się szeroko, wręczając mi swoje torby. - Jak możesz, to zaprowadź Scotta do kuchni, a ja za moment wrócę - minęła mnie, ruszając na piętro. - Zrobimy coś pysznego - rzuciła jeszcze na odchodne, puszczając do mnie oczko, a ja stałem niczym słup i próbowałem poukładać w głowie wszystko, co przed chwilą się tu wydarzyło. Jeszcze wczoraj, kiedy widziałem Kathleen, wyglądała jak wrak człowieka. Tymczasem dziś była taka... Taka... „Normalna...” dokończyło za mnie moje drugie ja.
            - Co jej się stało? - zwróciłem się do Scotta, ale ten jedynie wzruszył ramionami. - Tędy - skinąłem głową w kierunku kuchni. - Mamy gościa! - oznajmiłem reszcie.
            - Scott! – Niall poderwał się, przejmując od niego zakupy - Co ty tu robisz?
            - Też chciałbym to wiedzieć – Louis wymamrotał pod nosem tak cicho, że chyba tylko ja to usłyszałem. „A może mi się wydawało?”
            - Kathy zaprosiła mnie na obiad - brunet uśmiechnął się szeroko.
            - A jakby inaczej... - tym razem Louis wygłosił swoje zdanie znacznie głośniej, a zupełnie nie wiedziałem już, o co mu chodzi. „Czyżby kapryśna panienka powróciła?” Rozumiem, wcześniej wściekał się, bo miał dość bezczynności, ale teraz? Co nie pasowało mu tym razem?
            - Coś nie tak? – Scott zmarszczył niepewnie czoło.
            - Nie przejmuj się nim - machnąłem ręką. - Od jakiegoś czasu ma gorsze dni.
            - Kto ma gorsze dni? - niespodziewanie w kuchni pojawiła się Kathy.
            - Nikt - Louis posłał jej krzywy uśmiech. - Harry tak się tylko ze mną droczy.
            - Skoro tak... - dziewczyna westchnęła, zerkając na mnie kątem oka, ale ja wzruszyłem jedynie ramionami. Od jakiegoś czasu Louis stawał się coraz bardziej nieznośny i coś mi mówiło, że nie chodzi tu tylko o jego chwilową niedyspozycję. „Ale w takim razie, o co innego?” - Czy jest tu ktoś chętny pomóc małej blondynce w przygotowaniu czegoś wielkiego?
            - Do usług - Niall wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. „A jakby inaczej...”
            - Myślę, że tez mogę się na coś przydać - Scott przysunął się do Kathy, podginając rękawy. - Powiedz tylko, co mam robić, szefowo.
            - Ja zajmę się ogórkami - wyjąłem z torby zielone warzywo, ożywiony myślą, że już niedługo będę zajadał się pysznym obiadkiem. - Gdzie wy to kupiliście. To jakiś ogórek-gigant.
            - Bardzo cieszy mnie twój zapał - Kathy patrzyła na mnie, nie mogąc ukryć rozbawienia, a ja zupełnie nie wiedziałem, o co chodzi -... ale ten „ogórek-gigant” nazywany jest przez niektórych cukinią.
            - Cukinia, tak? - pokiwałem głową świadomy swojej kulinarnej porażki. - Czyli zajmę się cukinią...
            - W takim razie umyć i w kostkę - Kathleen wydala komendę, posyłając mi piękny uśmiech.
            - Tak jest! - zasalutowałem. - A ty, Louis? Pomagasz, czy tylko się przyglądasz? - zwróciłem się do kumpla, który jedynie jeszcze przez chwilę obserwował naszą krzątaninę, po czym bez słowa wyszedł z kuchni.
            - Pójdę do niego - Kathy odłożyła nóż na blat.
            - Nie dziś - chwyciłem ją za rękę. Coś mi mówiło, że tym razem nasz przyjaciel musi uporać się z tym sam.


