Jej oczy. Niebieska otchłań, doszczętnie mnie pochłaniająca. Panika na twarzy spowodowana tym drobnym incydentem. Roztrzęsione, niewielkie dłonie starające się za wszelką cenę pozbyć plamy po kawie na mojej koszuli. „Taka piękna…”
- Przepraszam, ja… - jej delikatny głos wywołał ciarki na moim ciele. - Tak mi głupio…
- Nic nie szkodzi…
- Jestem kompletną niezdarą. Powinnam patrzeć przed siebie… - chwyciłem jej kruche dłonie, chcąc powstrzymać niepotrzebne działania i potok zbędnych słów.
- To tylko zwykła plama - ponownie wbiła we mnie swoje spojrzenie, katując przy tym dolną wargę śnieżnobiałymi zębami.
- Zapłacę za pralnię... - powiedziała cicho, nie spuszczając ze mnie swoich hipnotyzujących, niebieskich źrenic.
- Myślę, że to nie będzie konieczne - niechętnie wypuściłem jej dłonie ze swoich.
- Zniszczyłam pana…
- Jestem James - uśmiechnąłem się do niej, na co w jej oczach pojawił się ten magiczny błysk. - A to tylko zwykła koszula…
Nienawidziłem jej. Nienawidziłem tej panującej już od tygodnia ciszy. Była jak milczące odliczanie, jak oczekiwanie na najgorsze. „A przecież wszystko miało się wyjaśnić w ciągu pierwszej doby…” Nigdy nie przypuszczałbym, że zatęsknię za odgłosem szeleszczących opakowań po słodyczach i głośnym mlaskaniem Nialla. Jednak kiedy patrzyłem teraz na Horana, który od dobrych dziesięciu minut siedział wpatrzony w ścianę przed sobą, oddałbym wszystko za chociażby krótką chwilę normalności. „Chwilę bez tej cholernej ciszy…” Przeniosłem wzrok na Zayna, który wsłuchiwał się w dochodzącą ze słuchawek muzykę. Wiedziałem jednak, że tym razem mój przyjaciel nie jest w swoim prywatnym świecie, ale w sali z numerem 382. Zniknął także nadopiekuńczy Payne, powtarzający, że wszystko będzie dobrze. „Przecież będzie! Powinien mówić to w kółko…” Serce wciąż łamało mi się na nowo, raniąc przy tym całe moje wnętrze. „Jak bracia…” Teraz już całkowicie rozumiałem sens słów, które tak często wypowiadaliśmy przed kamerami. Tworzyliśmy całość. „Wszyscy…”
- Louise, długo jeszcze? - odchrząknął niepewnie Paul. Jego spojrzenie przepełnione było bólem, który w ostatni czasie odbijał się w oczach każdego, kto nas otaczał.
- Jeszcze chwila - blondynka zmarszczyła czoło, spryskując moje włosy lakierem. Nawet ona, wieczna optymistka, zdawała się nie mieć już siły na posyłanie wymuszonych uśmiechów. - Gotowe…
- W takim razie, panowie, czas na nas - menager kiwnął głowa, dając tym samym do zrozumienia, że będzie czekał za drzwiami. Podniosłem się z miejsca, chwyciłem koszulę i szybko zarzuciłem ją na siebie. „Miejmy to już za sobą…”
- Zayn… - Liam dotknął ramienia Malika, na co ten mimowolnie drgnął, unosząc powieki. Jego brązowe oczy wyglądały tak, jakby czekały na kolejną złą wiadomość, która za moment miała wypłynąć z ust kumpla. - Idziemy - dodał Payne, kiedy brunet wyciągnął już z uszu słuchawki. Zayn odetchnął głośno, wsuwając telefon do kieszeni, po czym wszyscy ruszyliśmy do wyjścia z garderoby. „W zupełnej ciszy…”
- Zróbmy to szybko i wynośmy się stąd - wymamrotała Malik, poklepując mnie po ramieniu i skierował się we wskazane przez Paula miejsce. Odetchnąłem głęboko, wychodząc prosto w szpony reporterów i od razu zostałem oślepiony przez światła dziesiątek fleszy. „Zwykłe hieny…” zacisnąłem zęby, zajmując miejsce pomiędzy Niallem a Liamem. Oparłem twarz na dłoni, skanując tych wszystkich ludzi. Nie musiałem długo czekać na potok słów, wydobywający się z ich ust.
