sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 31.



        Jej oczy. Niebieska otchłań, doszczętnie mnie pochłaniająca. Panika na twarzy spowodowana tym drobnym incydentem. Roztrzęsione, niewielkie dłonie starające się za wszelką cenę pozbyć plamy po kawie na mojej koszuli. „Taka piękna…”
- Przepraszam, ja… - jej delikatny głos wywołał ciarki na moim ciele. - Tak mi głupio…
- Nic nie szkodzi…
- Jestem kompletną niezdarą. Powinnam patrzeć przed siebie… - chwyciłem jej kruche dłonie, chcąc powstrzymać niepotrzebne działania i potok zbędnych słów.
- To tylko zwykła plama - ponownie wbiła we mnie swoje spojrzenie, katując przy tym dolną wargę śnieżnobiałymi zębami. 
- Zapłacę za pralnię... - powiedziała cicho, nie spuszczając ze mnie swoich hipnotyzujących, niebieskich źrenic.
- Myślę, że to nie będzie konieczne - niechętnie wypuściłem jej dłonie ze swoich. 
- Zniszczyłam pana…
- Jestem James - uśmiechnąłem się do niej, na co w jej oczach pojawił się ten magiczny błysk. - A to tylko zwykła koszula…




  Nienawidziłem jej. Nienawidziłem tej panującej już od tygodnia ciszy. Była jak milczące odliczanie, jak oczekiwanie na najgorsze. „A przecież wszystko miało się wyjaśnić w ciągu pierwszej doby…” Nigdy nie przypuszczałbym, że zatęsknię za odgłosem szeleszczących opakowań po słodyczach i głośnym mlaskaniem Nialla. Jednak kiedy patrzyłem teraz na Horana, który od dobrych dziesięciu minut siedział wpatrzony w ścianę przed sobą, oddałbym wszystko za chociażby krótką chwilę normalności. „Chwilę bez tej cholernej ciszy…” Przeniosłem wzrok na Zayna, który wsłuchiwał się w dochodzącą ze słuchawek muzykę. Wiedziałem jednak, że tym razem mój przyjaciel nie jest w swoim prywatnym świecie, ale w sali z numerem 382. Zniknął także nadopiekuńczy Payne, powtarzający, że wszystko będzie dobrze. „Przecież będzie! Powinien mówić to w kółko…” Serce wciąż łamało mi się na nowo, raniąc przy tym całe moje wnętrze. „Jak bracia…” Teraz już całkowicie rozumiałem sens słów, które tak często wypowiadaliśmy przed kamerami. Tworzyliśmy całość. „Wszyscy…”
- Louise, długo jeszcze? - odchrząknął niepewnie Paul. Jego spojrzenie przepełnione było bólem, który w ostatni czasie odbijał się w oczach każdego, kto nas otaczał.
- Jeszcze chwila - blondynka zmarszczyła czoło, spryskując moje włosy lakierem. Nawet ona, wieczna optymistka, zdawała się nie mieć już siły na posyłanie wymuszonych uśmiechów. - Gotowe…
- W takim razie, panowie, czas na nas - menager kiwnął głowa, dając tym samym do zrozumienia, że będzie czekał za drzwiami. Podniosłem się z miejsca, chwyciłem koszulę i szybko zarzuciłem ją na siebie. „Miejmy to już za sobą…” 
- Zayn… - Liam dotknął ramienia Malika, na co ten mimowolnie drgnął, unosząc powieki. Jego brązowe oczy wyglądały tak, jakby czekały na kolejną złą wiadomość, która za moment miała wypłynąć z ust kumpla. - Idziemy - dodał Payne, kiedy brunet wyciągnął już z uszu słuchawki. Zayn odetchnął głośno, wsuwając telefon do kieszeni, po czym wszyscy ruszyliśmy do wyjścia z garderoby. „W zupełnej ciszy…” 
- Zróbmy to szybko i wynośmy się stąd - wymamrotała Malik, poklepując mnie po ramieniu i skierował się we wskazane przez Paula miejsce. Odetchnąłem głęboko, wychodząc prosto w szpony reporterów i od razu zostałem oślepiony przez światła dziesiątek fleszy. „Zwykłe hieny…” zacisnąłem zęby, zajmując miejsce pomiędzy Niallem a Liamem. Oparłem twarz na dłoni, skanując tych wszystkich ludzi. Nie musiałem długo czekać na potok słów, wydobywający się z ich ust.
- W ten sposób nie uda nam się odpowiedzieć na żadne z państwa pytań - Liam pewnym głosem uciszył tłum dziennikarzy. Doskonale wiedział, że to właśnie na niego spadła odpowiedzialność za udzielenie im jakichkolwiek wyjaśnień. Niall, sądząc po jego szklanych oczach, pewnie od razu by się rozpłakał. Zayn po prostu trzasnąłby drzwiami, a ja wymordowałbym połowę z tych ludzi. - Jak już każdy wie, nasz przyjaciel Louis, nie może być tu z nami, ponieważ od tygodnia znajduje się w szpitalu - odetchnął głęboko. - Nadal jest utrzymywany w śpiączce i… - pokręcił głową, przełykając głośno ślinę. - Sami nie wiemy, kiedy jego stan się poprawi…
- Co dokładnie stało się Louisowi? - zapytał blondyn siedzący w ostatnim rzędzie. 
- Został postrzelony - wymamrotałem, posyłając w kierunku tego faceta masę piorunów. „Jakbyś nie wiedział…”
- Ponieważ tworzymy zespół - kontynuował Liam -…a stan zdrowia Louisa nie ulega zmianie, nie możemy zacząć promocji nowego albumu.
- Czy właśnie to było powodem odwołania waszego ostatniego występu? - otyły mężczyzna z zarostem wyciągnął z kieszeni notes.
- Tak - przytaknął Zayn. - Kolejne spotkania również zostaną odwołane.
- Nie sądzicie, że fani będą zawiedzeni takim zachowaniem? - niska brunetka spojrzała prosto w moje oczy.
- Myślę, że nasi fani doskonale rozumieją powagę sytuacji - odchrząknąłem. 
- Ale jako zespół macie przecież jakieś zobowiązania - wydukała jej koleżanka.
- Nasz przyjaciel w każdej chwili może umrzeć, a pani mówi o zobowiązaniach? - Zayn pokręcił z niedowierzaniem głową, na co reszta, włącznie ze mną, spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Jeszcze nigdy żaden z nas nie powiedział tego na głos. „Nigdy nikt nie mówił o śmierci Louisa…” - To chore. Gdyby pani…
- Zayn - Liam przerwał mu, chwytając go za ramię, a ten jedynie zacisnął usta w cienką linię, chowając twarz w dłoniach. - A więc… - odchrząknął Payne. - Ktoś ma jeszcze jakieś pytania? 




  Lazurowe tęczówki przybrały nieco większe rozmiary, kiedy uporczywie szukałem w nich odpowiedzi. Jakiegokolwiek znaku, że moje słowa nie uleciały razem z powiewem wiatru. Jej usta zadrżały, a moje ciało obezwładniło to niesamowite uczucie, któremu tym razem towarzyszył jednak strach. Strach przed tym, co za chwilę mogło się wydarzyć.
- Co… Co powiedziałeś? - szepnęła wreszcie, a jej głos był jak najpiękniejsza melodia. 
- Kocham cię - powtórzyłem, nadal nie odrywając od niej wzroku. Czułem ulgę, że wreszcie zdobyłem się na odwagę i wyrzuciłem to z siebie. - Kathleen Barkley, zakochałem się w tobie - prawie wykrzyczałem, zupełnie nieświadomie zwracając na siebie uwagę mijających nas ludzi.
- Ale... - nabrała powietrza w płuca, aby następnie wypuścić je ze świstem, po czym kilkukrotnie zamrugała. - Zakochałeś się? Tak po prostu? - wypowiedziała cicho.
- Tak po prostu - pogładziłem jej twarz opuszkami palców, czując, jak jakaś nieznana siła popycha mnie w jej kierunku. - Mogę cię pocałować? - szepnąłem.
- Już myślałam, że nigdy o to nie spytasz…




  I znów tu byłam. W tej pustej, zimnej sali. Pogoda za oknem idealnie odzwierciedlała moje uczucia. Deszcz dzwonił głośno o parapet, ale nie udawało mu się zagłuszyć aparatury, która mówiła, że on nadal żyje, że nadal tu jest. Ze mną. Jego blada twarz, niczym nie różniła się od koloru ścian. Gdyby nie ta ciepła dłoń, którą uporczywie ściskałam, można by nawet pomyśleć, że… „Musi żyć…” otarłam policzek, przypominając sobie, jak wiele razy obiecywałam mu, że nie będę płakać. „Jest silny…” zapewniałam samą siebie, starając się utrzymać przy sobie resztki nadziei. Nie było to jednak proste, kiedy wszyscy dookoła zaczynali już wątpić. Nie dziwiłam im się, mieli przecież do tego powody. Minął tydzień, a stan Louisa zupełnie się nie zmienił. Nawet doktor Stevens niczego już nie obiecywał. Ból rozrywał mnie od środka, a oczy piekły od wylanych łez. Jedyne, co pozostawało, to czekać. Nadal czekać, aż w końcu coś się zmieni. Czekać, aż wreszcie otworzy oczy i uśmiechnie się do nas tak, jak tylko on potrafi…
- Nie taki był plan, Tomlinson… - odetchnęłam, starając się ponownie nie rozpłakać. - I to wszystko, żeby mnie ochronić… - czułam, jakby ktoś ściskał moje serce, nie pozwalając mu normalnie bić. Nie mogłam zapomnieć tego widoku, który cały czas miałam przed swoimi oczami. „Jak najgorszy koszmar…” Wszystko to wciąż na nowo rozgrywało się w mojej głowie. Strach. Obezwładniający całe moje ciało strach. Dłoń Jamesa uporczywie ściskająca moją. Znajomy głos za plecami, wołający moje imię. Strzał dzwoniący w uszach. I wreszcie on. Jego ciało osuwa się powoli na ziemię, a niebieskie tęczówki nie przestają się we mnie wpatrywać. Krzyk. Mój przeraźliwy krzyk. Wołam jego imię i podbiegam do niego, padając na kolana. Widzę jego dłoń, która ostatkiem sił ociera płynące po mojej twarzy łzy. Delikatnie się do mnie uśmiecha, po czym zamyka oczy. Przyciskam do siebie jego ciało, błagając, by przestał się wygłupiać. Nagle go zabierają. Nie wiem nawet, ile czasu minęło. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z panującego dookoła zamieszania. Staram się odnaleźć wzrokiem postać Jamesa. Nigdzie go jednak nie ma. Zniknął. Obaj zniknęli. - Wróć do mnie… - wyszeptałam, co zamieniło się jednak w głośne łkanie. Znów płakałam i nie potrafiłam przestać. - Obiecałeś, że zawsze przy mnie będziesz - wyrzuciłam z siebie, mając nadzieję, że mnie słyszy. - Powinieneś tu być. Wygłupiać się, śmiać i sypać tymi głupimi żartami… - słone łzy spływały po mojej twarzy wprost na białą pościel. - Nie możesz nas tak zostawić, rozumiesz?!
- Kathy? - głos Eleanor sprawił, że szybko otarłam mokre policzki i odkręciłam się w jej stronę. Dziewczyna patrzyła na mnie błyszczącymi od płaczu oczami, a jej poszarzała twarz była idealną oznaką zmęczenia.
- Ja… Pójdę już - wydukałam, chwytając płaszcz i torebkę. Ruszyłam w stronę drzwi, mijając Eleanor, która niespodziewanie zatrzymała mnie, chwytając moją dłoń.
- Przepraszam… - zaczęła. - Nie chciałam wtedy…
- Nic już nie mów - przerywałam jej, mocno ją obejmując. 
- Tak bardzo się bałam. Nadal sie boję, Kathy…  - poczułam, jak jej palce mocniej zaciskają się na mojej koszulce, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej mokra. 
- Eleanor, to silny facet - zapewniłam ją. „Musi być silny…” - Naprawdę nie sądziłam, że się tam pojawi… - dodałam po chwili.
- Cały on - brunetka otarła policzki, posyłając mi delikatny uśmiech.
- Cały on - powtórzyłam po niej, spoglądając na jego bladą twarz. 
- Zostaniesz? 
- Nie - pokręciłam głową, słabo się uśmiechając. - Pojadę do domu. Przyda mi się kąpiel, a reszcie coś porządnego do jedzenia…
- Gdyby coś... Będę dzwonić - brunetka podeszła do łóżka, chwytając dłoń Louisa. - Kathy, proszę, nie bądź na mnie zła - chwyciłam klamkę, spoglądając na nią przez ramię. 
- Nie jestem…




  Przyglądałem się roześmianej blondynce, kroczącej w naszym kierunku. W niebieskiej, zwiewnej sukience prezentowała się naprawdę fantastycznie. Była najpiękniejszą kobietą, jaką dane było mi spotkać. Jaką dane było spotkać komukolwiek.
  - Dzień dobry - uśmiechnęła się nieśmiało do mojego klienta, stając przy moim boku.
- Panie Turner, widząc, jakie damy tu przychodzą, zaczynam panu zazdrościć tej posadki - mężczyzna roześmiał się, uważnie obserwując Kathleen. Momentalnie poczułem, jak krew zaczyna wrzeć w moich żyłach, a dłonie same zaciskają się w pięści. Nienawidziłem tego. Nienawidziłem, kiedy każdy facet patrzył na nią tym pożerającym wzrokiem. Przecież była moja… Tylko moja - Może udałoby mi się zaprosić panią na kawę…
- Nie sądzę - wycedziłem z wściekłością, zanim jeszcze Kathy zdążyła cokolwiek powiedzieć i chwyciłem jej dłoń. - Ta pani jest już zajęta, panie Chalmer. - W takim razie gratuluję. Szczęściarz z pana - posłał mi niepewny uśmiech, po czym ponownie przeniósł spojrzenie na moją dziewczynę.- Gdyby to pani była moją żoną, z pewnością bym się teraz nie rozwodził - wypalił, po czym roześmiał się nerwowo, kiedy zgromiłem go wzrokiem. Musiałem naprawdę powstrzymywać się, żeby nie przywalić temu typowi obłapującemu swoimi ślepiami Kathy.
- Na pana już chyba czas - wymamrotałem, na co ten jedynie skinął głową. - Widzimy się na rozprawie.
- Tak, oczywiście. Do zobaczenia - uścisnął moją dłoń. - Miło było mi panią poznać - zwrócił się do Kathy. 
  - Mi również - moja dziewczyna zarumieniła się, uśmiechając do niego promiennie, kiedy ten złożył pocałunek na jej dłoni. Cholerny pocałunek, do którego nie miał prawa.
- Do widzenia, panie Chalmer - wycedziłem z wściekłością. - Jutro o jedenastej…