Obserwowałem moją rozbawioną rodzinę z mimowolnym uśmiechem na twarzy. Momenty, kiedy mogłem spędzić z nimi trochę czasu, stanowiły bardzo cenną część mojego obecnego życia. Byłem wdzięczny, że otaczali mnie właśnie tak wspaniali ludzie i tylko myśl, że za chwilę znów będę musiał opuścić rodzinny dom, psuła mój dobry nastrój. Byłem jednak świadomy, jaką drogę wybrałem i z jakimi wyrzeczeniami się ona wiąże. I choć nie należała ona do najłatwiejszych, rozpierała mnie duma z tego kim jestem i jak daleko zaszedłem. "No i kogo na tej drodze poznałem..." uśmiechnąłem się szeroko, spoglądając na Susanne, która wygłupiała się z moimi siostrami i kuzynkami, zanosząc się od śmiechu. "Jestem prawdziwym szczęściarzem..."
            - Nie możecie zostać trochę dłużej – z zamyślenia wyrwał mnie głos mojej mamy, która usiadła obok i objęła mnie już chyba po raz setny tego wieczoru. - Jeden dzień to zdecydowanie za krótko.
            - Wiem - szepnąłem, składając całusa w jej włosach. - Ale obowiązki wzywają… No i cały dzień nie mieliśmy żadnych wiadomości od Louisa...
            - Ale już z nim lepiej, tak? - troska momentalnie wymalowała się na jej twarzy.
            - Tak - kiwnąłem głową. - Powoli wraca do formy.
            - Całe szczęście, że ostatecznie wszystko się dobrze skończyło - moja ciotka postanowiła wtrącić się do rozmowy. "Jak zwykle..."
            - Nie rozmawiajmy już o tym - machnąłem ręką, chcąc zmienić temat. - Opowiedzcie lepiej, co u was?
            - Stara bieda - brat mojego taty roześmiał się, otwierając kolejne piwo. - To małe miasto, tu nic się nie dzieje... Lepiej powiedz, gdzie dorwałeś taką pannę?
            - Oh, nie masz za grosz wyczucia! - ciotka zgromiła męża wzrokiem.
            - Tak naprawdę to ja dorwałam jego. - nagle do rozmowy dołączyła Sue - Zaczęło się od zajęcia mojego ulubionego miejsca w parku, a skończyło na zajęciu serca - roześmiała się, cmokając mnie w policzek, dokładnie w momencie, kiedy sięgałem do kieszeni po paczkę papierosów. - Nałogowcu! - pogroziła mi palcem.
            - W końcu ktoś, kto mnie rozumie – moja mama głośno westchnęła. - Ciągle mu powtarzam, że powinien to rzucić.
            - Rzucę, rzucę - przewróciłem oczami. - Kiedyś - dodałem szybko, posyłając dwóm kobietom mojego życia szeroki uśmiech. - Zaraz wracam – zwróciłem się do mojej dziewczyny, która tylko puściła mi oczko i od razu wdała się w rozmowę z moją mamą. „Będą miały chwilę, żeby spokojnie poplotkować na mój temat...” zaśmiałem się pod nosem, schodząc z tarasu i kierując się w głąb ogrodu. Cieszyłem się, że Sue tak dobrze dogaduje się z moją rodziną. „Jakby mogło być inaczej...” Sięgnąłem po zapalniczkę i już po chwili czułem, jak dym wypełnia moje płuca.
            - Mogę się przyłączyć? – nagle usłyszałem za plecami głos mojego ojca. Bez słowa skierowałem w jego stronę paczkę papierosów. - O czym tak myślisz? - zapytał, zaciągając się dymem.
            - O niczym konkretnym - wzruszyłem ramionami. - Chwilę mnie nie było, a tu już tyle się pozmieniało – westchnąłem po chwili, rozglądając się po ogrodzie.
            - Podoba ci się? Nieźle się napracowałem, ale jak twoja mama uprze się na altankę i oczko wodne, to nie ma zmiłuj - roześmiał się.