- W ten sposób nie uda nam się odpowiedzieć na żadne z państwa pytań - Liam pewnym głosem uciszył tłum dziennikarzy. Doskonale wiedział, że to właśnie na niego spadła odpowiedzialność za udzielenie im jakichkolwiek wyjaśnień. Niall, sądząc po jego szklanych oczach, pewnie od razu by się rozpłakał. Zayn po prostu trzasnąłby drzwiami, a ja wymordowałbym połowę z tych ludzi. - Jak już każdy wie, nasz przyjaciel Louis, nie może być tu z nami, ponieważ od tygodnia znajduje się w szpitalu - odetchnął głęboko. - Nadal jest utrzymywany w śpiączce i… - pokręcił głową, przełykając głośno ślinę. - Sami nie wiemy, kiedy jego stan się poprawi…
- Co dokładnie stało się Louisowi? - zapytał blondyn siedzący w ostatnim rzędzie.
- Został postrzelony - wymamrotałem, posyłając w kierunku tego faceta masę piorunów. „Jakbyś nie wiedział…”
- Ponieważ tworzymy zespół - kontynuował Liam -…a stan zdrowia Louisa nie ulega zmianie, nie możemy zacząć promocji nowego albumu.
- Czy właśnie to było powodem odwołania waszego ostatniego występu? - otyły mężczyzna z zarostem wyciągnął z kieszeni notes.
- Tak - przytaknął Zayn. - Kolejne spotkania również zostaną odwołane.
- Nie sądzicie, że fani będą zawiedzeni takim zachowaniem? - niska brunetka spojrzała prosto w moje oczy.
- Myślę, że nasi fani doskonale rozumieją powagę sytuacji - odchrząknąłem.
- Ale jako zespół macie przecież jakieś zobowiązania - wydukała jej koleżanka.
- Nasz przyjaciel w każdej chwili może umrzeć, a pani mówi o zobowiązaniach? - Zayn pokręcił z niedowierzaniem głową, na co reszta, włącznie ze mną, spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Jeszcze nigdy żaden z nas nie powiedział tego na głos. „Nigdy nikt nie mówił o śmierci Louisa…” - To chore. Gdyby pani…
- Zayn - Liam przerwał mu, chwytając go za ramię, a ten jedynie zacisnął usta w cienką linię, chowając twarz w dłoniach. - A więc… - odchrząknął Payne. - Ktoś ma jeszcze jakieś pytania?
Lazurowe tęczówki przybrały nieco większe rozmiary, kiedy uporczywie szukałem w nich odpowiedzi. Jakiegokolwiek znaku, że moje słowa nie uleciały razem z powiewem wiatru. Jej usta zadrżały, a moje ciało obezwładniło to niesamowite uczucie, któremu tym razem towarzyszył jednak strach. Strach przed tym, co za chwilę mogło się wydarzyć.
- Co… Co powiedziałeś? - szepnęła wreszcie, a jej głos był jak najpiękniejsza melodia.
- Kocham cię - powtórzyłem, nadal nie odrywając od niej wzroku. Czułem ulgę, że wreszcie zdobyłem się na odwagę i wyrzuciłem to z siebie. - Kathleen Barkley, zakochałem się w tobie - prawie wykrzyczałem, zupełnie nieświadomie zwracając na siebie uwagę mijających nas ludzi.
- Ale... - nabrała powietrza w płuca, aby następnie wypuścić je ze świstem, po czym kilkukrotnie zamrugała. - Zakochałeś się? Tak po prostu? - wypowiedziała cicho.
- Tak po prostu - pogładziłem jej twarz opuszkami palców, czując, jak jakaś nieznana siła popycha mnie w jej kierunku. - Mogę cię pocałować? - szepnąłem.