  - Sto lat, sto lat… - melodyjny głos mojej dziewczyny kroczącej w moim kierunku z małym tortem w dłoniach, wywołał uśmiech na mojej twarzy. 
- Pamiętałaś - szepnąłem, zdając sobie sprawę, że nawet ja zapomniałem o własnych urodzinach. Myślami cały czas byłem w szpitalu. „To dlatego dzwonili rodzice…” westchnąłem, zdając sobie sprawę z głupoty, jaką popełniłem, nie odbierając telefonu. Niestety, wtedy byłem przekonany, że znów będą zadawać pytania, na które odpowiadać nie miałem już siły. „Przynajmniej nie teraz…”
- Wszystkiego najlepszego! - krzyk przyjaciół gramolących się do mojego pokoju i upadek Nialla, który potknął się w o własne nogi sprawiły, że uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Wy też? - podniosłem się z miejsca, przyglądając się im szeroko otwartymi oczami. Zayn z Harrym odstawiali właśnie starannie zapakowane pudło na dywan. Sue trzymała tacę z wypełnionymi szampanem kieliszkami, a Kathy, śmiejąc się pod nosem, pomagała podnieść się z podłogi Horanowi. Brakowało tylko Louisa i jego roześmianej twarzy. „Nadrobimy to…”
- Nie udawaj już takiego zaskoczonego - Niall podszedł do mnie, wywracając oczami. - Wszystkiego najlepszego, stary - objął mnie ramieniem, poklepując po plecach. 
- Dobra, teraz moja kolej - Zayn odciągnął Horana i stanął przede mną, chwytając moje policzki w dłonie. - Najlepszego, bracie - roześmiał się, na co pokręciłem głową, starając się uwolnić swoją twarz z jego uścisku. - Jak chcesz, mogę cię jeszcze wycałować - dodał, poruszając komicznie brwiami, kiedy udało mi się już go od siebie odsunąć.
- Od całowania masz swoją dziewczynę - zaśmiałem się, spoglądając na Sue.
- Ale buziakiem ode mnie chyba nie pogardzisz? - blondynka objęła mnie mocno, cmokając w policzek. 
- Może już starczy, co? - wymamrotał Malik, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
- Tą twoją zazdrość trzeba zacząć leczyć - westchnął teatralnie Niall i od razu dostał kuksańca w bok od Zayna. - No co? - wyrzucił ręce w powietrze, co Malik skwitował jedynie głośnym prychnięciem.
- Dobra, teraz ja - Harry uśmiechnął się szeroko, przepychając do przodu. - No więc, staruszku… - odetchnął, na co jedynie wywróciłem oczami. „No to się zaczęło…” - Miłości, namiętności… Dużo namiętności - puścił oczko Danielle. - Seksu każdej nocy. I każdego ranka. No i w południe też…
- Jesteś nienormalny - szerzej otworzyłem oczy, kręcąc z rozbawieniem głową.
- Najlepszego - poklepał mnie po ramieniu, po czym rzucił się na mnie, ściskając chyba najmocniej, jak się da.
- Mógłbyś mnie już puścić? - prychnąłem pod nosem.
- Harry - odchrząknęła Kathy. - Przepraszam, ale ja też chciałabym… 
- Ale tylko na moment - roześmiał się Styles, zerkając na nią przez ramię, na co ta jedynie kiwnęła głową, by już chwilę później mocno mnie objąć.
- Spełnienia marzeń, Liam - szepnęła. - Wszystko się ułoży - dodała, posyłając mi ciepły uśmiech
- Dziękuje wam - wydukałem, przełykając gulę, która zaczęła formować się w moim gardle.
- A teraz pomyśl życzenie, kochanie - moja dziewczyna zrobiła krok do przodu. Uśmiechnąłem się do niej, po czym ucałowałem jej policzek i przeniosłem swój wzrok na palące się na torcie świeczki. Zacisnąłem mocno powieki, nabierając powietrza w płuca. „Niech Tommo się obudzi…”




  - James...-  szepnęła tak cicho, że miałem wątpliwości, czy w ogóle to powiedziała. Przyglądałem się jej zagubionym wzrokiem, nie wiedząc, jak usprawiedliwić to, co przed chwilą zrobiłem. Z resztą, czegoś takiego nie dało się chyba usprawiedliwić. Po raz pierwszy w życiu poczułem do siebie odrazę. Tak samo mocną, jak do tych wszystkich ludzi, którzy kiedyś pozostawili mnie samemu sobie. - Dlaczego? - trzymała dłoń na zaróżowionym policzku, wiercąc we mnie dziurę spojrzeniem swoich błękitnych oczu, z których zaczęły płynąć pierwsze łzy. 
- Ja... - nie potrafiłem pohamować drżenia rąk. Przed chwilą stałem się tym, kim nigdy nie chciałem zostać. Byłem śmieciem. - Prze… Przepraszam - wydukałem, przerażony własnym zachowaniem. - Musisz odejść, Kathy…
- O czym ty mówisz? - zmarszczyła brwi, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Przed chwilą cię uderzyłem - przeczesałem ręką włosy, starając się powstrzymać drżenie głosu. - Kathleen, ja… Jestem jak on, rozumiesz? Jestem złym człowiekiem…
- Nie jesteś zły, tylko… - przygryzła wargę.
- Tylko co? - patrzyłem na nią, czując się zupełnie zagubiony. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego akurat teraz? Dlaczego akurat ona?! - Naprawdę się starałem… Ale sama widzisz, jestem nikim…
- Nie - pokręciła głową, podchodząc do mnie. - James…
- Tak cholernie bałem się, że mogę cię stracić, a teraz sam sprawiłem, że musisz odejść - Nie chciałem tego. Potrzebowałem jej. Była moją jedyną ostoją. Znała mnie i całą moją przeszłość. Tylko ona wiedziała... - Nie chcę cię więcej skrzywdzić. Nie chcę zrobić czegoś…
- Nie odejdę - szepnęła, gładząc mój policzek. - Zapomnijmy o tym… Zacznijmy jeszcze raz, dobrze? Musisz tylko obiecać, że pozwolisz mi sobie pomóc…
- Obiecuję…




  - Smacznego - postawiłam przed Niallem porcję jeszcze gorącej zapiekanki, na którą sama nie miałam już ochoty. „Chyba nie tylko ty…” westchnęłam, rozglądając się po pustej kuchni. Nikomu z nas nie dopisywał apetyt i zjedzony wcześniej kawałek tortu okazał się dla większości wystarczający. Nawet nasz głodomór zdawał się być tu jedynie dlatego, by nie sprawić mi przykrości.
- Dziękuję - chwycił za widelec. - Zostań... - wymamrotał, kiedy zbierałam się już do opuszczenia kuchni. - Jeśli możesz - dodał po chwili, na co uśmiechnęłam się, zajmując miejsce obok niego.
- Jasne, że mogę - oparłam głowę na dłoni. - Liamowi chyba spodobał się prezent…
- Z pewnością - Niall kiwnął głową. - Już dawno się tak nie uśmiechał.
- Tak… - odetchnęłam, zastanawiając się, kiedy znów wszystko wróci do normy. Tęskniłam za tym hałasem wypełniającym dom. Za radosnymi chłopakami, kłócącymi się o to, co dziś obejrzymy, zjemy i gdzie się wybierzemy. Wszyscy oni jednak przepadli. Przepadli razem z Louisem w sali numer 382. „A to wszystko przeze mnie…” Ciągle zadawałam sobie pytanie, dlaczego? Dlaczego akurat w ich życiu musiałam zrobić taki kocioł? „Przecież na to nie zasłużyli…” 
- Wszystko się ułoży, Kathy - ocknęłam się, czując dłoń Nialla na swojej. Dopiero teraz zorientowałam się, że moje policzki zdążyły stać się już mokre. 
- Tak. Na pewno - otarłam rękawem łzy. - Po prostu, kiedy dziś biliście się o to, kto pierwszy wypróbuje prezent Liama, byliście tacy beztroscy i… - za wszelką cenę starałam się znów nie rozpłakać. - Zatęskniłam za tym… Zatęskniłam za czymś, co sama wam odebrałam - pokręciłam głową. - Patrzyłam na was ze świadomością, że nie mam do tego żadnego prawa, że zamiast mnie powinien być tam Louis… - założyłam za ucho pasmo włosów. - Gdybym mogła cofnąć czas… - spuściłam wzrok, nie będąc w stanie dłużej walczyć z łzami, które spływały po mojej twarzy. - Nie chcę, żebyście mnie znienawidzili…
- Chyba sobie żartujesz - Niall odsunął od siebie talerz i momentalnie objął mnie ramieniem. - Zapewniam cię, że żaden z nas nie pomyślał o tym nawet przez sekundę. Jak moglibyśmy znienawidzić kogoś takiego jak ty? - uniósł mój podbródek, zmuszając mnie tym samym, żebym na niego spojrzała. - Zrozum w końcu, że to nie twoja wina - dodał pewnie, a ja przytuliłam go jeszcze mocniej, chowając twarz w jego koszulce. - Wiesz, z jednej strony jestem wściekły na Louisa za to, że nic nam nie powiedział, tylko sam pojechał na lotnisko - odetchnął, głośno. - Ale jestem też dumny - szepnął, a ja odsunęłam się nieznacznie, spoglądając na jego zaczerwienione oczy. - Cholernie dumny, że się nie poddał i cię uratował… 
- Niall... - moją wypowiedź przerwała dobrze mi znana melodia. Sięgnęłam do kieszonki, po czym przyłożyłam telefon do ucha.
- Słucham? - usłyszałam jedynie dziwny szmer. Zerknęłam na ekran, jednak numer się nie wyświetlał. - Halo…
- Przepraszam… - głos w słuchawce sprawił, że momentalnie poczułam nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. 
- James… - wydukałam, spoglądając na Nialla, który wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. - James, gdzie jesteś? Wszyscy cię…
- Przepraszam, Kathleen - przerwał mi. - Naprawdę się starałem…
- James…
- Pamiętaj, że cię kocham. To się nigdy nie zmieni… Tak bardzo przepraszam - nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam sygnał oznajmiający zakończenie połączenia.
- Kathy, czego on chciał?! Gdzie jest?! - Niall zaczął zadawać pytania, na które sama nie znałam odpowiedzi.
- Ja… Nie wiem, Niall…



- To boli, James… - w jej oczach pojawiły się pierwsze łzy. - Proszę… On po prostu mnie odwiózł, a ja…
- A ty co?! - wrzasnąłem, na co zacisnęła powieki. 
- To była tylko wspólna herbata… - bała się mnie. Widziałem to w jej spojrzeniu. Teraz jednak nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Złość, którą poczułem, kiedy dowiedziałem się, że ten palant był w moim mieszkaniu, doszczętnie mną zawładnęła. Wiedziałem doskonale, że to nie były zwykłe odwiedziny. Widziałem, jak na nią patrzy i jak ona patrzy na niego. A przecież była moja...
- Od kiedy zrobiłaś się taka gościnna?! - jeszcze mocniej ścisnąłem jej nadgarstek.
- Proszę… - załkała.
- Prosisz o co?! 
- To boli… Puść mnie, proszę... - szepnęła. Zrobiłem krok do tyłu, starając się nie wybuchnąć. Nie było to jednak takie proste.
- Ja też prosiłem! - warknąłem i nim się zorientowałem, moja dłoń zderzyła się z jej policzkiem. - Też prosiłem, Kathleen! - widziałem jej zaczerwienioną skórę i drżącą dłoń, którą przykładała do twarzy. - Ale ty jak zwykle mnie nie słuchasz…




  Powolnym krokiem przemierzałam szpitalny korytarz. Bywałam tu już tak często, że mogłam poruszać się po nim z zamkniętymi oczami. Białe ściany przyprawiały mnie o dreszcze a cisza, jaka tu panowała, w niczym nie pomagała. „Minęło tyle czasu…” odetchnęłam głęboko, starając się powstrzymać łzy. Podeszłam do automatu z napojami, posyłając blady uśmiech, małej dziewczynce, siedzącej obok swojej mamy na jednym z krzeseł. „Ciekawe na kogo czekają?” westchnęłam, wrzucając monety i wciskając odpowiedni przycisk. Ten oddział nie należał do tych, z których po kilku dniach wychodziło się w pełni zdrowym. Tu każdy w niepewności odliczał kolejne sekundy, modląc się, by nie urzeczywistnił się najczarniejszy ze scenariuszy. „To nie może się tak skończyć…” Sięgnęłam po parujący kubek i ruszyłam do sali, która od jakiegoś czasu stała się naszym drugim domem. Nikomu się do tego nie przyznawałam, ale wciąż bałam sie najgorszego. Śmierć Louisa zrujnowałaby nasz cały świat, który powoli i tak zaczynał się już walić. Moja siostra spędzała całe dnie zamknięta w swoim pokoju, a jeśli z niego wychodziła, to tylko po to, by przyjechać tutaj. Chłopacy odwołali wszystkie występy i spotkania, zamieniając scenę na szpitalne krzesła. Pani Tomlinson ciągle szukała sobie miejsca, za każdym razem z płaczem zasypiając w łóżku Louisa. Eleanor nie przypominała juz tej promiennej osoby, którą była jeszcze tydzień temu. Nawet ja byłam wrakiem. Udawanie, że wciąż twardo stąpam po ziemi, stawało się coraz trudniejsze. „Ile jeszcze wytrzymam?” Odetchnęłam głęboko, ocierając mokre policzki, po czym chwyciłam za klamkę, otwierając drzwi, za którymi leżała osoba, której brakowało nam jak nikogo innego.
- Przyniosłam herbatę - szepnęłam, odstawiając kubek na mały stolik. Spojrzałam na mojego chłopaka i mocno zagryzłam wargę, by nie wybuchnąć głośnym płaczem. Zayn nawet na moment nie spuścił wzroku z twarzy przyjaciela, mocno zaciskając palce na pościeli. Jakby czekał, że ten nagle otworzy oczy. Obserwując go, miałam ochotę wykrzyczeć, jak bardzo niesprawiedliwy jest Ten na górze. - Skarbie, tak nie można… - podeszłam do niego, kładąc dłoń na jego ramieniu. Musiałam przy nim być. „Od tego przecież jestem…” Zayn odetchnął głęboko, nakrywając moją dłoń swoją. Chciałam go przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Chciałam obiecać mu, że to tylko kwestia dni, ale nie mogłam zrobić nawet tego. Dawanie złudnych nadziei byłoby chyba najgorszym posunięciem. - Siedzimy tu już tyle czasu… Powinieneś coś zjeść. Kathy zrobiła dla nas kanapki i…
- Nie jestem głodny - wymamrotał zachrypniętym głosem. - A ty, jak się czujesz? - westchnął, po czym pociągnął mnie za rękę tak, bym usiadła mu na kolanach.
  - Dużo lepiej - odruchowo chwyciłam się za brzuch, przypominając sobie o moich wcześniejszych problemach żołądkowych. - Ten tort musiał mi zaszkodzić - dodałam, przyglądając się mojemu chłopakowi. Wyglądał fatalnie. Jego zmęczona twarz pokryta kilkudniowym zarostem dosłownie błagała o chwilę odpoczynku. 
  - Susanne… - odezwał się nagle, ponownie przenosząc wzrok na Louisa. - Myślisz, że… - szepnął, ale po chwili się zawahał. Sięgnęłam dłonią do jego ust, by uwolnić wargę, którą uporczywie katował swoimi zębami.
- Myślę, że co? - uniosłam brew, czekając na to, co powie.
- Myślisz, że jestem złym przyjacielem, skoro coraz częściej myślę o tym, że on się nie obudzi? - wypowiedział na jednym wydechu, po czym ponownie zagryzł usta. - Nie chcę w to wierzyć… - zaczął znów, kiedy miałam już coś powiedzieć. - Staram się nie dopuszczać do siebie tej myśli, ale… - spojrzał na mnie, a w jego ciemnych oczach nie było widać nic, prócz wielkiej rozpaczy. - Ona wciąż powraca. Za każdym razem, kiedy udaje mi się jej pozbyć, po chwili wraca z jeszcze większą siłą… 
- Zayn, skarbie…
- Ja… - przerwał mi ponownie. - Nie mogę go stracić, Sue. On… - jego głos załamał się, a usta zaczęły drżeć. - Jeśli on z tego nie wyjdzie, to… Co będzie z nami? Co z tym wszystkim? - wyszeptał, a ja poczułam, jak coś rozbija moje serce. Po raz pierwszy widziałam Zayna w takim stanie. 
- Nie… - pokręciłam głową, gładząc go po policzku. - Nie jesteś złym przyjacielem… Takie myśli dręczą nie tylko ciebie… 
- Bez niego wszystko się rozpadnie - westchnął. - I wcale nie chodzi mi tu o zespół - przeczesał ręką włosy.
- Nic się nie rozpadnie - zapewniłam go. - Wasza przyjaźń będzie trwać wiecznie, a to wszystko, to tylko kolejna z prób - uchwyciłam jego dłoń. 
- Wiesz… Póki obserwujesz takie sytuacje u innych ludzi, myślisz sobie: przecież trzeba iść dalej - zacisnął powieki. - Mówisz: widocznie tak miało być. Ale… - przełknął głośno ślinę, otwierając oczy. - Ale kiedy sam tego doświadczasz, zdajesz sobie sprawę, jak bezsensownie brzmią te wszystkie słowa… No bo jak się pozbierać, kiedy…
- Posłuchaj mnie, Zayn - uchwyciłam jego twarz w dłonie. - Louis będzie żył. Nim się obejrzymy, znów będziecie wymyślać kolejne, słabe żarty, albo bić się o pilota - wypowiedziałam pewnie, modląc się w duchu, by moje słowa okazały się prawdą. Zayn wpatrywał się we mnie jeszcze jakiś czas, po czym objął mnie mocno, chowając twarz w moich włosach. Czułam, jak jego ciało drży. „Płakał…” Mój dzielny, pewny siebie mężczyzna płakał niczym małe dziecko, a ja ściskałam go najmocniej, jak tylko potrafiłam, starając się przekazać mu choć odrobinę swojej wiary, która powoli zaczynała już gasnąć. Wiedziałam jednak, że tym razem to ja muszę być silna. „Dla niego…”
  - On... - usłyszałam nagle jego stłumiony głos. - On nie umrze, prawda? 