            - Wygląda super - pokiwałem z uznaniem głową. Czułem... Sam nie wiem, co czułem. Byłem zadowolony z mojego obecnego życia, ale brakowało mi takich chwil. Wspólnego majsterkowania, wspólnych rozmów, weekendów przy grillu...
            - Ta twoja Susanne to naprawdę piękna kobieta... - zaczął nagle.
            - Serio? - uniosłem brew, spoglądając na niego. Oczywiście nie wątpiłem w urodę mojej dziewczyny, ale ojciec nigdy nie był skory do prawienia komplementów.
            - Serio - roześmiał się. - Ale nie jej uroda jest najważniejsza... Widzę, jak ta dziewczyna na ciebie patrzy i wiem, że nie muszę się już o nic martwić – spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Wiedziałem, że ta rozmowa nie jest dla niego łatwa, bo ojciec nie należał do osób, które lubią rozmawiać o swoich uczuciach i naprawdę to doceniałem.
            - W końcu znalazłem swoją prawdziwą miłość, tato - odezwałem się po chwili. - Sue... Sue to kobieta mojego życia i wiem, że...
            - Jestem z ciebie dumny - przerwał mi nagle, obejmując mnie ramieniem. - Wiem, że nie zawszę potrafię Ci to pokazać, ale jestem. Naprawdę...


Obserwowałem Kathleen, zastanawiając się, co było powodem tego pięknego uśmiechu, który po wielu dniach w końcu pojawił się na jej twarzy. „Pewnie nie powinienem pytać co, ale kto...” Spojrzałem na Scotta, który cały wieczór nie odstępował jej na krok. „Chyba coś przegapiłem...” westchnąłem z irytacją, nie wiedząc czemu ten mecenasik nagle stał się jej najlepszym przyjacielem. Nie radziłem sobie z tym, że nagle zostałem wykluczony. Najpierw z podejmowania decyzji o najbliższej przyszłości zespołu, a teraz... „A teraz z życia Kathy...”
            - Louis, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - do moich uszu dotarł nagle głos Eleanor. - O czym myślisz?
Ja... Nie... Nie ważne - wydukałem, nie spuszczając wzroku z mojej małej przyjaciółki. - Musze się położyć – nie wytrzymałem dłużej, widząc dłoń Scotta, która zaczęła gładzić jej plecy i gwałtownie podniosłem się z kanapy.
      - Louis? - Kathy w końcu zwróciła na mnie uwagę. „Zupełnie niepotrzebnie...” - Wszystko w porządku?
      - Jakby inaczej – burknąłem, nie poznając własnego głosu. – Idziesz ze mną, czy zostajesz? - spojrzałem na Eleanor.
      - Możesz poczekać, aż skończę jeść? - zapytała zdziwiona
      - Będę u siebie - rzuciłem i omijając przeszkody, ruszyłem w stronę schodów.
      - A tego co ugryzło? – zdążyłem jeszcze usłyszeć głos Nialla. „Co mnie ugryzło?!” Zatrzasnąłem za sobą drzwi pokoju i opadłem na łóżko. „Poważnie?” Przetarłem twarz dłońmi, nie do końca wiedząc, czego właśnie przed chwilą byłem świadkiem. „Kathy spotyka się ze Scottem?” przeszło mi przez myśl. „Nie, to niemożliwe...” wypuściłem głośno powietrze. „W takim razie po co go zaprosiła?”
      - Louis... – nagle w drzwiach pojawiła się El i zaczęła skanować mnie wzrokiem z tą swoją miną detektywa. „Nie zaczynaj...” - Powiesz mi, co się dzieje? Harry powiedział, że…
      - Co powiedział Harry? - przerwałem jej. - Że Louis ma humorki? Że jest nie do wytrzymania? No co takiego ci powiedział?! - mimowolnie podniosłem głos.
      - Powiesz mi co się dzieje? - El usiadła obok mnie, cały czas zachowując wręcz stoicki spokój. - Nie poznaje cię…
      - Nie mam ochoty na rozmowę - burknąłem, ale jej wzrok mówił wyraźnie, że nie zamierza się tak szybko poddać. - Jestem zmęczony.