- Już myślałam, że nigdy o to nie spytasz…
I znów tu byłam. W tej pustej, zimnej sali. Pogoda za oknem idealnie odzwierciedlała moje uczucia. Deszcz dzwonił głośno o parapet, ale nie udawało mu się zagłuszyć aparatury, która mówiła, że on nadal żyje, że nadal tu jest. Ze mną. Jego blada twarz, niczym nie różniła się od koloru ścian. Gdyby nie ta ciepła dłoń, którą uporczywie ściskałam, można by nawet pomyśleć, że… „Musi żyć…” otarłam policzek, przypominając sobie, jak wiele razy obiecywałam mu, że nie będę płakać. „Jest silny…” zapewniałam samą siebie, starając się utrzymać przy sobie resztki nadziei. Nie było to jednak proste, kiedy wszyscy dookoła zaczynali już wątpić. Nie dziwiłam im się, mieli przecież do tego powody. Minął tydzień, a stan Louisa zupełnie się nie zmienił. Nawet doktor Stevens niczego już nie obiecywał. Ból rozrywał mnie od środka, a oczy piekły od wylanych łez. Jedyne, co pozostawało, to czekać. Nadal czekać, aż w końcu coś się zmieni. Czekać, aż wreszcie otworzy oczy i uśmiechnie się do nas tak, jak tylko on potrafi…
- Nie taki był plan, Tomlinson… - odetchnęłam, starając się ponownie nie rozpłakać. - I to wszystko, żeby mnie ochronić… - czułam, jakby ktoś ściskał moje serce, nie pozwalając mu normalnie bić. Nie mogłam zapomnieć tego widoku, który cały czas miałam przed swoimi oczami. „Jak najgorszy koszmar…” Wszystko to wciąż na nowo rozgrywało się w mojej głowie. Strach. Obezwładniający całe moje ciało strach. Dłoń Jamesa uporczywie ściskająca moją. Znajomy głos za plecami, wołający moje imię. Strzał dzwoniący w uszach. I wreszcie on. Jego ciało osuwa się powoli na ziemię, a niebieskie tęczówki nie przestają się we mnie wpatrywać. Krzyk. Mój przeraźliwy krzyk. Wołam jego imię i podbiegam do niego, padając na kolana. Widzę jego dłoń, która ostatkiem sił ociera płynące po mojej twarzy łzy. Delikatnie się do mnie uśmiecha, po czym zamyka oczy. Przyciskam do siebie jego ciało, błagając, by przestał się wygłupiać. Nagle go zabierają. Nie wiem nawet, ile czasu minęło. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z panującego dookoła zamieszania. Staram się odnaleźć wzrokiem postać Jamesa. Nigdzie go jednak nie ma. Zniknął. Obaj zniknęli. - Wróć do mnie… - wyszeptałam, co zamieniło się jednak w głośne łkanie. Znów płakałam i nie potrafiłam przestać. - Obiecałeś, że zawsze przy mnie będziesz - wyrzuciłam z siebie, mając nadzieję, że mnie słyszy. - Powinieneś tu być. Wygłupiać się, śmiać i sypać tymi głupimi żartami… - słone łzy spływały po mojej twarzy wprost na białą pościel. - Nie możesz nas tak zostawić, rozumiesz?!
- Kathy? - głos Eleanor sprawił, że szybko otarłam mokre policzki i odkręciłam się w jej stronę. Dziewczyna patrzyła na mnie błyszczącymi od płaczu oczami, a jej poszarzała twarz była idealną oznaką zmęczenia.
- Ja… Pójdę już - wydukałam, chwytając płaszcz i torebkę. Ruszyłam w stronę drzwi, mijając Eleanor, która niespodziewanie zatrzymała mnie, chwytając moją dłoń.
- Przepraszam… - zaczęła. - Nie chciałam wtedy…
- Nic już nie mów - przerywałam jej, mocno ją obejmując.
- Tak bardzo się bałam. Nadal sie boję, Kathy… - poczułam, jak jej palce mocniej zaciskają się na mojej koszulce, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej mokra.
- Eleanor, to silny facet - zapewniłam ją. „Musi być silny…” - Naprawdę nie sądziłam, że się tam pojawi… - dodałam po chwili.
- Cały on - brunetka otarła policzki, posyłając mi delikatny uśmiech.
- Cały on - powtórzyłam po niej, spoglądając na jego bladą twarz.
- Zostaniesz?
- Nie - pokręciłam głową, słabo się uśmiechając. - Pojadę do domu. Przyda mi się kąpiel, a reszcie coś porządnego do jedzenia…
- Gdyby coś... Będę dzwonić - brunetka podeszła do łóżka, chwytając dłoń Louisa. - Kathy, proszę, nie bądź na mnie zła - chwyciłam klamkę, spoglądając na nią przez ramię.
- Nie jestem…
Przyglądałem się roześmianej blondynce, kroczącej w naszym kierunku. W niebieskiej, zwiewnej sukience prezentowała się naprawdę fantastycznie. Była najpiękniejszą kobietą, jaką dane było mi spotkać. Jaką dane było spotkać komukolwiek.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się nieśmiało do mojego klienta, stając przy moim boku.