  Wpatrywałem się w zdjęcie stojące na komodzie. Rozwiane przez delikatny wiatr włosy, szeroki uśmiech, dołeczki w policzkach i błękitne, lśniące oczy, które przepełnione były miłością. Tuliła się do mojego boku i była... Była po prostu szczęśliwa. A ja spieprzyłem to wszystko tylko dlatego, że potrzeba posiadania jej na wyłączność zaślepiła mi oczy. Teraz mogłem jedynie boleśnie odczuć jej nieobecność. Bez niej zaczynałem się gubić. Każda część mnie wołała o jej bliskość. Pragnąłem zatopić się w cudownym smaku jej ust, zaciągnąć jej niesamowitym zapachem i najzwyczajniej w świecie trzymać ją w swoich ramionach. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, jak to było, zanim ją poznałem... Jak żyłem, dopóki nie stanęła na mojej drodze... A może po prostu nie chciałem tego pamiętać? Kathleen była moją siłą. Ciągnęła mnie do góry, kiedy upadałem. A ja... Jak zwykły śmieć zniszczyłem wszystko, nad czym tak długo pracowaliśmy. 
- Musze cię odzyskać… - opróżniłem kolejną szklankę bursztynowego napoju, nie odrywając wzroku od jej roześmianej twarzy. - Muszę...




Chodziłem po pustym budynku, zastanawiając się, jakby to wszystko wyglądało. W głowie układałem sobie już cały plan naszego wspólnego domu. „To miała być niespodzianka…” Chciałem sprawić, żeby to miejsce było takie, jak wymarzyła sobie Kathy. Długie, białe zasłony powiewające w dużych oknach salonu. Wygodna kanapa i kominek, aby móc odpocząć po męczącym dniu. Ogromna kuchnia, w której pomieściłaby się cała nasza rodzina. Rodzina, o jakiej marzyliśmy. „Jakiej nigdy nie miałem…” Dom wypełniony śmiechem dzieci, które biegałyby dookoła, bawiąc się w kolejną ze swoich zabaw. „Dom, do którego chciałbym wracać…” Mimowolny uśmiech pojawił się na mojej twarzy, kiedy wyobraziłem sobie Kathleen przygotowującą wspólny obiad. Patrzyła na mnie tymi niebieskimi oczami, które radośnie pobłyskiwały. Widziałem roześmianego chłopca, niespostrzeżenie podjadającego pyszności z miski. Był jak ja, tylko szczęśliwy. Piękna jak jej mama, maleńka blondynka, z determinacją wspinała się na wysokie krzesło. „Mogłem to wszystko mieć…” Mieć ją i idealne życie. Życie, którego zapragnąłem w momencie, kiedy stanęła naprzeciwko mnie, przepraszając za rozlaną kawę. Zamiast tego miałem jednak tylko puste ściany i wielkie pomieszczenia, w których odbijało się echo. Nienawidziłem siebie. Mimo, że przez cały czas broniłem się, by nie być taki jak mój ojciec, stałem się jego wierną kopią. Miałem ochotę napluć sobie w twarz. Tak jak i jemu. „To przez niego…” Zniszczył mnie, wychowując na swoją podobiznę. - Pieprzone życie! - warknąłem, ciskając butelką z whisky o ścianę, po czym usiadłem na jednym ze stopni schodów i schowałem twarz w dłoniach. - Jesteś nikim, Turner… - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, sięgając po swój portfel i ponownie uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem roześmianą twarz Kathy. Wyciągnąłem zdjęcie, rzucając w kąt całą resztę. - Spieprzyłem to, Kathy... - szepnąłem,  wpatrując się w błękitną otchłań jej oczu. - Złamałem obietnicę - przeczesałem ręką włosy. - Nie tak to miało wyglądać… - wymamrotałem, ponownie sięgając do kieszeni. - Miałem inny plan - dodałem, otwierając czerwone, zamszowe pudełeczko, w którym lśnił pierścionek. - Naprawdę miałem dla nas plan! - wrzasnąłem, ciskając nim o podłogę, po czym chwyciłem za pistolet, do tej pory ukryty bezpiecznie pod marynarką. „Jeśli go zabiłem…” poczułem nieprzyjemny dreszcz na ciele. Nie chciałem tego. Nie planowałem użyć tej broni. To miała być jedynie polisa gwarantująca, że Kathleen wróci do mojego życia. „A teraz…” Byłem przekonany, że mnie nienawidzi. Po czymś takim z pewnością złożyła już zeznania na policji, a spędzenie reszty życia za kratami wcale mi się nie podobało. Nie wytrzymałbym tam. „Ale jeśli on umrze…” W telewizji wciąż mówili, że nadal jest w ciężkim stanie. - Że też musiałeś się tam pojawić, Tomlinson… - podniosłem się z miejsca, rzucając ostatnie spojrzenie na pierścionek zaręczynowy, który już dawno powinien znajdować się na palcu Kathy. To właśnie ona była jedyną osobą, która sprawiała, że chciałem żyć. Pokazała mi, jak wygląda szczęście i miłość. To dla niej chciałem się zmienić. „A jednak wszystko spieprzyłem…”  - Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz... 




♥♥♥ 

Witajcie kochani! :) 

Kolejny tydzień przeminął w niesamowitym tempie, dlatego też serwujemy wam kolejny z naszych rozdziałów :)
Jak Wam się tym razem podoba?
Co prawda sprawa Louisa nie została jeszcze wyjaśniona, ale miejmy nadzieję, że nic złego już się nie stanie...
Może któreś z Was przekonało się wreszcie, co do Jamesa? Nam, osobiście, jest go trochę szkoda. W końcu, nie był aż tak złym człowiekiem przez cały czas...

Dziękujemy wszystkim bardzo mocno, za komentarze pod poprzednim rozdziałem! <3

Z okazji tego jakże cudownego dnia, chciałybyśmy życzyć wam DUŻO MIŁOŚCI! 

HAPPY VALENTINE'S DAY! ♥
MADDIE&CAROL




sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 30.


       - Kathy! - puściłam dłoń Zayna i podbiegłam do siostry, która od razu rzuciła się w moje ramiona. Powiedzieć, że była roztrzęsiona, to jak nazwać tygrysa małym kotkiem. - Boże, Kathy, nic ci nie jest? - pokręciła głową, dosłownie wbijając palce w moje ramiona. Widząc, w jakim jest stanie, wiedziałam, że muszę przemilczeć wszystkie pytania, jakie cisnęły mi się na usta. Z resztą, na najważniejsze z nich i tak nie znała odpowiedzi. Mimo wielu próśb, błagań, a nawet gróźb, nikt nie chciał powiedzieć nam, co z Louisem? Wiedzieliśmy jedynie, że został zabrany na salę operacyjną. Eleanor, Paul, Liam i Danielle nadal starali się wyciągnąć od lekarzy więcej informacji, ale wydawało się to prawie nierealne. Przecież nie byliśmy jego rodziną. „A przynajmniej nie formalnie…” - Kathy…
- To wszytko moja wina - załkała, ściskając mnie jeszcze mocniej, a ja chyba pierwszy raz w żuciu nie wiedziałam, co powiedzieć. 
- Nie mów tak… - osunęłam się z nią na ziemię, gładząc jej plecy i mając nadzieję, że uda mi się ją chociaż trochę uspokoić. Niestety, z każdą sekundą jej ciało drżało coraz bardziej, a mój płaszcz stawał się mokry od wylanych łez. Jeszcze nigdy nie czułam się tak bezsilna. - Potrzebujesz czegoś na uspokojenie - szepnęłam, na co jedynie ponownie pokręciła głową. Nie miałam jednak zamiaru ospuścić. - Zayn... - zwróciłam się do mojego chłopaka, który cały czas stał tuż za mną. - Potrzebne nam coś…
- Kathy - Zayn przykucnął obok nas, kładąc dłoń na ramieniu mojej siostry. - Zaprowadzę cię do pielęgniarki, dobrze?
- Nigdzie się stąd nie ruszam - stwierdziła, nawet na niego nie spoglądając.
- Kathy - tym razem to Harry postanowił spróbować. - Przecież my nadal tu będziemy. Musisz się nieco...
- Jestem spokojna - wydukała, starając się opanować szloch. 
- Przyniosę jej chociaż wody - Zayn podniósł się z miejsca i ruszył w kierunku automatu, a Kathy ponownie schowała się w moich ramionach.
- Wszystko będzie dobrze.... - tuliłam ją do siebie, wypowiadając słowa, których sama nie byłam pewna. Bałam się. Bałam się tego, co działo się za drzwiami sali operacyjnej. - Twoja woda - szepnęłam, kiedy Zayn pojawił się obok mnie z plastikowym kubkiem, po czym ścisnęłam jego dłoń, chcąc dodać mu nieco otuchy. „W końcu jego przyjaciel walczy właśnie o życie…”
- Dziękuję - Kathy pociągnęła nosem, upijając kilka łyków. - To wszystko…  - zaczęła nagle, ciężko oddychając. - To wszystko działo się tak szybko - pokręciła głową. - Chciałam was tylko chronić, a zamiast tego… - otarła policzek, spoglądając na chłopaków. - Tak bardzo was wszystkich przepraszam…
- Nie przepraszaj - Niall podniósł się z krzesła i przykucnął naprzeciw Kathy, chwytając ją za rękę. Dopiero teraz zauważyłam, że jej palce wciąż ubrudzone były krwią. - To nie twoja wina… 
- Nie oszukujmy się, Niall - westchnęła, chowając twarz w dłoniach. - Kiedy… Kiedy zobaczyłam Jamesa… Naprawdę nie chciałam z nim iść, ale on groził, że…
- Nie musisz teraz o tym mówić - zapewniłam ją. 
- Ale chcę. Powinniście wiedzieć…
- Kathleen Barkley? - wypowiedź mojej siostry przerwał wysoki policjant, który wraz z innym funkcjonariuszem kierował się właśnie w naszą stronę. - Chcielibyśmy zamienić z panią kilka słów.
- Wydaję mi się, że to nienajlepszy moment - Harry stanął przed nami, jakby chciał zasłonić Kathy własnym ciałem.
- Przykro nam, ale takie mamy procedury - mężczyzna nie odpuszczał. 
- Czy pan nie widzi w jakim ona jest stanie? - tym razem to Zayn postanowił się odezwać.
- Proszę posłuchać…
- To pan niech posłucha - wtrąciła się Gemma. - Ona potrzebuje chwili spokoju
- Wszystko rozumiemy, ale jeśli mamy złapać tego mężczyznę...
- Czy do was nie dociera…
- Ja… Ja wszystko opowiem - wypowiedź Gemmy przerwał cichy głos mojej siostry. Byłam dumna, że wreszcie się na to odważyła. „Szkoda tylko, że najpierw musiało wydarzyć się coś tak strasznego…”- Dadzą mi panowie minutę? Muszę tylko pójść do łazienki…



  Byłem wściekły. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego nikt nie chciał nam nic powiedzieć. „Przecież byliśmy jego przyjaciółmi…” Cały czas modliłem się, żeby rana postrzałowa okazała się tylko niewinnym draśnięciem. „I uważasz, że tyle by go operowali?” moje drugie ja jak zwykle pozostawało realistą. Ścisnąłem mocniej dłoń mojej dziewczyny, kątem oka zerkając na Eleanor, która za wszelką cenę starała się pohamować łzy. Nawet jej nie chcieli udzielić żadnych informacji. „Pieprzone procedury…” Gdy tylko drzwi windy się rozsunęły, we trójkę od razu ruszyliśmy w kierunku sali operacyjnej, pod którą czekali pozostali. Na nasz widok wszyscy momentalnie poderwali się na równe nogi, wpatrując się w nas z wyczekiwaniem. 
- Nic nam nie powiedzieli - wzruszyłem ramionami, nie wiedząc, co jeszcze mógłbym powiedzieć. Obserwowałem ich zawiedzione spojrzenia, kiedy ponownie zajmowali swoje wcześniejsze miejsca. 
- Kathy, jak się czujesz? Jesteś cała? - z tego wszystkiego nawet nie zorientowałem się, kiedy Danielle puściła moją dłoń i podeszła do blondynki 
- Ja tak - szepnęła, obejmując moją dziewczynę. - Ale on… - jej głos załamał się, a ja poczułem, jakby ktoś właśnie kruszył moje serce na drobne kawałki. Nie potrafiłem nawet wyobrazić sobie, jak wyglądałoby nasze życie bez Louisa. „Jeśli coś pójdzie nie tak…” Przykucnąłem obok Nialla, kładąc dłoń na jego ramieniu. Dobrze wiedziałem, że to właśnie Irlandczyk był najwrażliwszym z naszej piątki i jak nikt potrzebował mojego wsparcia. 
- Będzie dobrze…- szepnąłem i nie wiem, czy bardziej chciałem dodać otuchy Niallowi, czy samemu sobie.
- Na pew…
- Co się dzieje? - nagłe pytanie Eleanor przerwało wypowiedź Horana. Momentalnie podniosłem się na równe nogi, mając nadzieję, że pielęgniarka, która właśnie opuściła salę operacyjną, w końcu coś nam powie. - Jestem jego dziewczyną. Błagam panią… - brunetka ruszyła za kobietą, która szybkim krokiem pokonywała korytarz.
- Potrzebujemy więcej krwi - pielęgniarka spojrzała w naszym kierunku, kręcąc głową.  - Pan Tomlinson cały czas walczy - dodała i nim się zorientowaliśmy, zniknęła z zasięgu naszego wzroku. Wypuściłem głośno wstrzymywane dotąd powietrze, omiatając wzrokiem korytarz. Eleanor cały czas stała na środku, wpatrując się w jeden punkt, jakby analizowała w głowie słowa kobiety. Harry siedział obok swojej siostry, pociągając nosem i szarpiąc swoje włosy w sposób, który w innym przypadku mógłby okazać się bolesny. Niall skulił się na podłodze, chowając twarz w dłoniach, a Zayn tulił do siebie Susanne, cały czas powstrzymując napływające do oczu łzy. „Potrzebujemy więcej krwi…” Przeniosłem swój wzrok na moją dziewczynę, która trzymając w ramionach roztrzęsioną Kathy, patrzyła na mnie z przerażeniem w oczach. „Pan Tomlinson cały czas walczy…” 
- Dobry Boże… - szepnąłem, osuwając się po ścianie na podłogę. 
- To twoja wina! - nagły krzyk Eleanor sprawił, że cały się spiąłem. Spojrzałem na nią zdezorientowany, marszcząc czoło. - To wszystko twoja wina, Kathy! Gdyby nie ty…
- Ja… Przepraszam… - blondynka spojrzała na El błyszczącymi od łez oczami. - Chciałam…
- Jeśli coś mu się stanie… Nienawidzę cię! - wrzasnęła Eleanor, ocierając dłonią mokre policzki. - Musiałaś pojawiać się w naszym życiu?!
- Dosyć tego! - odezwał się Harry i momentalnie podszedł do brunetki, chwytając ją za ramiona. - To nie jest jej wina!
- A niby kogo?! To ona go tam…
- Nie! - zaprotestował Styles, obejmując brunetkę, która za wszelką cenę starała się mu wyrwać. - Temu wszystkiemu winny jest jedynie James.
- El - Kathy spojrzała wystraszonym wzrokiem na dziewczynę Louisa. - Ja naprawdę..
- Przestań - tym razem to ja postanowiłem zareagować. - Nie możesz się obwiniać. Nikt nie może tego robić. Wszystko…
- Pani Tomlinson niedługo tu będzie. Wysłałem już po nią samochód - nagle na korytarzu pojawił się Paul. - Jak przyjedzie, to w końcu się czegoś dowiemy…
- Przed chwilą z sali wybiegła pielęgniarka... - wydukałem, czując jak w moim gardle formuje się gula. - Mówiła coś o krwi… Chyba… - zaciąłem się, chowając twarz w dłoniach. 
- Nie dajcie się zwariować - Paul jak zawsze starał się zachować spokój, ale mimo to widać było, że nawet jemu wszystko już dawno wymknęło się spod kontroli. - Przy takich operacjach zawsze jest potrzebna krew…
- Ale ona była taka… - Gemma starała się znaleźć odpowiednie słowo, jednak po chwili poddała się, opadając ponownie na krzesło.
- Poczekajmy... - szepnął jedynie manager, po czym przetarł twarz dłońmi i przeniósł swój wzrok na bliźniaczki. - Susanne, chyba powinnaś zadzwonić do waszego ojca. Lepiej będzie, jeśli nie dowie się o tym wszystkim z telewizji…