      - Wiem, ze jest ci ciężko, ale my wszyscy po prostu się o ciebie martwimy – westchnęła. - Louis, mogliśmy cię stracić - chwyciła mnie za rękę.
      - Ale nie straciliście - odgarnąłem włosy z jej twarzy -... a ja nie jestem już dzieckiem, tylko dorosłym facetem i umiem o sobie decydować – pocałowałem ją w czoło. - A teraz chciałbym się trochę zdrzemnąć - wyciągnąłem się na łóżku, odkręcając się do niej plecami. Nie byłem w nastroju na romantyczny wieczór.
      - Śpij dobrze – szepnęła jeszcze, a po chwili czułem, jak kładzie się tuż za mną i wtula w moje ciało. „Tomlinson, może faktycznie przesadzasz...”




Londyn nocą był naprawdę piękny i taki spokojny. Ulice stawały się puste, a wokół panowała cisza, która w ciągu dnia mogła być jedynie pobożnym życzeniem. „Jakby zupełnie inne miasto...” odetchnęłam głęboko, czując splatające się z moimi palce.
            - Pewnie jesteś bardzo zmęczona - uniósł moją dłoń do ust i złożył na niej delikatny pocałunek, a ja nie byłam do końca pewna, czy to, co przed chwilą powiedział, było bardziej stwierdzeniem, czy pytaniem.
            - Nie – pokręciłam głową. - Wręcz przeciwnie.
            - A co powiesz na spacer?- uśmiechnęłam się szeroko, wiedząc, że zrozumie tą odpowiedź bez słów. - Mark, mógłbyś nas gdzieś tutaj wysadzić?
- Chyba nie powinienem - mężczyzna westchnął głośno, spoglądając we wsteczne lusterko, ale już po chwili głośno się roześmiał, widząc, jak próbuję na nim mojego triku z maślanymi oczami, którego nauczyłam się jeszcze w dzieciństwie. - Ale w razie czego, odstawiłem was pod samą bramę - przykazał, zatrzymując samochód.
            - Jasna sprawa - odpowiedzieliśmy niemal równocześnie i już chwilę później staliśmy na niemal opustoszałej ulicy.
            - Jesteś pewna, że masz ochotę na ten spacer? Do domu został nam jeszcze całkiem spory kawałek - Zayn spojrzał na mnie, przygryzając wargę. „Zrobiłabym to znacznie lepiej...” uśmiechnęłam się pod nosem do moich myśli, nie odrywając od niego wzroku. Był piękny, niezaprzeczalnie i niezmiennie od dnia, kiedy po raz pierwszy zawrócił mi w głowie.
            - Z tobą mogłabym spacerować nawet całą noc - chwyciłam jego dłoń i ruszyliśmy przed siebie. Dopiero teraz poczułam, jak ucieka ze mnie cały stres, który gromadził się tam przez cały dzień. Potrzebowałam tego momentu.
            - Hot-dog dla ciebie - nim się zorientowałam, Zayn zauważył otwartą budkę i chwilę później wyciągał już do mnie rękę z ciepłą bułką.
            - O tej porze? - jęknęłam, odbierając od niego swój posiłek. - To miał być tylko spacer...
            - Umierałem z głodu…
            - W Bradford napchałeś się tak, że prawie pękłeś, a teraz mówisz mi, że umierasz z głodu? - roześmiałam się, widząc z jakim zapałem zabrał się za jedzenie.
            - Jeśli już mowa o Bradford... - zaczął, ciągnąc mnie w stronę pobliskiej ławki. - Zrobiłaś duże wrażenie na moim tacie – pokiwał z uznaniem głową, a ja, słysząc te słowa poczułam przyjemne ciepło.