- Panie Turner, widząc, jakie damy tu przychodzą, zaczynam panu zazdrościć tej posadki - mężczyzna roześmiał się, uważnie obserwując Kathleen. Momentalnie poczułem, jak krew zaczyna wrzeć w moich żyłach, a dłonie same zaciskają się w pięści. Nienawidziłem tego. Nienawidziłem, kiedy każdy facet patrzył na nią tym pożerającym wzrokiem. Przecież była moja… Tylko moja - Może udałoby mi się zaprosić panią na kawę…
- Nie sądzę - wycedziłem z wściekłością, zanim jeszcze Kathy zdążyła cokolwiek powiedzieć i chwyciłem jej dłoń. - Ta pani jest już zajęta, panie Chalmer. - W takim razie gratuluję. Szczęściarz z pana - posłał mi niepewny uśmiech, po czym ponownie przeniósł spojrzenie na moją dziewczynę.- Gdyby to pani była moją żoną, z pewnością bym się teraz nie rozwodził - wypalił, po czym roześmiał się nerwowo, kiedy zgromiłem go wzrokiem. Musiałem naprawdę powstrzymywać się, żeby nie przywalić temu typowi obłapującemu swoimi ślepiami Kathy.
- Na pana już chyba czas - wymamrotałem, na co ten jedynie skinął głową. - Widzimy się na rozprawie.
- Tak, oczywiście. Do zobaczenia - uścisnął moją dłoń. - Miło było mi panią poznać - zwrócił się do Kathy.
- Mi również - moja dziewczyna zarumieniła się, uśmiechając do niego promiennie, kiedy ten złożył pocałunek na jej dłoni. Cholerny pocałunek, do którego nie miał prawa.
- Do widzenia, panie Chalmer - wycedziłem z wściekłością. - Jutro o jedenastej…
- Sto lat, sto lat… - melodyjny głos mojej dziewczyny kroczącej w moim kierunku z małym tortem w dłoniach, wywołał uśmiech na mojej twarzy.
- Pamiętałaś - szepnąłem, zdając sobie sprawę, że nawet ja zapomniałem o własnych urodzinach. Myślami cały czas byłem w szpitalu. „To dlatego dzwonili rodzice…” westchnąłem, zdając sobie sprawę z głupoty, jaką popełniłem, nie odbierając telefonu. Niestety, wtedy byłem przekonany, że znów będą zadawać pytania, na które odpowiadać nie miałem już siły. „Przynajmniej nie teraz…”
- Wszystkiego najlepszego! - krzyk przyjaciół gramolących się do mojego pokoju i upadek Nialla, który potknął się w o własne nogi sprawiły, że uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Wy też? - podniosłem się z miejsca, przyglądając się im szeroko otwartymi oczami. Zayn z Harrym odstawiali właśnie starannie zapakowane pudło na dywan. Sue trzymała tacę z wypełnionymi szampanem kieliszkami, a Kathy, śmiejąc się pod nosem, pomagała podnieść się z podłogi Horanowi. Brakowało tylko Louisa i jego roześmianej twarzy. „Nadrobimy to…”
- Nie udawaj już takiego zaskoczonego - Niall podszedł do mnie, wywracając oczami. - Wszystkiego najlepszego, stary - objął mnie ramieniem, poklepując po plecach.
- Dobra, teraz moja kolej - Zayn odciągnął Horana i stanął przede mną, chwytając moje policzki w dłonie. - Najlepszego, bracie - roześmiał się, na co pokręciłem głową, starając się uwolnić swoją twarz z jego uścisku. - Jak chcesz, mogę cię jeszcze wycałować - dodał, poruszając komicznie brwiami, kiedy udało mi się już go od siebie odsunąć.
- Od całowania masz swoją dziewczynę - zaśmiałem się, spoglądając na Sue.
- Ale buziakiem ode mnie chyba nie pogardzisz? - blondynka objęła mnie mocno, cmokając w policzek.
- Może już starczy, co? - wymamrotał Malik, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
- Tą twoją zazdrość trzeba zacząć leczyć - westchnął teatralnie Niall i od razu dostał kuksańca w bok od Zayna. - No co? - wyrzucił ręce w powietrze, co Malik skwitował jedynie głośnym prychnięciem.