  Siedziałem na korytarzu, uparcie wpatrując się w drzwi, za którymi nadal trwała operacja. Czułem się zły na samego siebie za to, że nie mogę nic zrobić. „Ile to może trwać?!” westchnąłem, mocniej obejmując Sue. „To Louis, na pewno da radę…” powtarzałem w myślach, mając nadzieję, że jeśli wypowiem to kilka razy, słowa staną się rzeczywistością. „To jeszcze nie jego czas…” Przeniosłem wzrok na Liama, który tulił do siebie Danielle i widząc jego spojrzenie, momentalnie poczułem jeszcze większą panikę. „Jak miałem się nie bać, kiedy nawet Liam nie był spokojny?!” Odetchnąłem, starając się odegnać od siebie czarne scenariusze, ale widok załamanych przyjaciół w niczym nie pomagał. Harry wciąż trzymał w ramionach łkającą Eleanor, a Niall nie podniósł się z zimnej posadzki nawet na moment. Gemma skubała brzeg swojej sukienki, uparcie wpatrując się w sufit, a Kathy… „No właśnie, gdzie jest Kathy?” Wyprostowałem się na krześle, przyciągając tym samym uwagę mojej dziewczyny. 
- Coś się stało? - zapytała, sprawiając, że oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę
- Nic. Chciałem tylko… - odetchnąłem, ściskając mocniej jej dłoń. - Muszę napić się wody. Chcesz coś?
- Nie - Sue pokręciła głową.
- Zaraz wrócę - zapewniłem ją, składając pocałunek w jej włosach i ruszyłem przed siebie z nadzieją, że znajdę gdzieś Kathy. „Nie powinna być teraz sama…” Odetchnąłem z ulgą, kiedy dostrzegłem ją za rogiem, siedzącą na jednym z krzeseł i bez chwili zastanowienia zająłem miejsce obok. 
  - Proszę cię, nie bądź kolejna osobą, która powtórzy, że to nie moja wina - szepnęła, kiedy otwierałem już usta, żeby coś powiedzieć.
- Kathy, nie mogłaś wiedzieć… - spojrzałem na nią, kręcąc głową.
- Ale mogłam to inaczej rozegrać - otarła policzek, pociągając nosem.
- Niby jak? Miałaś wyrwać mu broń, czy może od razu rozłożyć go na łopatki? - za wszelką cenę starałem się udowodnić jej, jak bardzo się myli, Wiedziałem jednak, że nie będzie to takie proste. - Jestem pewien, że gdyby Louis miał zrobić to dugi raz, nie wahałby się nawet sekundy - dodałem po chwili. 
- Zayn, kiedy… Nie mogę nawet zamknąć oczu, bo cały czas widzę go leżącego na środku tego lotniska… - zacisnęła powieki, starając się powstrzymać łzy. - Jeszcze… Boże… On spojrzał na mnie i… - chwyciłem jej drobne ciało, zamykając ją w ramionach. Z całej siły starałem się nie rozpłakać, co nie było takie proste. Czułem jak moje oczy stają się coraz bardziej wilgotne. „Miałeś być silny…” 
- Posłuchaj mnie - odchrząknąłem. - To Louis. Louis William Tomlinson, którego wcale nie tak łatwo pokonać - wydukałem. - Od zawsze pakował się w tarapaty i zawsze wychodził z tego cało. Tym razem też tak będzie...
- Zayn, nic nie rozumiesz - blondynka uniosła twarz, spoglądając na mnie opuchniętymi oczami. - Gdybym…
- Zabrali Louisa - wypowiedź Kathy przerwał Harry, który stanął przed nami, ponaglająco wymachując rękoma. - Jest też już jego mama. Lekarz właśnie z nią rozmawia - momentalnie zerwaliśmy się z miejsca i chwilę później staliśmy obok reszty, wyczekująco wpatrując się w starszego mężczyznę. 
- Nie będę kłamał, pani Tomlinson - doktor z powagą spojrzał na mamę Louisa. - Pani syn jest w krytycznym stanie - westchnął, kręcąc głową. - Najbliższa doba o wszystkim zadecyduje…



  „Kula przeleciała tuż obok serca…” słowa lekarza sprawiały, że wciąż czułam ciarki na całym ciele. Mocniej wtuliłam się w bok Zayna, starając się odegnać od siebie wszystkie czarne myśli. „Louis jest silny…” powtarzałam wciąż w myślach. „Stracił bardzo dużo krwi…” I znów ten parszywy głos. „Zrobiliśmy, co w naszej mocy. Teraz możemy już tylko czekać…” poczułam jak kolejne łzy spływają po moich policzkach. „Jeśli przeżyje noc, będziemy zastanawiać się, co dalej…” słowa mężczyzny wciąć odbijały się echem w mojej głowie. „Przecież on musi żyć!”
- Myślę, że powinniście wrócić do domu - Paul odchrząknął niepewnie, zwracając tym naszą uwagę. - Siedzenie tu nic nie da…
- Chyba sobie żartujesz?! - Harry wywrócił oczami. - Nigdzie się stąd nie ruszymy...
- Musicie odpocząć - manager chłopaków oparł się o ścianę. - Ja jeszcze przez jakiś czas zostanę tu z panią Tomlinson, a później dopilnuję, żeby i ona się trochę zdrzemnęła - odetchnął ciężko. - Spójrzcie, która jest godzina? Siedzicie tu już całą noc… 
- Zbędne gadanie - Niall pokręcił głową. - Zostajemy!
- Słuchajcie…
- Myślę, że Paul ma rację - wtrącił się Liam.
- Żartujesz? - Zayn przeniósł wzrok na przyjaciela. 
- Nie. Mówię całkiem poważnie - westchnął Payne. - Siedząc tu, niczego nie zmienimy, a wypadałoby przygotować pokój dla mamy Louisa i…
- Ale zaraz tu wrócimy? - upewnił się Harry.
  - Najpierw się wyśpicie - stwierdził Paul. - Ledwo patrzycie na oczy. Poza tym, sądzę, że powinniście przyjeżdżać tu na zmiany. Kiedy tylko do mediów trafi informacja, co się stało, wasi fani z pewnością zaczną oblegać wejście do szpitala. W pojedynkę będzie dużło łatwiej się tu dostać. Jak tylko…
- Dobry Boże, dziewczynki!
- Tato? - szerzej otworzyłam oczy, widząc postać ojca, zmierzającą w naszym kierunku. Momentalnie podniosłam się z miejsca, wychodząc mu naprzeciw. Chciałam już coś powiedzieć, kiedy ten uchwycił mnie w swoje ramiona, ściskając chyba najmocniej, jak potrafił. - Tato, co ty tu robisz? 
- Tak bardzo się bałem… - wyszeptał, przyciskając mnie do swojego ciała. - Kiedy zadzwoniłaś… - na chwilę odsunął się ode mnie i zaczął rozglądać po korytarzu. - Gdzie…
- Tu jestem - cichy głos mojej siostry sprawił, że tata momentalnie rzucił się w jej kierunku. Kiedy zobaczyłam, jak gorączkowo tulił do siebie Kathy, momentalnie poczułam, jak moje policzki stają się mokre.
- Tak się bałem - szeptał, gładząc po plecach Kathleen. Po chwili jednak pociągnął mnie za rękę, sprawiając tym samym, że ja również znalazłam się w jego silnych ramionach. - Przepraszam… Tak się bałem…
- Tato... - spojrzałam w jego ciemne oczy, które szkliły się od łez. „On naprawdę się bał…” - Jesteśmy całe - szepnęłam, ocierając jego policzek. - Ale Louis…
- Co z nim? Wiecie już coś? - momentalnie otrzeźwiał, szerzej otwierając oczy, na co pokręciłam jedynie głową. 
  - Wiemy tylko tyle, co wtedy, kiedy do ciebie dzwoniłam…
- Właśnie próbowałem wygonić ich do domu - odezwał się Paul. - Powinni się trochę przespać. Tu i tak nic nie zdziałają…
- Ja zostaję - wymamrotał nagle Niall. - Co tak patrzycie? - westchnął, podnosząc się z miejsca, kiedy spojrzenia wszystkich skupiły się na jego osobie. - Skoro mamy tu siedzieć na zmiany, to ja pierwszy - wzruszył ramionami. - I niech nikt nie próbuje protestować…



- Co ty wyprawiasz? - Danielle oparła się o blat, uważnie skanując mnie wzrokiem.
- Nie widać? - wywróciłem oczami, odkładając kolejny talerz do szafki. 
- Nie możesz zrobić tego później? - westchnęła głośno. - Przed chwilą wróciliśmy. Powinieneś się położyć…
- Jeśli jesteś śpiąca, możesz już iść do łóżka - spojrzałem na nią przez ramię. 
- Liam…
- Dan, proszę cię - przerwałem jej, zamykając szafkę. - Mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia… - minąłem ją, ruszając w stronę salonu. „Istny chlew…” westchnąłem, zbierając puste paczki po słodyczach Nialla z podłogi. W głębi duszy byłem jednak wdzięczny za bałagan, jaki panował dookoła. Wydawało mi się, że to jedyny sposób, by choć przez chwilę nie myśleć o tym, co się wydarzyło. „Trochę nieskuteczny…” trafnie zauważyło moje drugie ja. Tak naprawdę nie chciałem tu być. Najchętniej wsiadłbym w samochód i jak najszybciej pognał do szpitala. To właśnie tam było moje miejsce. „Przy moim przyjacielu..." - Kochanie? 
- Idź już spać - odłożyłem ostatnią poduszkę na kanapę. - Ja muszę jeszcze...
- Nic nie musisz - podeszła do mnie, po czym pogładziła dłonią mój policzek, który momentalnie odsunąłem. Nie potrzebowałem współczucia. 
- Zobacz, która godzina… 
- Doskonale wiem, która jest godzina, Liam - westchnęła z irytacją
- Nie powinnaś się położyć? - minąłem ją i nie czekając na jej odpowiedź skierowałem się na górę. Nie chciałem z nią rozmawiać. Nie teraz. Wiedziałem, że pod wpływem jej spojrzenia w końcu bym nie wytrzymał, a nie mogłem pozwolić sobie na okazywanie słabości. „Nie teraz…” odetchnąłem głośno, wchodząc na piętro i od razu skierowałem się do pokoju Harrego, chcąc sprawdzić, czy wszystko w porządku. Najciszej, jak potrafiłem, uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka. W słabym świetle nocnej lampki dostrzegłem Stylesa, który leżał na łóżku odkręcony do mnie plecami. Wciąż miał na sobie garnitur i buty. „Miejmy nadzieję, że zasnął” nie chcąc go budzić, wycofałem się i ruszyłem w stronę sypialni Nialla. Kiedy stanąłem pod drzwiami, do moich uszu dobiegł dźwięk cichej muzyki i z pewnością nie była to playlista Horana. „Gemma…” przeszło mi od razu przez myśl. „Pewnie nie chciała przeszkadzać Harremu…” westchnąłem, kierując się do pokoju Malika.
- Z tego co wiem, to przebrali się już w piżamy i postanowili spróbować zasnąć - usłyszałem nagle cichy głos Kathy, który powstrzymał mnie od naciśnięcia klamki.
- Ty też powinnaś się położyć - szepnąłem, spoglądając w jej podkrążone, czerwone oczy, które wciąż błyszczały od wylanych łez. 
- Mogłabym powiedzieć to samo - westchnęła.
- Muszę jeszcze przygotować pokój dla mamy Louisa i…
- Już to zrobiłam - przerwała mi. - Musiałam się czymś zająć - dodała, przygryzając wargę.
- A wasz…
- Tata? - dokończyła za mnie, na co pokiwałem tylko głową. - Zatrzymał się u wujka - założyła za ucho pasmo włosów. Nagle na korytarzu zapadła krępująca cisza. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć i jak postąpić. Mogłem ją pocieszyć i obiecać, że wszystko będzie dobrze. „A jeśli nie będzie?” - Liam - szepnęła nagle Kathy, po czym przysunęła się do mnie i mocno mnie objęła. Otuliłem ją ramionami, czując jak jej drobne ciało wciąż drży. - Nie oddamy go tak łatwo…
  - Prosta sprawa - stwierdziłem, kręcąc głową. Tego jednego byłem pewien. „Będziemy o niego walczyć…” - Może spróbujesz zasnąć? - zrobiłem krok w tył, kładąc dłonie na jej ramionach, kiedy zacisnęła powieki, próbując powstrzymać napływające łzy.
- Dobrze - kiwnęła głową, pociągając nosem. - Dobranoc, Liam - jeszcze raz mnie przytuliła, po czym odetchnęła głęboko, ruszając w stronę swojego pokoju. - Dobranoc, Danielle - dodała po chwili. Dopiero teraz zorientowałem się, że moja dziewczyna stała tu przez cały czas, oparta o barierkę schodów.
- Długo tu… - zacząłem, kiedy drzwi do sypialni Kathy się zamknęły.
- Dobrze wiesz, że chociaż cały czas będziesz szukał sobie nowych zajęć, nie wyrzucisz tego wszystkiego z głowy - westchnęła.
- Nie wiem, o czym mówisz - stwierdziłem, kierując się w stronę schodów. „Zapomniałem wyrzucić śmieci…” - Połóż się już, a ja tylko skoczę…
- Nawet nie próbuj - zatrzymała mnie, chwytając moją rękę. - Liam, nie musisz udawać, że jesteś niewzruszony.
- Niczego nie udaję! - warknąłem, ale Danielle nie odpuszczała, uparcie wpatrując się we mnie swoimi ciemnymi tęczówkami. Znała mnie na wylot i wiedziała o wszystkich dręczących mnie obawach, chociaż z moich ust nie padło nawet jedno słowo. „Dłużej nie wytrzymam…” Odetchnąłem gardłowo, co zabrzmiało jednak jak głośny szloch. Opadłem na jeden ze stopni, opierając ciało o ścianę i ukryłem twarz w dłoniach, czując jak do oczu napływa mi ta cholerna oznaka słabości. 
- Kochanie… - poczułem, jak jej drobne dłonie chwytają moje. - Popatrz na mnie - szepnęła z niewiarygodnym spokojem. - Proszę... - dodała po chwili. Niechętnie uniosłem twarz, a ona opuszkami palców otarła mój policzek. - Liam…
- Jestem cholernie słaby, Danielle! - przerwałem jej. - Powinienem być ich oparciem, a zamiast tego… - pokręciłem głową.
- Po pierwsze, wcale nie jesteś słaby - szepnęła, ściskając mocniej moją dłoń. - A po drugie, chłopacy nie są dziećmi i tak jak ty widzą, co się dzieje... 
- Ale…
- Kochanie, będziesz ich oparciem bez względu na wszystko - przerwała mi. - Kiedy wszyscy płakali, ty starałeś się nie rozpaść i bez przerwy podtrzymywałeś ich na duchu.
- Oni… Kiedy patrzę im w oczy… - odetchnąłem głośno. 
- Nawet bohaterzy muszą czasem wyrzucić z siebie tę przeklętą rozpacz - szepnęła, chwytając moją twarz w dłonie, po czym przysunęła się jeszcze bliżej i objęła mnie, zaciskając dłonie na mojej koszuli. 
- Tak bardzo się boję, Danielle. On… On jest częścią nas - załkałem. - Nie możemy go stracić…