            - Szczerze mówiąc, to miałam poczucie dobrze spełnionego obowiązku, już kiedy przytulił mnie na pożegnanie - roześmiałam się, widząc zaskoczoną minę mojego chłopka. Widocznie w całym tym zamieszaniu, kiedy odjeżdżaliśmy, ten jeden szczegół umknął jego uwadze. - A później powiedział, żebym miała cię na oku - sięgnęłam do jego twarzy, by otrzeć palcem resztki sosu z kącika ust. - A tak mnie straszyłeś tym swoim tatą... - przewróciłam oczami.
            - Bo potrafi być straszny, naprawdę - odchrząknął.
            - Nie tak jak mój - odparłam, przypominając siebie o własnym ojcu. „Chyba powinnam do niego zadzwonić...” - Twoja rodzina jest naprawdę wspaniała - stwierdziłam nagle i od razu zobaczyłam ulgę na jego twarzy. - Możesz się ze mnie śmiać, ale czułam się tam jak w domu. Jakby to była moja rodzina. A twoja mama...
            - Wiem, nie musisz nic mówić – spojrzałam na niego, a w jego oczach zauważyłam na raz tyle uczuć: radość, dumę, miłość i tęsknotę. Ogromną tęsknotę za tym domem i ludźmi, którzy w nim mieszkali. I właśnie wtedy postanowiłam sobie, że cokolwiek by się nie działo, w każdym miejscu na ziemi będę starała się stworzyć mu nasze małe Bradford. „Obiecuję...”



                                          ♥♥♥


Witamy ponownie. kochani! :)

Nawet nie wiecie, jakie to cudowne uczucie móc ponownie powitać was tu po prawie dwóch latach przerwy. Na początku chciałybyśmy oczywiście przeprosić za nasze zniknięcie i krótko, bez wchodzenia w szczegóły, wyjaśnić naszą nieobecność. Te kilkanaście miesięcy było w naszym życiu czasem poważnych zmian i podejmowania decyzji, które znajdą odzwierciedlenie w przyszłości. Weszłyśmy w etap, w którym dorosłość odczuwamy już nie tylko wtedy, gdy patrzymy na kawałek plastiku zwany dowodem. Wszystko to sprawiło, że pomimo naszych najszczerszych chęci prowadzenie bloga zeszło na dalszy plan. I tak trwało to prawie dwa lata, aż do momentu, kiedy w ubiegłym tygodniu spotkałyśmy się i postanowiłyśmy dokonać ostatecznego wyboru: piszemy dalej, czy definitywnie zamykamy ten rozdział w naszym życiu. Wklepałyśmy w wyszukiwarkę adres naszego bloga i zaczęłyśmy małą podróż w czasie. Przeglądałyśmy rozdziały, czytałyśmy wasze komentarze i gdzieś pośród tego wszystkiego uświadomiłyśmy sobie coś bardzo ważnego: nie możemy zrezygnować z czegoś, czemu zawdzięczamy tak wiele. "So close" otworzyło przed nami nowe horyzonty, pokazało, że jeśli czegoś chcemy, to potrafimy, pozwoliło poznać tylu cudownych ludzi. Nie miałybyśmy serca, gdybyśmy w zamian za to wszystko, kolokwialnie mówiąc, kopnęły tego bloga w tyłek. Tak więc wracamy! Z wielką siłą i nowym rozdziałem :)
A skoro już o rozdziale mowa, to chciałybyśmy zadedykować go pewnej bardzo ważnej osobie, którą poznałyśmy właśnie dzięki naszej pisaninie, a z którą znajomość bardzo szybko przeniosła się w życie realne. Można by powiedzieć, że "So close" stało się matką szczerej, prawdziwej i wiecznej przyjaźni, dla której setki kilometrów nie są żadną przeszkodą. Tak, Victorie la Roulette, właśnie o Tobie mowa. Nie wyobrażamy już sobie siebie bez Ciebie!
Kończąc ten monolog, życzymy Wam miłej lektury i do zobaczenia niedługo! Xx


MADDIE&CAROL