- Dobra, teraz ja - Harry uśmiechnął się szeroko, przepychając do przodu. - No więc, staruszku… - odetchnął, na co jedynie wywróciłem oczami. „No to się zaczęło…” - Miłości, namiętności… Dużo namiętności - puścił oczko Danielle. - Seksu każdej nocy. I każdego ranka. No i w południe też…
- Jesteś nienormalny - szerzej otworzyłem oczy, kręcąc z rozbawieniem głową.
- Najlepszego - poklepał mnie po ramieniu, po czym rzucił się na mnie, ściskając chyba najmocniej, jak się da.
- Mógłbyś mnie już puścić? - prychnąłem pod nosem.
- Harry - odchrząknęła Kathy. - Przepraszam, ale ja też chciałabym…
- Ale tylko na moment - roześmiał się Styles, zerkając na nią przez ramię, na co ta jedynie kiwnęła głową, by już chwilę później mocno mnie objąć.
- Spełnienia marzeń, Liam - szepnęła. - Wszystko się ułoży - dodała, posyłając mi ciepły uśmiech
- Dziękuje wam - wydukałem, przełykając gulę, która zaczęła formować się w moim gardle.
- A teraz pomyśl życzenie, kochanie - moja dziewczyna zrobiła krok do przodu. Uśmiechnąłem się do niej, po czym ucałowałem jej policzek i przeniosłem swój wzrok na palące się na torcie świeczki. Zacisnąłem mocno powieki, nabierając powietrza w płuca. „Niech Tommo się obudzi…”
- James...- szepnęła tak cicho, że miałem wątpliwości, czy w ogóle to powiedziała. Przyglądałem się jej zagubionym wzrokiem, nie wiedząc, jak usprawiedliwić to, co przed chwilą zrobiłem. Z resztą, czegoś takiego nie dało się chyba usprawiedliwić. Po raz pierwszy w życiu poczułem do siebie odrazę. Tak samo mocną, jak do tych wszystkich ludzi, którzy kiedyś pozostawili mnie samemu sobie. - Dlaczego? - trzymała dłoń na zaróżowionym policzku, wiercąc we mnie dziurę spojrzeniem swoich błękitnych oczu, z których zaczęły płynąć pierwsze łzy.
- Ja... - nie potrafiłem pohamować drżenia rąk. Przed chwilą stałem się tym, kim nigdy nie chciałem zostać. Byłem śmieciem. - Prze… Przepraszam - wydukałem, przerażony własnym zachowaniem. - Musisz odejść, Kathy…
- O czym ty mówisz? - zmarszczyła brwi, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Przed chwilą cię uderzyłem - przeczesałem ręką włosy, starając się powstrzymać drżenie głosu. - Kathleen, ja… Jestem jak on, rozumiesz? Jestem złym człowiekiem…
- Nie jesteś zły, tylko… - przygryzła wargę.
- Tylko co? - patrzyłem na nią, czując się zupełnie zagubiony. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego akurat teraz? Dlaczego akurat ona?! - Naprawdę się starałem… Ale sama widzisz, jestem nikim…
- Nie - pokręciła głową, podchodząc do mnie. - James…
- Tak cholernie bałem się, że mogę cię stracić, a teraz sam sprawiłem, że musisz odejść - Nie chciałem tego. Potrzebowałem jej. Była moją jedyną ostoją. Znała mnie i całą moją przeszłość. Tylko ona wiedziała... - Nie chcę cię więcej skrzywdzić. Nie chcę zrobić czegoś…
- Nie odejdę - szepnęła, gładząc mój policzek. - Zapomnijmy o tym… Zacznijmy jeszcze raz, dobrze? Musisz tylko obiecać, że pozwolisz mi sobie pomóc…
- Obiecuję…
- Smacznego - postawiłam przed Niallem porcję jeszcze gorącej zapiekanki, na którą sama nie miałam już ochoty. „Chyba nie tylko ty…” westchnęłam, rozglądając się po pustej kuchni. Nikomu z nas nie dopisywał apetyt i zjedzony wcześniej kawałek tortu okazał się dla większości wystarczający. Nawet nasz głodomór zdawał się być tu jedynie dlatego, by nie sprawić mi przykrości.
- Dziękuję - chwycił za widelec. - Zostań... - wymamrotał, kiedy zbierałam się już do opuszczenia kuchni. - Jeśli możesz - dodał po chwili, na co uśmiechnęłam się, zajmując miejsce obok niego.