        - Stary, wreszcie mnie do ciebie wpuścili - przysunąłem krzesło do szpitalnego łóżka, spoglądając na przyjaciela. Szczerze mówiąc, bałem się tego, co zobaczę. Na co dzień byłem przyzwyczajony do głośnego, roześmianego Louisa i chociaż leżąc teraz w białej pościeli, wyglądał po prostu jakby spał, to jego blada skóra, kable przyczepione do ciała i bandaż oplatający klatkę piersiową boleśnie przypominały o rozgrywającym się koszmarze. W całym tym obrazku jedynie dźwięk działających maszyn dawał jeszcze nadzieję. „Musi być dobrze…” - Nie do twarzy ci w białym, wiesz? - prychnąłem pod nosem. - To z pewnością nie twój kolor. Jak już wrócisz do domu, radziłbym wyrzucić ci wszystkie białe koszulki… Bo wrócisz… Na pewno… - pociągnąłem nosem, ocierając policzek. - Popsułeś nam całą zabawę - kontynuowałem. - Wiesz, ile jedzenia się zmarnowało? Chyba nigdy ci tego nie wybaczę - wywróciłem oczami, zdając sobie sprawę jak idiotycznie musiałem wyglądać z boku. Wygadywałem te wszystkie głupoty, nie mając nawet pewności, czy Louis mnie słyszy. „Nie ważne…” - Zachciało ci się zgrywania bohatera… Mało ci było szumu wokół siebie? - nachyliłem się w jego kierunku, nie zwracając uwagi na łzy, które moczyły pościel i moją koszulę. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że miałby się nie obudzić. Bez niego już nic nie byłoby takie same. - Ale mimo wszystko, możesz być z siebie dumny. Uratowałeś Kathy, stary - poczułem nieprzyjemny dreszcz, przypominając sobie zapłakaną twarz blondynki. „Co złego jeszcze nam się przydarzy?!” - Lekarz powiedział, że straciłeś sporo krwi, ale wszystko będzie w porządku - ścisnąłem jego dłoń. - Musisz tylko walczyć… Jesteś silny, dasz radę - zacisnąłem powieki, nie dopuszczając do siebie myśli, ze Tommo mógłby już nigdy się nie obudzić. - Nie musisz się spieszyć. Poczekam. Wszyscy poczekamy, tylko obiecaj, że podniesiesz się z tego pieprzonego łóżka - przeczesałem ręką włosy, zupełnie nie przejmując się faktem, że wyglądałem jak kompletny mazgaj. Miałem ochotę wykrzyczeć, jak bardzo niesprawiedliwe jest życie, ale zamiast tego z moich ust wydobył się jedynie zduszony szloch. - Jesteś moim starszym bratem. Nie możesz mnie tak po prostu zostawić - pokręciłem głową, chowając twarz w dłoniach. - Jesteś potrzebny nam, Eleanor, Kathy… 

- Niall? - usłyszałem nagle kobiecy głos i odkręciłem się w stronę mamy Louisa, która stała właśnie w uchylonych drzwiach sali. - Przyjechał Andy. Zabierze cię do domu - podeszła do mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Musisz się trochę przespać…
- Przepraszam - szepnąłem, ściskając jej dłoń.
- Ale…
- Przepraszam za to, że nie mogę nic zrobić - przerwałem jej, podnosząc się z krzesła. - Pierwszy raz w życiu czuję sie tak bezradny - odwróciłem twarz, spoglądając w jej zapłakane oczy.
- Niall... - mama Louisa pokręciła głową, po czym objęła mnie mocno, starając się zdusić głośny szloch, który wstrząsnął jej ciałem. - On z tego wyjdzie… Znam go… To przecież mój syn…


♥♥♥

Witajcie Kochani! :)

No to mamy 30 rozdział. Co prawda, nieco krótszy niż pozostałe, ale ileż w nim emocji. Nie prawda :) Jak wrażenia? Mamy ogromną nadzieję, że nie chcecie nas jeszcze zamordować...

Dziękujemy bardzo za pozostawione komentarze i to, że nadal z nami jesteście :)
Kochamy was! <3
Ściskamy mocno! Xx
MADDIE&CAROL 

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 29.



            Uważnie obserwowałem przyjaciela, który razem z Kathy wirował po pokoju w rytm spokojnej melodii. Mimo docinek, jakie czasami posyłałem jeszcze w jego kierunku, byłem pełen podziwu, że w tak krótkim czasie nauczył się przyzwoicie tańczyć. Szczerze mówiąc, kiedy po pierwszej próbie wyszedł z pokoju Kathleen, byłem prawie pewien, że więcej go tam nie zobaczymy. “A jednak…” Nawet teraz pamiętam, jak zaskoczony byłem, kiedy następnego dnia, tuż po wyjściu Sue do domu dziecka, stanął przede mną, ponownie prosząc o pomoc. “Wpadłeś po uszy, stary…”
            - No, no… Całkiem nieźle - Kathy z uznaniem pokiwała głową.
            - Nieźle? Tylko tyle? - Zayn uniósł brew, spoglądając na blondynkę, zajętą właśnie nalewanie soku.
            - Fantastycznie - prychnęła, poprawiając się.
            - Tylko z tych nerwów nie zapomnij poprosić Sue do tańca - roześmiałem się.
            - Bardzo śmieszne… - Malik westchnął głośno, rozkładając się na łóżku. - Nawet nie waż się maczać w tym palców - dodał po chwili, podpierając się na łokciach.
            - A czy ja coś…
            - Zbyt dobrze znam już ciebie i twoje chore pomysły - przerwał mi.
            - Chore? - uniosłem brew. - Ja mam chore pomysły? Chyba nie wiesz, z kim zadzierasz, Malik.
            - Dobra, koniec tego gadania - Kathy klasnęła w dłonie, próbując przywołać nas do porządku. - To co, jeszcze raz? - wyciągnęła rękę do Zayna, który od razu podniósł się z materaca.
            - Włącz mu chociaż jakąś inną muzykę - uśmiechnąłem się przebiegle - …bo jeśli nie puszczą właśnie tej, to nasz biedulek nie będzie nawet wiedział, jak ruszyć nogą na tym całym balu.
            - Chcesz stąd wyjść? - Zayn spiorunował mnie wzrokiem.
            - A co, boisz się, że…
            - Louis, jeszcze słowo, a sama cię wygonię - Kathy zerknęła na mnie przez ramię, kręcąc przy tym głową.
            - Nawet ty przeciwko mnie? - zmrużyłem oczy, wpatrując się w szeroko uśmiechniętą blondynkę.
            - Dziś tak - niewinnie wzruszyła ramionami. - Tu chodzi o moją siostrę - roześmiała się cicho, po czym odwróciła się do Zayna, który szczerząc się jak nienormalny, posyłał mi właśnie spojrzenie zwycięzcy. „Twoje niedoczekanie…” zaśmiałem się pod nosem, kiedy do głowy przyszedł mi pewien genialny pomysł. „Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni…”


            Uśmiechnęłam się szeroko do Louise, która kończyła właśnie układać fryzurę Danielle. „Wygląda jak milion dolarów…”  z podziwem kiwnęłam głową, obserwując kaskadę ciemnych loków, które opadały na jej ramiona oraz mocny makijaż, który jedynie dodawał uroku. Jakby tego było mało, Dan miała figurę, której pozazdrościć mogła jej niejedna dziewczyna. „A ja?” westchnęłam, przenosząc wzrok na swoje odbicie w lustrze. „Czy tak powinna wyglądać dziewczyna Zayna Malika?” przechyliłam głowę, wsuwając za ucho pasmo włosów. Wiedziałam, że daleko mi do Danielle, ale po mozolnych przygotowaniach, nie prezentowałam się chyba najgorzej. „Chyba…”
            - Gotowe - Louise klasnęła w dłonie, odsuwając się od brunetki.
            - Może być? - napotkałam pytające spojrzenie Danielle w lustrze i od razu odkręciłam się w jej kierunku. W sukience w czarno-białe pasy wyglądała wprost olśniewająco. „I mamy dowód na to, że paski jednak nie wszystkich pogrubiają…”
            - Może być? - wywróciłam oczami. - Powiedziałabym raczej, że…
            - Zabiłabym za takie nogi, przysięgam - w sypialni pojawiła się moja siostra w towarzystwie Eleanor i Gemmy.
            - To też - razem z Danielle wybuchłyśmy głośnym śmiechem.
            - No pięknie, wszystkie już gotowe, a ja nadal wyglądam jak czupiradło - prychnęła El, odstawiając na łóżko karton, z którego już po chwili wyciągnęła swoją kreację i nie zwlekając nawet sekundy, zaczęła się przebierać. - Mój szef to kompletny idiota - zaczęła, wyginając się przy wciąganiu na siebie granatowej sukienki. - Od tygodnia mówiłam mu, że ze względu na bal będę musiała wyjść dziś trochę wcześniej - westchnęła, przytrzymując włosy, kiedy Gemma postanowiła pomóc jej z zamkiem na plecach. - Przytakiwał, że wszystko rozumie, że nie ma problemu, że nie zapomni - przedrzeźniała go, zabawnie gestykulując. - Nie za mocno, ale wyraziście - poinstruowała Louise w kwestii swojego makijażu, zajmując wskazane przez blondynkę krzesło. - O czym to ja… Ach tak! - klasnęła w dłonie.
            - Możesz się tak nie wiercić? - Louise roześmiała się pod nosem, nakładając podkład na jej twarz.
            - Postaram się - kiwnęła głową. - No i wyobraźcie sobie, że dziś, kiedy nadeszła już pora, w której powinnam skończyć pracę, mój szef się nie pojawił - kontynuowała swoją opowieść. - Nawet ubrałam już płaszcz! - wyrzuciła w górę ręce, a my z całych sił musiałyśmy zaciskać zęby, żeby pohamować śmiech. - Siedziałam tam gotowa do wyjścia dziesięć, piętnaście, dwadzieścia minut, a on nadal nie przyjeżdżał - prawie krzyknęła, na co przygryzłam wargę, żeby się głośno nie roześmiać. - W końcu do niego zadzwoniłam, a on wielce zdziwiony informuje mnie, że nie słyszał o żadnym balu - pisnęła, zaciskając dłonie w pięści. - Myślałam, że go przez ten telefon…
            - Ważne, że ci się jednak udało i jesteś już z nami - stwierdziłam.
            - Mało brakowało, a spędziłabym tam całą noc - prychnęła. - Już mi nogi w podłogę wrastały. A jak go zobaczyłam… Kretyn ma szczęście, że się spieszyłam…
            - Moja waleczna księżniczka - usłyszałyśmy rozbawiony głos Louisa, który stał oparty o framugę drzwi. „Ciekawe, jak długo?”
            - Jeśli już o tym mowa, to nie widziałeś gdzieś mojego księcia? - roześmiała się Danielle.
            - Jakieś pięć minut temu rozmawiał ze swoim wiernym sługą Niallem w salonie - prychnął.
            - Ej, tylko nie sługą - oburzyła się Gemma. - Pamiętaj, że mówisz o mojej osobie towarzyszącej - dodała z szerokim uśmiechem na twarzy, na co wszyscy głośno się roześmieliśmy.
            - W takim razie zobaczę, czy u nich wszystko w porządku - stwierdziła Danielle i już chwilę później zniknęła z zasięgu naszego wzroku. Razem z Kathy postanowiłyśmy pójść w jej ślady.
            - Cudny jesteś - moja siostra zatrzymała się przy Louisie i z szerokim uśmiechem na twarzy poprawiła mu krawat.
            - Cukieraśny - dodałam, szczypiąc go w policzek, jak to w zwyczaju mają robić małym dzieciom ich kochane ciotki.
            - Cukieraśny? - kierując się w stronę schodów, usłyszałam jeszcze jego rozbawiony głos. - Czego one się nałykały?


            - Mogę jeszcze wrócić do domu? - Kathy uśmiechnęła się krzywo, z całych sił zaciskając palce na swojej torebce.
            - Wszystko w porządku? - Liam momentalnie oderwał swój wzrok od Danielle. - Jesteś strasznie blada…
            - Nie martwcie się - pokręciła głową. - To tylko nerwy… - westchnęła, poprawiając włosy. - Nie mogłabym się dostać tam jakimś tylnym wejściem?
            - Mogłabyś - przytaknąłem. - Ale skoro już zgodziłaś się mi towarzyszyć, chciałbym, żebyś pokazała się obok mnie również na czerwonym dywanie… Spokojnie, wszyscy i tak będę patrzeć tylko na mnie - roześmiałem się. - Chociaż dziś stanowisz dla mnie sporą konkurencję. Wyglądasz nieziemsko - puściłem jej oczko.
            - Lizus - wywróciła oczami, po czym nerwowo zaczęła bawić się swoim naszyjnikiem. Jej zestresowanie było dosłownie namacalne i już nie pierwszy raz dowodziło tego, jak bardzo Kathy nie lubiła znajdować się w centrum uwagi. „Przecież nie ma się czego bać…” westchnąłem, spoglądając na blondynkę. „Mogliśmy jechać z Sue i Zaynem…” poprawiłem muszkę. Susanne była już oswojona z blaskiem fleszy i całym tym zamieszaniem, więc na pewno wiedziałaby, jak dodać swojej siostrze otuchy. „A ja?” Byłem kompletnie bezradny. Mogłem jedynie złapać ją za rękę i uporczywie trzymać, by te hieny jej nie pożarły.
            - Gotowi? - Danielle uśmiechnęła się szeroko, kiedy nasz pojazd zatrzymał się naprzeciwko czerwonego dywanu. Od razu przeniosłem swój wzrok na Kathy, która odetchnęła głęboko, gładząc materiał swojej sukienki.
            - Chyba tak - powiedziała tak cicho, że przez chwilę zastanawiałem się, czy nie były to tylko moje urojenia.
            - To do boju - Liam wyskoczył z samochodu i niczym prawdziwy dżentelmen podał dłoń swojej dziewczynie, która z gracją wysiadła wprost w szpony fotoreporterów.
            - Odwagi, mała - zaśmiałem się, pomagając wysiąść z samochodu mojej partnerce, która uśmiechnęła się nieśmiało, niepewnie chwytając moją dłoń. - Teraz zaczyna się zabawa - dodałem, kiedy stanęliśmy już na czerwonym dywanie.
            - Sama nie wierzę, że to robię - roześmiała się nerwowo, chwytając mnie pod rękę. Ruszyłem przed siebie, starając się jak najszybciej dotrzeć do wejścia. Niestety, nie było to wcale takie proste.
            - Harry! Harry! - usłyszałem głośny pisk fanek i wiedziałem, że muszę podejść do nich choć na chwilę.
            - Nie ma mowy - pokręciłem głową, kiedy Kathy próbowała się ode mnie odsunąć. - Idziesz tam ze mną - uśmiechnąłem się szeroko, chwytając pewniej jej dłoń i pociągając za sobą w stronę rozentuzjazmowanych dziewczyn.
            - Jesteś Kathleen, siostra dziewczyny Zayna, tak? - jedna z nich zwróciła się do mojej towarzyszki, kiedy zajęty byłem podpisywaniem notesów i zdjęć. - Ja jestem Nicole - kontynuowała. Wyglądasz pięknie. Cudowna sukienka…
            - Dziękuję - Kathleen od razu się zarumieniła. - To wszystko dzięki Louise.
            - Mogę zrobić sobie z wami zdjęcie? - niska brunetka nie dawała za wygraną, wyciągając telefon w kierunku mojej towarzyszki.
            - Z nami? - Kathy spojrzała na nią zaskoczona. - Może lepiej zrobię zdjęcie tobie i Harremu…
            - Nie marudź - roześmiałem się, przejmując komórkę z rąk dziewczyny. - Nie zawsze możesz być fotografem - prychnąłem, przysuwając się bliżej Kathy i Nicole. - Uśmiech - wyszczerzyłem się do aparatu i już chwilę później podziwiałem naszą wspólną fotkę.
            - Harry, jesteście razem? - zapytała nagle rudowłosa dziewczynka.
            - Dziś tak - puściłem do niej oczko. - Miło było was poznać, ale niestety musimy już znikać. Miłego wieczoru, moje panie - roześmiałem się, ponownie chwytając dłoń Kathy. - I co, było aż tak źle?
            - Nie - pokręciła głową i chociaż daleko jej było do odprężenia, zauważyłem nieśmiały uśmiech na jej twarzy.
            - Chodźmy poszukać reszty - stwierdziłem, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu przyjaciół.
            - Zayn! Sue! - jakby w odpowiedzi na moje słowa, usłyszałem za sobą głośny pisk. Odwróciłem się i od razu dostrzegłem nasze gołąbeczki, pozujące przed obiektywami aparatów. „Jesteśmy zupełnie inne…” obserwując, jak pewnie czuła się Susanne w błysku fleszy, od razu przypomniały mi się słowa, które tak często słyszeliśmy z ust bliźniaczek. „Coś w tym jest…” - Przepraszamy, ale naprawdę musimy już iść - odezwał się Zayn, kiedy w końcu nas zauważył. - Szukaliśmy was - uśmiechnął się szeroko, podchodząc do nas razem z Sue. - Nie widzieliście gdzieś reszty?
            - Tam są - Sue wskazała dłonią na Louisa i Liama, rozmawiających z jednym z dziennikarzy
            - Chodźmy do nich - zaproponowałem, machając w stronę kilku fanek.
            - Harry! Zayn! Jedno zdjęcie?! - krzyki fotoreporterów zniweczyły moje plany. Spojrzałem na przyjaciół, po czym kiwnąłem głową, obejmując Kathy, która uśmiechnęła się promiennie, czując się chyba nieco swobodniej w towarzystwie swojej siostry.
            - Dobra, na nas czas - po kolejnej sesji zdjęciowej Zayn poklepał mnie po ramieniu. Nie czekając nawet chwili, ruszyliśmy w stronę reszty, która najwidoczniej czekała już tylko na nasze przybycie.
            - Co jest!? - krzyknąłem wprost do ucha Louisa, który gdyby nie obecność aparatów, za coś takiego zapewne od razu zafundowałby mi cios w żebra.
            - Musimy udzielić kilku krótkich wywiadów - wymamrotał Liam.
            - Idźcie, idźcie. My sobie poradzimy - odezwała się Danielle, chwytając moją partnerkę pod rękę.
            - Tylko nie uciekajcie - zaśmiałem się, puszczając oczko do Kathy, po czym razem z chłopakami ruszyłem w stronę dziennikarzy.
            - Dobry wieczór - Louis uśmiechnął się do nich uprzejmie.
            - Czekaliśmy tylko na was - wysoka blondynka od razu wyciągnęła w naszą stronę mikrofon. - Mam nadzieję, że możemy zadać wam kilka pytań?
            - Właśnie po to tu jesteśmy - Niall kiwnął głową.
            - W takim razie, chłopcy… - kobieta odchrząknęła lekko. - Może zacznijmy od tego, co od jakiegoś czasu nurtuje chyba wszystkich waszych fanów - kobieta zrobiła dłuższą pauzę. „No tak…” - Dlaczego nie pojawiliście się na ostatniej gali? Przecież mieliście odebrać tam jedną z najważniejszych nagród w waszej karierze…


            Odetchnęłam głęboko, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. „Kathleen Barkley na balu charytatywnym. To się porobiło…” Mimo, że bawiłam się naprawdę dobrze, cały czas wydawało mi się, że nie pasuję do tego świata. „To z pewnością nie moja bajka…” Uśmiechnęłam się krzywo do swojego odbicia, próbując dodać sobie otuchy, po czym wyszłam z łazienki i ruszyłam wprost do ogromnej sali wypełnionej ludźmi. „Wypełnionej sławnymi ludźmi…” poprawiło mnie moje drugie ja. Jeszcze wczoraj mogłam jedynie pomarzyć o spotkaniu większości z nich, a dziś do niektórych zwracałam się już po imieniu. „Szaleństwo…” zaśmiałam się pod nosem, rozglądając się w poszukiwaniu przyjaciół. „Gdzie oni wszyscy się podziali?”
            - Zgubiłaś się? - wzdrygnęłam się, czując czyjąś dłoń na ramieniu, ale gdy tylko się odkręciłam spojrzałam wprost w roześmianą twarz Louisa. - A może zgubiłaś Harrego?
            - Ani to, ani to - pokręciłam głową. - Miałam właśnie zamiar się czegoś napić.
            - Mogę ci towarzyszyć? - Lou uniósł brew. - Moja dziewczyna została uprowadzona przez Liama - westchnął teatralnie, na co uśmiechnęłam się delikatnie i chwyciłam go pod ramię. - Proszę bardzo, to dla pani - ukłonił się, podając mi kieliszek czerwonego wina, kiedy znaleźliśmy się już przy barze.
            - Zamierzasz mnie upić…
            - A potem wykorzystać - przerwał mi. - Właśnie taki miałem plan - roześmiał się.
            - Nic z tego - rozbawiona pokręciłam głową. - Dziś musiałabym chyba wypić całe wiadro tego napoju, żeby się trochę rozluźnić…
            - Aż tak źle? - spojrzał na mnie, biorąc łyk wina.
            - Nie - od razu pokręciłam głową. - Bawię się naprawdę wspaniale. Po prostu nie jestem przyzwyczajona do czegoś takiego - ruchem głowy wskazałam na salę. - Wydaje mi się, że tu nie pasuję - szepnęłam konspiracyjnie.
            - Gadasz głupoty - wywrócił oczami. - Wypijesz jeszcze kilka kieliszków i od razu staniesz się odważniejsza - dodał.
            - Byle nie za bardzo, bo potem gazety będą rozpisywać się o tym, jak podczas balu jakaś psychopatka rzuciła się na Eda - roześmiałam się, przypominając sobie o moim idolu, który znajdował się gdzieś w tym tłumie.
            - Poznałaś go już? - zapytał Louis, na co jedynie pokręciłam głową. - Niemożliwe…
            - Możliwe - uśmiechnęłam się do niego. - Widziałam go tylko przelotnie.
            - A gdzie Harry? - Tommo zaczął rozglądać się po sali.
            - Tam, gdzie wszyscy - wzruszyłam ramionami.
            - Czyli gdzie? - Louis spojrzał na mnie pytająco.
            - Nie mam zielonego pojęcia - roześmiałam się.
            - O wilku mowa - Louis dostrzegł nagle mojego towarzysz i kiwnął do niego głową.
            - No pięknie, odszedłem tylko na chwilę, żeby porozmawiać z Edem, a wygłodniałe sępy już próbują uwieść moją piękność - Harry z szerokim uśmiechem objął mnie ramieniem.
            - Rozmawiałeś z Edem? - zareagowałam od razu. - Oczywiście…
            - Coś nie tak? - Harry spojrzał na mnie niepewnie.
            - Chyba zapomniałeś, jak wygląda lista piosenek w odtwarzaczu Kathy. Ed, Ed i jeszcze raz Ed - Louis wywrócił oczami, nieudolnie próbując ukryć rozbawienie. - Mogłabyś w końcu zacząć słuchać jakiejś dobrej muzyki… Słyszałaś o One Direction? - spojrzał na mnie, unosząc brew.
            - A więc chciałabyś poznać… - Harry zaczął mamrotać coś pod nosem. - Ed! - uśmiechnął się przebiegle, machając w stronę rudowłosego, a ja momentalnie poczułam, jak w moim żołądku wszystko wywraca się do góry nogami. Nim się obejrzałam, stałam twarzą w twarz z moim największym idolem. „Uszczypnijcie mnie…” - Chciałbym ci przedstawić moją cudowną towarzyszkę, Kathleen Barkley.
            - Wystarczy Kathy - poprawiłam Harrego i byłam prawie pewna, że moje policzki zdążyły już przybrać barwę dorodnego buraka.
            - Cześć. Jestem Ed - chłopak wyciągnął rękę w moim kierunku, którą od razu uścisnęłam. - Miło mi cię w końcu poznać. Niall dużo mi o tobie mówił - uśmiechnął się szeroko.
            - Niall? - spojrzałam na niego, nieznacznie marszcząc brwi.
            - Tak - kiwnął głową. - Z jego opowieści wywnioskowałem, że jesteś chodzącym ideałem - roześmiał się.
            - Cały Horan - prychnął Louis. - Wystarczy, że mu ktoś dobrze ugotuje, a od razu mógłby się oświadczyć…


            - Smacznego, Niall - Louis roześmiał się głośno, odsuwając krzesło swojej dziewczynie. - Chyba naprawdę przyszedłeś tu tylko zjeść…
            - Wcale nie - blondyn wywrócił oczami. - Po prostu nie chcę, żeby to wszystko się zmarnowało.
            - No jasne - prychnął Zayn. - Ile z tego naładowałeś już do kieszeni i torebki Gemmy? -  „No i się zaczęło…” zaśmiałem się pod nosem, z doświadczenia wiedząc, co szykuje się, kiedy Zayn i Louis znajdą wspólny temat do zaczepek.
            - Dacie mi spokój? - Niall wywrócił oczami, na co dwójka kumpli od razu wybuchła głośnym śmiechem.
            - My dopiero zaczynamy - Zayn poruszał brwiami.
            - El, ten twój partner chyba cię nieźle wymęczył - roześmiała się Danielle, zmieniając temat, kiedy brunetka pochłaniała już drugą szklankę soku.
            - Potańcz z nim chwilę, to pogadamy - prychnęła Eleanor.
            - Znam ten ból - szepnąłem konspiracyjnie, na co moja dziewczyna wywróciła oczami,  ściskając mocniej moje udo. „Tylko nie tutaj…” posłałem jej ten znaczący uśmiech, na co jedynie zachichotała pod nosem.
            - Co was tak bawi? - zapytała Sue, która właśnie wróciła z łazienki i zajęła miejsce obok Zayna, nalewając sobie wody.
            - Wszystko - skomentował krótko Niall i chyba nic więcej nie trzeba było już dodawać. Bawiliśmy się świetnie i nawet Kathy nieco się rozluźniła, nieudolnie próbując pohamować śmiech wywołany przez kolejne żarty Harrego.
            - Przepraszam - Louis odchrząknął nagle, podnosząc się z miejsca. - Muszę coś załatwić - uśmiechnął się. - Pozwolisz? - podszedł do Kathy, wyciągając rękę w jej kierunku.
            - Ale…
            - Nie marudź, tylko chodź - przerwał blondynce, która jedynie spojrzała na nas, bezradnie wzruszając za ramionami i podążyła za Louisem, chwilę później niknąc już z zasięgu naszego wzroku.
            - Wie może ktoś, gdzie oni poszli? - Harry zmarszczył lekko czoło.
            - Pewnie zatańczyć - stwierdziła Gemma.
            - Nawet nie zapytał, czy może pożyczyć moją partnerkę - Styles udawał oburzonego.
            - Spokojnie, Harry - roześmiała się Eleanor. - Też nie zostałam poinformowana, że zamienia mnie na inną.
            - Gdybyś chciał potańczyć, zawsze możesz liczyć na mnie - prychnęła Gemma, trącając brata łokciem, na co ten wywrócił jedynie oczami.
            - Zachowuj się - wypowiedział poważnym tonem, ale już po chwili razem z Niallem wybuchli głośnym śmiechem. Ich rechot przerwał dopiero głos Louisa wydobywający się z głośników. „Chwila… Co Louis robi na scenie?!”
            - Raz, dwa… To w ogóle działa? - Tommo stuknął palcami w mikrofon, zerkając na stojącą obok niego Kathy. - Dobry wieczór - uśmiechnął się szeroko, kiedy zauważył w końcu, że oczy wszystkich na sali zwrócone są w jego stronę.
            - A niech cię… - wymamrotał pod nosem Zayn. Chyba jako jedyny zdawał sobie sprawę z tego, co ta dwójka tam robi.
            - Obiecujemy, że będziemy się streszczać - kontynuował Louis. - Chcielibyśmy dodać tylko nieco odwagi naszemu przyjacielowi, który jeszcze do niedawna był kompletną kaleką pod względem tańca. Powiedzieć, że poruszał się jak drewno, to zdecydowanie za mało - prychnął. - Na szczęście, dzięki kilku lekcjom, których udzieliliśmy mu razem z Kathy, nie będziecie musieli tego oglądać - na sali dało się słyszeć ciche śmiechy. - Wspominałem już, że zrobił to dla swojej dziewczyny, by móc zatańczyć z nią dzisiejszej nocy właśnie na tym parkiecie? - puścił oczko do Sue, która z szeroko otwartymi oczami wsłuchiwała się w jego monolog. - Chciałabyś coś jeszcze dodać? - Tommo podsunął mikrofon Kathy, nie zwracając uwagi na jej protesty.
            - Powiem tylko, że… - zaczęła. - To nie moja wina, Zayn - zaśmiała się nerwowo, najwidoczniej speszona skupionymi na sobie spojrzeniami. - On wciągnął mnie tu siłą - wskazała na Tomlinsona, a towarzystwo już po raz kolejny wybuchło głośnym śmiechem. - Chociaż może to wcale nie był zły pomysł. W końcu taka chwila wymaga odpowiedniego podkreślenia. Powodzenia - stwierdziła krótko, po czym oddała mikrofon Louisowi.
            - A teraz przed państwem nasz przyjaciel, Zayn Malik…