- Jasne, że mogę - oparłam głowę na dłoni. - Liamowi chyba spodobał się prezent…
- Z pewnością - Niall kiwnął głową. - Już dawno się tak nie uśmiechał.
- Tak… - odetchnęłam, zastanawiając się, kiedy znów wszystko wróci do normy. Tęskniłam za tym hałasem wypełniającym dom. Za radosnymi chłopakami, kłócącymi się o to, co dziś obejrzymy, zjemy i gdzie się wybierzemy. Wszyscy oni jednak przepadli. Przepadli razem z Louisem w sali numer 382. „A to wszystko przeze mnie…” Ciągle zadawałam sobie pytanie, dlaczego? Dlaczego akurat w ich życiu musiałam zrobić taki kocioł? „Przecież na to nie zasłużyli…”
- Wszystko się ułoży, Kathy - ocknęłam się, czując dłoń Nialla na swojej. Dopiero teraz zorientowałam się, że moje policzki zdążyły stać się już mokre.
- Tak. Na pewno - otarłam rękawem łzy. - Po prostu, kiedy dziś biliście się o to, kto pierwszy wypróbuje prezent Liama, byliście tacy beztroscy i… - za wszelką cenę starałam się znów nie rozpłakać. - Zatęskniłam za tym… Zatęskniłam za czymś, co sama wam odebrałam - pokręciłam głową. - Patrzyłam na was ze świadomością, że nie mam do tego żadnego prawa, że zamiast mnie powinien być tam Louis… - założyłam za ucho pasmo włosów. - Gdybym mogła cofnąć czas… - spuściłam wzrok, nie będąc w stanie dłużej walczyć z łzami, które spływały po mojej twarzy. - Nie chcę, żebyście mnie znienawidzili…
- Chyba sobie żartujesz - Niall odsunął od siebie talerz i momentalnie objął mnie ramieniem. - Zapewniam cię, że żaden z nas nie pomyślał o tym nawet przez sekundę. Jak moglibyśmy znienawidzić kogoś takiego jak ty? - uniósł mój podbródek, zmuszając mnie tym samym, żebym na niego spojrzała. - Zrozum w końcu, że to nie twoja wina - dodał pewnie, a ja przytuliłam go jeszcze mocniej, chowając twarz w jego koszulce. - Wiesz, z jednej strony jestem wściekły na Louisa za to, że nic nam nie powiedział, tylko sam pojechał na lotnisko - odetchnął, głośno. - Ale jestem też dumny - szepnął, a ja odsunęłam się nieznacznie, spoglądając na jego zaczerwienione oczy. - Cholernie dumny, że się nie poddał i cię uratował…
- Niall... - moją wypowiedź przerwała dobrze mi znana melodia. Sięgnęłam do kieszonki, po czym przyłożyłam telefon do ucha.
- Słucham? - usłyszałam jedynie dziwny szmer. Zerknęłam na ekran, jednak numer się nie wyświetlał. - Halo…
- Przepraszam… - głos w słuchawce sprawił, że momentalnie poczułam nieprzyjemne pulsowanie w skroniach.
- James… - wydukałam, spoglądając na Nialla, który wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. - James, gdzie jesteś? Wszyscy cię…
- Przepraszam, Kathleen - przerwał mi. - Naprawdę się starałem…
- James…
- Pamiętaj, że cię kocham. To się nigdy nie zmieni… Tak bardzo przepraszam - nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam sygnał oznajmiający zakończenie połączenia.
- Kathy, czego on chciał?! Gdzie jest?! - Niall zaczął zadawać pytania, na które sama nie znałam odpowiedzi.
- Ja… Nie wiem, Niall…
- To boli, James… - w jej oczach pojawiły się pierwsze łzy. - Proszę… On po prostu mnie odwiózł, a ja…
- A ty co?! - wrzasnąłem, na co zacisnęła powieki.
- To była tylko wspólna herbata… - bała się mnie. Widziałem to w jej spojrzeniu. Teraz jednak nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Złość, którą poczułem, kiedy dowiedziałem się, że ten palant był w moim mieszkaniu, doszczętnie mną zawładnęła. Wiedziałem doskonale, że to nie były zwykłe odwiedziny. Widziałem, jak na nią patrzy i jak ona patrzy na niego. A przecież była moja...
- Od kiedy zrobiłaś się taka gościnna?! - jeszcze mocniej ścisnąłem jej nadgarstek.
- Proszę… - załkała.
- Prosisz o co?!