            „Nasz przyjaciel, Zayn Malik… Zayn Malik…. Zayn Malik…” Momentalnie poczułem, jak całe moje ciało obezwładnia paraliż. „Jak mogłeś, Tomlinson…” Spojrzałem w kierunku dwójki przyjaciół, którzy nadal stali na scenie, uśmiechając się przy tym jak wariaci. Odetchnąłem głęboko, przeskakując wzrokiem po twarzach osób siedzących przy naszym stoliku, którzy wpatrywali się we mnie z wyczekiwaniem. „Przyjaciel…” w duchu wywróciłem oczami, zerkając na moją dziewczynę, która delikatnie się uśmiechała, chyba nie do końca rozumiejąc jeszcze, o co chodzi.
            - Ile można czekać, Zayn? - głos Louisa sprawił, że ponownie zacząłem błądzić wzrokiem po sali wypełnionej ludźmi, którzy czekali właśnie na mój ruch. Jak na złość, moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa, nie chcąc nawet drgnąć.
            - O co tu chodzi, Zayn? - usłyszałem szept Susanne.
            - Dawaj, stary - Liam poklepał mnie po ramieniu, na co posłałem mu uśmiech błagający o ratunek. Ten jednak tylko bezradnie wzruszył ramionami, ponownie obejmując swoją dziewczynę. Odetchnąłem głęboko i nie bez ociągania podniosłem się z miejsca. „Albo teraz, albo nigdy…” Stanąłem naprzeciwko mojej przepięknej dziewczyny, wyciągając do niej rękę.
            - Mógłbym panią prosić do tańca? - wymamrotałem, udając w pełni wyluzowanego, na co Sue uśmiechnęła się promiennie, pewnie chwytając moją dłoń.
            - Maestro, muzyka! - mój przyjaciel „zdrajca” klasnął w dłonie i już chwilę później do moich uszu dobiegł dźwięk spokojnej melodii. Kątem oka zerknąłem na Kathy, która uśmiechnęła się do mnie, unosząc do góry zaciśnięte ręce. Jej bezgłośne „będzie dobrze” sprawiło, że nagle poczułem się trochę odważniejszy. „Tylko trochę…” Wydawało mi się, że nie jestem jeszcze na to gotowy, a już na pewno nie, kiedy oczy wszystkich dookoła zwrócone były na mnie i Susanne. „Raz się żyje…” westchnąłem, spoglądając na moją dziewczynę, która kroczyła obok mnie, czekając na mój kolejny ruch. Wyglądała niczym prawdziwa księżniczka, wyczekująca na księcia, który w tym momencie zachowywał się jak prawdziwy tchórz. „No dalej, przecież potrafisz…” nawet moje drugie ja starało się mnie zmotywować. Odetchnąłem głęboko, stając z nią twarzą w twarz. Jej delikatna dłoń spoczęła na moim ramieniu, wywołując falę gorąca na moim ciele. Przyciągnąłem ją bliżej siebie, drugą dłonią obejmując w talii. „Raz, dwa… Jak to, do cholery, było?!” Przeniosłem swój wzrok na Kathleen, która stała z boku, nadal szeroko się uśmiechając. „Zayn, nie myśl o krokach. Po prostu wsłuchaj się w muzykę…” usłyszałem w głowie jej głos, jakby telepatycznie przesłała mi wiadomość. Czułem, ja całe moje ciało obezwładnia paraliż. Nie mogłem jednak stchórzyć. Nie tu. Nie przy tych wszystkich ludziach. „Nie przy niej…” spojrzałem wprost w błękitne oczy Sue, które cierpliwie czekały na moje posunięcie. Przełknąłem głośno ślinę, niepewnie się do niej uśmiechając. Zacisnąłem powieki, ale szybko ponownie je otworzyłem. „Patrz jej w oczy i wszystko będzie dobrze…” Ruszyłem, uważnie wsłuchując się w spokojną melodię. Stawiałem kolejne kroki, patrząc w jej niebieskie, radosne tęczówki. Uśmiechała się do mnie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Była szczęśliwa. „Chyba się udało…” moje drugie ja zaczęło głośno bić brawo, kiedy nieco się rozluźniłem, dalej płynąc w rytm muzyki. Nie myślałem już o tym, czy popełnię jakiś błąd. Nie liczyli się ci wszyscy ludzie wokół i ich spojrzenia. Była tylko ona. Osoba, dzięki której stawiałem kolejne kroki, nie bojąc się o potknięcie. Obracałem ją, widząc tę radosną dziewczynę z pomostu. Uśmiechnąłem się szerzej, przypominając sobie jej zdziwione spojrzenie sprzed chwili, które zdążyło się już zupełnie zmienić. Teraz było przepełnione… „Miłością…” dokończyło za mnie moje drugie ja. Kochałem ją. „Tak bardzo…” Melodia powoli zaczęła cichnąć, a wraz z jej zanikaniem całą salę wypełnił dźwięk oklasków. Ucałowałem dłoń Sue, by już po chwili obserwować, jak rzuca się w moje ramiona, ściskając mnie z całych sił. Roześmiałem się głośno, spoglądając na Kathy, która dumna z naszego wspólnego osiągnięcia wciąż biła brawo.
            - To najlepsza niespodzianka w życiu - szepnęła Sue, nadal przywierając do mnie swoim drobnym ciałem.
            - Cała przyjemność po mojej stronie - gładziłem jej plecy, nie przestając się uśmiechać. „Udało się!” Czułem się, jakbym wygrał na loterii. „I rzeczywiście wygrałem…” Susanne była najlepszym, co mogło mnie spotkać.
            - Kocham Cię, Zayn…


            - Nieźle to wszystko wykombinowaliście - Dan uśmiechnęła się szeroko, kiedy wraz z Louisem wróciliśmy do stolika, nie musząc obawiać się, że Zayn rozszarpie nas na kawałki. „Zawsze mogłabyś zrzucić wszystko na Tomlinsona…” podpowiedziało moje drugie ja, zacierając ręce. „Chyba nie będzie takiej potrzeby…” uśmiechnęłam się mimowolnie, widząc radość mojej siostry, która wciąż wirowała w objęciach Zayna. „Coś mi mówi, że prędko nie zejdą z parkietu…”
            - A to wszystko moja zasługa - Louis uśmiechnął się szeroko, na co jedynie wywróciłam oczami. - Przy maleńkiej pomocy Kathy…
            - Coś mi mówi, że było zupełnie na odwrót - prychnęła Eleanor.
            - Nie zagłębiajmy się w szczegóły - roześmiał się Lou. - To co mała, idziemy potańczyć? - komicznie poruszył brwiami, wyciągając do niej dłoń, na co ta z niedowierzaniem pokręciła głową.   
            - Wierzcie czy nie, ale właśnie w taki sposób mnie urzekł - roześmiała się, wstając od stołu. - Chociaż na pierwszej randce wcale nie był taki śmiały…
            - Och, bądź już cicho - Louis chwycił jej dłoń, pociągając za sobą na parkiet, na co wszyscy głośno się roześmieliśmy. Ta dwójka naprawdę do siebie pasowała. Byli identyczni.
            - Skoro odzyskałem już moją partnerkę, to może pokażemy w końcu wszystkim, jak wygląda prawdziwy taniec? - Harry nachylił się w moją stronę, posyłając mi swój typowy uśmiech.
            - Jeszcze się pytasz? - roześmiałam się, chwytając jego dłoń.
            - Tylko jej nie połam - prychnęła Gemma, puszczając oczko do swojego brata.
            - Bez obaw - Harry wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, pociągając mnie za rękę w tłum wirujących par. - To co, rumba, salsa, czy tango? - poruszał komicznie brwiami, po czym okręcił mnie tak gwałtownie, że zderzyłam się z jakimś wysokim mężczyzną, który wylał zawartość swojego kieliszka wprost na moją sukienkę.
            - Przepraszam - wydukał niepewnie.
            - To ja przepraszam. Mogłam bardziej uważać - uśmiechnęłam się do niego, po czym odkręciłam się w stronę mojego partnera, który nieudolnie próbował pohamować śmiech. - Tango powiadasz? - spojrzałam na niego, unosząc brew.
            - Widzisz, dopiero zaczęliśmy tańczyć, a ty już jesteś cała mokra - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Właśnie tak działam na kobiety, maleńka.
            - Nie przesadzaj! - roześmiałam się, grożąc mu palcem. - Jeszcze się odegram, ale najpierw pójdę do łazienki i spróbuję pozbyć się tej plamy - dodałam i ruszyłam przed siebie, umiejętnie omijając roztańczone pary. Zdążyłam jeszcze nieśmiało uśmiechnąć się do machającego w moją stronę Eda, kiedy poczułam czyjąś dłoń chwytającą mnie za łokieć.        
            - Chodź… - jego głos sprawił, że poczułam nieprzyjemny dreszcz przebiegający przez moje ciało. Nie chcąc robić niepotrzebnej awantury, bez sprzeciwu ruszyłam za nim w głąb korytarza, mając pewność, że w tym miejscu i tak nic mi nie grozi. Kiedy wreszcie się zatrzymaliśmy, od razu cofnęłam się o kilka kroków, próbując wyswobodzić rękę z jego uścisku. - Pięknie wyglądasz…
            - Co tu robisz? - zapytałam oschle.
            - Nie bądź śmieszna - roześmiał się kpiąco. - Jestem najlepszym prawnikiem w całym Londynie, a organizator tej imprezy to mój były klient - wywrócił oczami. - Powiedzmy, że wisiał mi małą przysługę, a ja marzyłem, żeby znaleźć się na tym balu - dodał z ironicznym uśmiechem na ustach.
            - Skąd wiedziałeś, że tu będę? - wyszeptałam, nie chcąc wzbudzać większego zainteresowania. W duchu modliłam się jednak, żeby Harry wreszcie zaczął mnie szukać. „Rzeczywiście, przecież zniknęłaś tak dawno…” moje drugie ja w niczym nie pomagało.    
            - Domyśliłem się - stwierdził. - Przecież należysz teraz do świata Tomlinosna, więc oczywiste było, że cię tu zabierze.
            - Ustalmy jedno, James - nadal starałam się wyrwać rękę z jego uścisku. - Nie wiem, co sobie ubzdurałeś, ale nie jestem z Louisem i…
            - W takim razie jeden problem z głowy - przerwał mi.
            - O czym ty mówisz? - zmarszczyłam czoło, uważnie przyglądając się brunetowi. Nie był to już ten wrak człowieka, który kilka dni temu pojawił się w naszym domu. Znów stał przede mną James. James Turner, którego tak dobrze znałam. I wcale nie wróżyło to najlepiej.
            - Mam…
            - Kathy! - znajomy mi głos sprawił, że od razu poczułam ulgę - Wszystko w porządku? - chłopak spojrzał niepewnie na Jamesa, po czym przeniósł swój wzrok na mnie.
            - Miałam mały wypadek w tańcu - wzruszyłam ramionami, uwalniając wreszcie swoją dłoń.
            - Wiem, widziałem. Harry zawsze był świetnym tancerzem - roześmiał się. - Jestem Ed - wyciągnął dłoń w kierunku bruneta.
            - James - mój były chłopak uścisnął jego dłoń, po czym spojrzał na mnie, lekko się uśmiechając. - Bardzo mi miło
            - Mi również - Ed popatrzył na mnie, szeroko się uśmiechając. - Nie będę wam teraz przeszkadzał, ale pamiętaj, że obiecałaś mi taniec - puścił mi oczko.
            - Nie…
            - Pogadamy później - przerwał mi James. Czułam jak strach obezwładnia całe moje ciało, nie pozwalając mi wydobyć z siebie nawet słowa. Z przerażeniem podążałam wzrokiem za oddalającą się sylwetką Eda. „Wróć, proszę…”
            - Na czym to ja… - James spojrzał na mnie, unosząc brew. - Ach, tak! Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
            - Nie chcę tego słuchać - zaplotłam dłonie na piersi, nieudolnie próbując udawać pewną siebie.
            - W mojej kieszeni znajdują się dwa bilety lotnicze - kontynuował, jakby w ogóle nie słyszał moich słów. - Pójdziemy teraz odebrać twoje rzeczy z szatni i…
            - Chyba sobie żartujesz! - prychnęłam, odkręcając się na pięcie. Miałam ochotę jak najszybciej od niego uciec. Powstrzymał mnie jednak, chwytając za ramię. Poczułam nieprzyjemny dreszcz, kiedy jego ciepły oddech odbił się od mojej szyi.
            - Posłuchaj, Kathy… Wydaję mi się, ze nie chciałabyś, aby komuś z twoich przyjaciół stała się krzywda - odkręciłam się w jego kierunku, z przerażeniem dostrzegając czarny pistolet ukryty pod marynarką. - Użyję go, jeśli teraz ze mną nie pójdziesz…
            - Nie zrobisz tego… - szepnęłam drżącym głosem. - Nie jesteś taki, James…
            - Jestem. Jestem, odkąd wiem, że to jedyny sposób, by znów mieć cię przy sobie - pewność, z jaką wypowiedział te słowa, sprawiła, że moje ciało obezwładnił paraliż. Wpatrywałam się w jego ciemne oczy i wiedziałam już, że nie żartuje. „Zbyt dobrze go znałam…” Mogłam uciec lub zacząć krzyczeć. Zdawałam sobie jednak sprawę, do czego jest zdolny. Nie mogłam pozwolić na to, żeby komuś stała się krzywda. Byli dla mnie zbyt ważni. Dla nich gotowa byłam poświęcić wszystko.
            - W takim razie… - odetchnęłam głęboko, doskonale wiedząc już, co powinnam zrobić.. - Dokąd lecimy?


            - Panie Anderson, to naprawdę świetna impreza - roześmiałem się, dosiadając do stolika organizatora. - Gratuluję - dodałem, ściskając jego dłoń.
            - Miło mi to słyszeć - uśmiechnął się do mnie serdecznie, po czym przywołał kelnera i odebrał od niego dwa kieliszki wina. - Tak naprawdę, gdyby nie tacy ludzie jak ty i twoi przyjaciele, nic bym nie zdziałał - podał mi czerwony trunek.
            - Nie wiem jak inni, ale ja jestem gotowy pomagać panu do końca życia - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Doskonale wiedziałem, ile znaczy ten bal, a właściwie sama licytacja. „Te dzieciaki tego potrzebowały…”
            - Zapamiętam to - roześmiał się, kiwając głową. - Teraz już się mnie nie pozbędziesz - dodał po chwili.
            - Nawet o tym nie pomyślałem - uśmiechnąłem się szeroko, biorąc łyk wina, którym jednak zakrztusiłem się, gdy tylko dostrzegłem nazwisko wydrukowane na jednej z wizytówek przy stoliku. „Niemożliwe…” Nachyliłem się, sięgając po kawałek papieru, który od razu wywołał uciążliwe pulsowanie w moich skroniach. - Panie Anderson… - zacząłem niepewnie. - Czy to ten Turner? Znaczy…
            - Ten adwokat - mężczyzna uśmiechnął się lekko. - James Turner. Znacie się?
            - Tak - odchrząknąłem. - Znamy się. Nawet całkiem dobrze - przeczesałem ręką włosy. Nie wiedziałem właściwie, co mam robić. „A może po prostu jak najszybciej znajdź Kathy i zabierz ją do domu?” trafnie podsunęła moje drugie ja. - Pójdę poszukać mojej damy - wypaliłem nagle. - Obiecałem jej, że za chwilę wrócę - dodałem, starając się, żeby uśmiech na mojej twarzy wyglądał w miarę wiarygodnie. Pan Anderson kiwnął jedynie głową, a ja momentalnie podniosłem się od stolika i zacząłem szukać wzrokiem Harrego i Kathy. „Gdzie was wywiało?” odetchnąłem głośno, dostrzegając w tłumie Eda. „A tam gdzie Ed, mui być też Styles…” Kiedy tylko moim oczom ukazała się bujna czupryna kumpla, od razu pognałem w ich stronę.
            - Louis, bracie…
            - Gdzie jest Kathy? - przerwałem Harremu, który momentalnie zmarszczył czoło, widząc moje zdenerwowanie.
            - Powinieneś chyba pytać o Eleanor - prychnął Ed.
            - Nie jest mi teraz do śmiechu - warknąłem. - Wybacz - dodałem szybko, nie chcąc wyjść na kompletnego palanta. - Harry!
            - Poszła do łazienki, bo jakiś facet wylał na nią wino - Styles skinął głową w kierunku korytarza.
            - Kiedy? - zapytałem od razu.
            - Jakiś czas temu - przyjaciel wzruszył bezradnie ramionami. - Byłem przekonany, że któryś z was ją zatrzymał… - niepewnie zmarszczył brwi. - Coś się stało? - chwycił mnie za ramię. - Coś z Kathy?
            - James tu jest - spojrzałem wprost w zielone tęczówki, których rozmiar powiększał się z każdym wypowiedzianym przeze mnie słowem.
            - Kto? - Harry przeczesał ręką włosy, nerwowo rozglądając się po sali.
            - James. Pieprzony James Turner - warknąłem. Miałem nadzieję, że Kathy się jeszcze na niego nie natknęła. „Jej nie ma, jego miejsce było puste… Tylko pomyśl…” moje drugie ja wcale nie pomagało.
            - Ale skąd on…
            - Teraz nie czas na pytania - przerwałem Harremu. - Nie wiem, po co tu przyszedł, ale na pewno nie chciał sobie potańczyć…
            - Słuchajcie - odezwał się nagle Ed. - Jakiś czas temu widziałem Kathy z takim wysokim brunetem. Zdążyłem się z nim nawet zapoznać i o ile dobrze pamiętam, miał właśnie na imię James - zmarszczył czoło. - Stało się coś złego?
            - Nawet nie wiesz, jak bardzo… - wypuściłem głośno powietrze, zastanawiając się, co powinienem zrobić. „Szatnia, kretynie!” - Poinformuj resztę, a jeśli ją znajdziesz, to od razu dzwoń - zwróciłem się do Harrego, po czym ruszyłem biegiem wprost do ogromnego holu.
            - W czym mogę…
            - Niska blondynka?! - krzyknąłem zdenerwowany, przerywając szatniarzowi.
            - Co z nią? - blondyn popatrzył na mnie jak na wariata.
            - Wychodziła? - spojrzałem na niego z wyczekiwaniem, opierając dłonie na blacie.
            - Nie przypominam… - westchnąłem głośno, odkręcając się na pięcie. - Chociaż… Długie, pofalowane włosy i ciemna sukienka? Towarzyszył jej taki wysoki brunet, którego kompletnie nie znam. W zasadzie tej dziewczyny też nie kojarzę…
            - A jednak! - nie byłem pewien, czy mam się cieszyć, że trafiłem na jakiś ślad, czy martwić, że chłopak widział ją z tym palantem. - Zabierali rzeczy?!
            - Blondynka tak, a ten facet cały czas rozmawiał przez telefon - szatniarz popatrzył na mnie niepewnie. - Panie Tomlinson, wszystko w porządku?
            - Nic nie jest w porządku… - wymamrotałem pod nosem. Teraz byłem już pewien, że Turner ją gdzieś zabrał. „Tylko gdzie?” - Ten facet… Mówił coś szczególnego?
            - Chyba zamawiał taksówkę. Mówił, że się spieszy, bo za godzinę mają lot i…
            - Dostanę jakiś samochód? - przerwałem mu, w duchu dziękując, że nie straciłem jeszcze zdolności racjonalnego myślenia.          
            - Tak, chwileczkę - chłopak kiwnął głową. - Zawiadomić…
            - Nie. Dawaj ten pieprzony samochód…


            - Czy wy chociaż raz odeszliście dziś od tego stołu? - uśmiechnąłem się szeroko do Nialla i Gemmy, odsuwając krzesło dla Danielle.
            - Tak - Horan energicznie pokiwał głową. - Tylko zgłodnieliśmy…
            - Ciesz się, że twoja partnerka to znosi - roześmiała się moja dziewczyna, sięgając po kieliszek.
            - Zdziwiłabyś się, ile ona potrafi zjeść - blondyn prychnął pod nosem, kiedy Gemma trąciła go łokciem.
            - Odezwał się ten na diecie - dziewczyna wywróciła oczami.
            - Widzieliście gdzieś Louisa? - Eleanor usiadła na swoim miejscu, rozglądając się po sali.
            - Zgubiłaś swojego księcia? - wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu, tuląc do siebie Danielle.
            - A czy jego da się nie zgubić? - prychnęła. - Kiesy szłam do łazienki, rozmawiał z panem Andersonem. Jak wróciłam, już go tam nie było - wzruszyła ramionami. - Ale bez obaw, pewnie za chwilę się znajdzie - machnęła ręką. - Co dobrego do jedzenia tu macie? - zmieniła nagle temat, zerkając na stolik.
            - Ws…st…o - wydukał Niall z pełną buzią, na co wszyscy wybuchliśmy głośnym śmiechem.
            - Pełna kultura - Gemma poklepała go po ramieniu.
            - Z czego się tak śmiejecie? - prawie podskoczyłem na krześle , słysząc znienacka głos Zayna za swoimi plecami. - Z Nialla?
            - Pytasz, czy stwierdzasz oczywiste? - zapytałem, unosząc brew.
            - Stwierdzam - Malik chwycił dłoń swojej dziewczyny, składając na niej pocałunek. „Aż miło popatrzeć…” Ta dwójka za każdym razem nie szczędziła sobie uczuć. „I jeszcze ten taniec…” Tego zupełnie nie spodziewałem się po moim przyjacielu.
            - Chyba całkiem niezły z niego tancerz - Danielle posłała Sue szeroki uśmiech.
            - Aż dziwne, prawda? - blondynka spojrzała na Zayna, poprawiając mu krawat. - Tak się rozszalał, że nie wiedziałam, jak sprowadzić go z parkietu.
            - Zagroziła mi utratą przytomności z powodu wygłodzenia - Zayn wywrócił oczami. - Macie tu coś dobrego?
            - Tu już raczej nic nie znajdziesz - prychnęła El. - Trzeba…
            - Gdzie jest Kathy? - wypowiedź brunetki przerwało nagłe pojawienie się Harrego. Spojrzałem na niego i wystarczyło mi to, bym poczuł, że coś jest nie w porządku.
            - Pytasz nas, gdzie jest twoja partnerka? - Zayn roześmiał się głośno, opierając o krzesło, które zajęła jego dziewczyna.
            - Czyli nie widzieliście jej od momentu, kiedy razem odeszliśmy od stolika? - zapytał nerwowo.
            - Coś się stało? - Danielle spojrzała na Stylesa, mocniej ściskając moją dłoń. „A niby to ja zawsze zakładam najgorsze…”
            - Musicie odpowiadać mi pytaniem na pytanie? - zmarszczył czoło, wzdychając z irytacją.
            - Coś ty taki nerwowy? - Niall wywrócił oczami. - Pewnie jest z Louisem, bo jego też nikt nie widział…
            - Nie - pokręcił głową, przenosząc na mnie swoje spanikowane spojrzenie. - James tu jest - wypalił nagle. „Ale jak to możliwe?”
            - Co? - Sue od razu podniosła się z miejsca. - Skąd…
            - Zaraz wam wszystko wytłumaczę - Harry przerwał blondynce. - Najpierw zastanówcie się jeszcze raz, czy jej nie widzieliście - westchnął, a ja od razu zacząłem rozglądać się po sali z nadzieją, że dostrzegę ją gdzieś w tłumie.
            - My byliśmy ciągle na parkiecie - Zayn przyciągnął do siebie Sue, która nerwowo błądziła wzrokiem po całym towarzystwie.
            - My też - przytaknęła Gemma. - Wróciliśmy do stolika tuż przed wami - spojrzała na mnie.
            - Ja jej nigdzie nie widziałam - El pokręciła głową.
            - Mogłem nie puszczać jej tam samej - wymamrotał Harry pod nosem. - Miejmy nadzieję, że Louis zaraz ją tu przyprowadzi - przetarł twarz dłońmi. - Albo Ed…
            - Musimy jej poszukać - stwierdziła nagle Sue.
            - Poczekajmy chwilę - moja dziewczyna chwyciła ją za rękę. - Wszędzie jest pełno ludzi. Tu nic jej się nie stanie…


            Wbiegłem przez ogromne drzwi wprost do zatłoczonego holu. Miałem nadzieję, że właśnie o tym lotnisku mówił James. „Było najbliżej…” Nadal nie rozumiałem, czemu Kathy zgodziła się z nim pójść. „A może ten szatniarz coś pomylił…” Dużo bym dał za to, by nagle okazało się, że to jedynie nieporozumienie, a moja przyjaciółka szaleje właśnie na parkiecie. :Nie bądź śmieszny…” moje drugie ja wywróciło oczami. Dobrze wiedziałem, że gdyby tak było, Harry już dawno by zadzwonił. „A komórka wciąż milczała…” Rozglądałem się wokół jak nienormalny, mając nadzieję, że dostrzegę ją wśród mijających mnie osób. „Przecież nie każdy tutaj ma na sobie suknię wieczorową…” Nie wiedziałem nawet w którą stronę powinienem biec. „Myśl, Tomlinson, myśl…” odetchnąłem głęboko, przecierając twarz dłońmi. „Kasa!’ klasnąłem w dłonie i nie czekając nawet chwili, pobiegłem w tamtym kierunku. „Cholera…” stanąłem jak wryty, widząc cztery długie kolejki. „Szukaj długiej sukni…” Kręciłem się wokół własnej osi, starając się coś zauważyć. „Na litość boską, Kathy, gdzie jesteś?!”
            - Przepraszam - nagle stanęła przede mną niska brunetka - Chciałam tylko…
            - Nie teraz - warknąłem. - Przepraszam, spieszę się - dodałem od razu, widząc jej zdezorientowaną minę. Nie miałem pojęcia, czy to jedna z fanek, czy zwykły przechodzień, który dostrzegł moje dziwne zachowanie. Nie obchodziło mnie to. Liczyło się tylko znalezienie Kathy.- Odprawa… - szepnąłem sam do siebie, przepychając się pomiędzy ludźmi, którzy posyłali mi złowrogie spojrzenia. Kolejna długa kolejka, którą dostrzegłem na miejscu, wcale nie poprawiła mi humoru. „Niech to szlag!” przykucnąłem, przecierając twarz dłońmi, kiedy nagle poczułem wibrujący w mojej kieszeni telefon. - I co? - zapytałem od razu, przykładając komórkę do ucha. „Powiedz, że ją znalazłeś…” modliłem się w duchu.
            - O to samo chciałem zapytać - Harry głośno westchnął. „Czyli tam jej nie ma…” - Gdzie jesteś?
            - Na lotnisku... - wymamrotałem, nie przestając się rozglądać.
            - Gdzie?! Na jakim lotnisku?!
            - Zadzwonię potem- wydukałem, nie chcąc marnować czasu na zbędne rozmowy, po czym schowałem telefon do kieszeni. Nie minęła jednak nawet chwila, kiedy urządzenie znów zaczęło wibrować. - Kurwa… - wywróciłem oczami, ignorując nowe połączenie. „Gdzie jesteś, Kathy?!” westchnąłem, chowając twarz w dłoniach. - Boże, pomóż… - szepnąłem sam do siebie, unosząc wzrok i jak na zawołanie dostrzegłem w oddali drobną blondynkę kroczącą obok ubranego w garnitur mężczyzny. „To muszą być oni…” odetchnąłem z ulgą, momentalnie podnosząc się z miejsca - Kathy! - krzyknąłem, biegnąc w ich kierunku. Dziewczyna momentalnie odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
            - Louis, co ty tu robisz? - odezwała się, kiedy ten palant chwycił jej dłoń. - Wracaj do domu…
            - Tylko, jeśli wrócisz ze mną - stanąłem przed nimi, uważnie skanując ją wzrokiem. Cieszyłem się, że w końcu ją znalazłem, ale nadal nie rozumiałem, czemu stała tu z Jamesem. „Nie mogła robić tego z własnej woli…”
            - Tomlinson, pogódź się wreszcie z porażką - Turner zaśmiał się nerwowo. - Ona leci ze mną.
            - Kathy…
            - Louis, podjęłam już decyzję - pokręciła głową. - Kocham Jamesa i postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę. Chcę z nim być - stwierdziła, ale łzy błyszczące w jej oczach, które za wszelką cenę starała się powstrzymać, mówiły coś zupełnie innego.
            - Bardzo miło z twojej strony, że postanowiłeś nas odprowadzić na lotnisko, ale teraz musimy już iść - prychnął James. - Pożegnaj od nas resztę.
            - Kathy, posłuchaj mnie - starałem się zachować spokój, co wcale nie było takie łatwe. Czułem wzbierającą we mnie panikę. „Ona nie może z nim odlecieć…” - Dobrze wiem, że nie mówisz prawdy - zacząłem. - Ty też to wiesz. Zastanawiam się tylko, czemu to robisz? Czemu udajesz, że wszystko jest w porządku? - wyciągnąłem do niej dłoń. - Proszę cię, wróć ze mną do domu - wbiłem wzrok w blondynkę, która cały czas zaciskała usta, starając się pohamować płacz.
            - Na nas już czas - stwierdziła nagle, przysuwając się jeszcze bliżej Jamesa. „To się chyba nie dzieje naprawdę…” - Żegnaj, Louis - dodała jeszcze, nawet na mnie nie patrząc i ruszyła przed siebie, uparcie trzymając dłoń tego skurwiela. Kiedy oboje zniknęli już prawie w otaczającym nas tłumie, odkręciła się jednak, zerkając na mnie przez ramię i właśnie to spojrzenie jej błękitnych, smutnych oczu uświadomiło mi, że nie mogę pozwolić jej odejść. „Nie mogę…”
            - Kathleen! - wrzasnąłem, ruszając za nimi. Dostrzegłem tylko, jak James sięga do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki, a potem wszystko działo się już jak na zwolnionym filmie. Usłyszałem strzał i poczułem, jak silny ból rozrywa mi pierś. - Kathleen! - powtórzyłem, przykładając dłoń do swojej klatki. Spojrzałem na palce pokryte krwią i właśnie wtedy zacząłem tracić grunt pod nogami. Do moich uszu dobiegł jeszcze tylko przeraźliwy krzyk Kathy, który przebił się przez odgłosy poruszenia i paniki, wypełniające całe lotnisko. Upadłem na podłogę, czując, jak moje powieki stają się coraz cięższe. Powoli zaczynało mi brakować powietrza. Cały czas jednak walczyłem. Musiałem zobaczyć ją ten ostatni raz. Musiałem upewnić się, że nic jej nie jest. „Kathy…” I nagle jej zapłakana twarz zawisła tuż nad moją. Poczułem jej drobne dłonie na policzkach i już wiedziałem, że mogę odpuścić. „Była bezpieczna..." Uśmiechnąłem się do niej, wiedząc, że i tak nie dam rady nic powiedzieć. Nie słyszałem już nawet jej słów. Ostatkiem sił sięgnąłem do jej policzka i otarłem zapłakaną twarz, która z każdą chwilą stawała się coraz mniej wyraźna. „Proszę, nie płacz…” Utkwiłem jeszcze wzrok w jej lśniących oczach, które zawsze bez słów potrafiły odczytać wszystkie moje obawy, a które widziałem pewnie już ostatni raz w życiu i nagle zapadła ciemność. „Nigdy nie zapomnę twojego spojrzenia…”

♥♥♥



Hej kochani ;)

Tym razem zaczniemy dość nietypowo. Chciałybyśmy zadedykować ten rozdział naszej cudownej Toori, przez którą cały wczorajszy misternie wykonany makijaż spłynął z twarzy co niektórych w kilka sekund ;) Nigdy nie sądziłyśmy, że dzięki naszej pisaninie poznamy osoby takie jak TY!  To chyba (a nawet z pewnością) najlepsze, co dał nam ten blog. <3

A teraz przechodzimy już do konkretów… Pewnie zauważyliście, że nie zdążyłyśmy jeszcze odpisać na Wasze komentarze pod poprzednim postem. Nie oznacza to wcale, że ich nie przeczytałyśmy. Zrobiłyśmy to milion razy ;) Postanowiłyśmy jednak nie zwlekać z dodaniem nowego wpisu, bo i tak mamy już jednodniowy poślizg. Obiecujemy, że lada chwila odpiszemy na te wszystkie cudowne słowa, za które z całych naszych dwóch serduszek gorąco dziękujemy! <3 Mamy też nadzieję, że po przeczytaniu końcówki rozdziału nie macie ochoty nas zamordować. Wszystkim tym, którzy jednak ostrzą już na nas noże, przypominamy, że grozi wam za to dożywocie. Zastanówcie się, czy warto ;)

Pragniemy również zauważyć, że nie jesteśmy aż takimi wrednymi babsztylami, za jakie nas uważacie. Przecież rozdział zawierał też kilka całkiem przyjemnych momentów np. pierwszy taniec Zayna i Sue. Skoro mowa już o balu, to poniżej możecie zobaczyć kreacje naszych bohaterek. Co o nich myślicie?

Sue:  https://twitter.com/MADDIEandCAROL/status/561832912044457984/photo/1

Kathy: https://twitter.com/MADDIEandCAROL/status/561833343596363776/photo/1

Wszystkim tym, którzy ferie mają jeszcze przed sobą życzymy miłego wypoczynku. Nieszczęśnikom, którzy tak jak my muszą wrócić jutro do szkoły, pragniemy natomiast przekazać trzy krótkie słowa: BYLE DO PIĄTKU! ;)
                                             Trzymajcie się cieplutko Xx
                                                   MADDIE&CAROL