- To boli… Puść mnie, proszę... - szepnęła. Zrobiłem krok do tyłu, starając się nie wybuchnąć. Nie było to jednak takie proste.
- Ja też prosiłem! - warknąłem i nim się zorientowałem, moja dłoń zderzyła się z jej policzkiem. - Też prosiłem, Kathleen! - widziałem jej zaczerwienioną skórę i drżącą dłoń, którą przykładała do twarzy. - Ale ty jak zwykle mnie nie słuchasz…
Powolnym krokiem przemierzałam szpitalny korytarz. Bywałam tu już tak często, że mogłam poruszać się po nim z zamkniętymi oczami. Białe ściany przyprawiały mnie o dreszcze a cisza, jaka tu panowała, w niczym nie pomagała. „Minęło tyle czasu…” odetchnęłam głęboko, starając się powstrzymać łzy. Podeszłam do automatu z napojami, posyłając blady uśmiech, małej dziewczynce, siedzącej obok swojej mamy na jednym z krzeseł. „Ciekawe na kogo czekają?” westchnęłam, wrzucając monety i wciskając odpowiedni przycisk. Ten oddział nie należał do tych, z których po kilku dniach wychodziło się w pełni zdrowym. Tu każdy w niepewności odliczał kolejne sekundy, modląc się, by nie urzeczywistnił się najczarniejszy ze scenariuszy. „To nie może się tak skończyć…” Sięgnęłam po parujący kubek i ruszyłam do sali, która od jakiegoś czasu stała się naszym drugim domem. Nikomu się do tego nie przyznawałam, ale wciąż bałam sie najgorszego. Śmierć Louisa zrujnowałaby nasz cały świat, który powoli i tak zaczynał się już walić. Moja siostra spędzała całe dnie zamknięta w swoim pokoju, a jeśli z niego wychodziła, to tylko po to, by przyjechać tutaj. Chłopacy odwołali wszystkie występy i spotkania, zamieniając scenę na szpitalne krzesła. Pani Tomlinson ciągle szukała sobie miejsca, za każdym razem z płaczem zasypiając w łóżku Louisa. Eleanor nie przypominała juz tej promiennej osoby, którą była jeszcze tydzień temu. Nawet ja byłam wrakiem. Udawanie, że wciąż twardo stąpam po ziemi, stawało się coraz trudniejsze. „Ile jeszcze wytrzymam?” Odetchnęłam głęboko, ocierając mokre policzki, po czym chwyciłam za klamkę, otwierając drzwi, za którymi leżała osoba, której brakowało nam jak nikogo innego.
- Przyniosłam herbatę - szepnęłam, odstawiając kubek na mały stolik. Spojrzałam na mojego chłopaka i mocno zagryzłam wargę, by nie wybuchnąć głośnym płaczem. Zayn nawet na moment nie spuścił wzroku z twarzy przyjaciela, mocno zaciskając palce na pościeli. Jakby czekał, że ten nagle otworzy oczy. Obserwując go, miałam ochotę wykrzyczeć, jak bardzo niesprawiedliwy jest Ten na górze. - Skarbie, tak nie można… - podeszłam do niego, kładąc dłoń na jego ramieniu. Musiałam przy nim być. „Od tego przecież jestem…” Zayn odetchnął głęboko, nakrywając moją dłoń swoją. Chciałam go przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Chciałam obiecać mu, że to tylko kwestia dni, ale nie mogłam zrobić nawet tego. Dawanie złudnych nadziei byłoby chyba najgorszym posunięciem. - Siedzimy tu już tyle czasu… Powinieneś coś zjeść. Kathy zrobiła dla nas kanapki i…
- Nie jestem głodny - wymamrotał zachrypniętym głosem. - A ty, jak się czujesz? - westchnął, po czym pociągnął mnie za rękę tak, bym usiadła mu na kolanach.
- Dużo lepiej - odruchowo chwyciłam się za brzuch, przypominając sobie o moich wcześniejszych problemach żołądkowych. - Ten tort musiał mi zaszkodzić - dodałam, przyglądając się mojemu chłopakowi. Wyglądał fatalnie. Jego zmęczona twarz pokryta kilkudniowym zarostem dosłownie błagała o chwilę odpoczynku.
- Susanne… - odezwał się nagle, ponownie przenosząc wzrok na Louisa. - Myślisz, że… - szepnął, ale po chwili się zawahał. Sięgnęłam dłonią do jego ust, by uwolnić wargę, którą uporczywie katował swoimi zębami.
- Myślę, że co? - uniosłam brew, czekając na to, co powie.
- Myślisz, że jestem złym przyjacielem, skoro coraz częściej myślę o tym, że on się nie obudzi? - wypowiedział na jednym wydechu, po czym ponownie zagryzł usta. - Nie chcę w to wierzyć… - zaczął znów, kiedy miałam już coś powiedzieć. - Staram się nie dopuszczać do siebie tej myśli, ale… - spojrzał na mnie, a w jego ciemnych oczach nie było widać nic, prócz wielkiej rozpaczy. - Ona wciąż powraca. Za każdym razem, kiedy udaje mi się jej pozbyć, po chwili wraca z jeszcze większą siłą…
- Zayn, skarbie…
- Ja… - przerwał mi ponownie. - Nie mogę go stracić, Sue. On… - jego głos załamał się, a usta zaczęły drżeć. - Jeśli on z tego nie wyjdzie, to… Co będzie z nami? Co z tym wszystkim? - wyszeptał, a ja poczułam, jak coś rozbija moje serce. Po raz pierwszy widziałam Zayna w takim stanie.
- Nie… - pokręciłam głową, gładząc go po policzku. - Nie jesteś złym przyjacielem… Takie myśli dręczą nie tylko ciebie…
- Bez niego wszystko się rozpadnie - westchnął. - I wcale nie chodzi mi tu o zespół - przeczesał ręką włosy.
- Nic się nie rozpadnie - zapewniłam go. - Wasza przyjaźń będzie trwać wiecznie, a to wszystko, to tylko kolejna z prób - uchwyciłam jego dłoń.
- Wiesz… Póki obserwujesz takie sytuacje u innych ludzi, myślisz sobie: przecież trzeba iść dalej - zacisnął powieki. - Mówisz: widocznie tak miało być. Ale… - przełknął głośno ślinę, otwierając oczy. - Ale kiedy sam tego doświadczasz, zdajesz sobie sprawę, jak bezsensownie brzmią te wszystkie słowa… No bo jak się pozbierać, kiedy…
- Posłuchaj mnie, Zayn - uchwyciłam jego twarz w dłonie. - Louis będzie żył. Nim się obejrzymy, znów będziecie wymyślać kolejne, słabe żarty, albo bić się o pilota - wypowiedziałam pewnie, modląc się w duchu, by moje słowa okazały się prawdą. Zayn wpatrywał się we mnie jeszcze jakiś czas, po czym objął mnie mocno, chowając twarz w moich włosach. Czułam, jak jego ciało drży. „Płakał…” Mój dzielny, pewny siebie mężczyzna płakał niczym małe dziecko, a ja ściskałam go najmocniej, jak tylko potrafiłam, starając się przekazać mu choć odrobinę swojej wiary, która powoli zaczynała już gasnąć. Wiedziałam jednak, że tym razem to ja muszę być silna. „Dla niego…”
- On... - usłyszałam nagle jego stłumiony głos. - On nie umrze, prawda?
Wpatrywałem się w zdjęcie stojące na komodzie. Rozwiane przez delikatny wiatr włosy, szeroki uśmiech, dołeczki w policzkach i błękitne, lśniące oczy, które przepełnione były miłością. Tuliła się do mojego boku i była... Była po prostu szczęśliwa. A ja spieprzyłem to wszystko tylko dlatego, że potrzeba posiadania jej na wyłączność zaślepiła mi oczy. Teraz mogłem jedynie boleśnie odczuć jej nieobecność. Bez niej zaczynałem się gubić. Każda część mnie wołała o jej bliskość. Pragnąłem zatopić się w cudownym smaku jej ust, zaciągnąć jej niesamowitym zapachem i najzwyczajniej w świecie trzymać ją w swoich ramionach. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, jak to było, zanim ją poznałem... Jak żyłem, dopóki nie stanęła na mojej drodze... A może po prostu nie chciałem tego pamiętać? Kathleen była moją siłą. Ciągnęła mnie do góry, kiedy upadałem. A ja... Jak zwykły śmieć zniszczyłem wszystko, nad czym tak długo pracowaliśmy.
- Musze cię odzyskać… - opróżniłem kolejną szklankę bursztynowego napoju, nie odrywając wzroku od jej roześmianej twarzy. - Muszę...
Chodziłem po pustym budynku, zastanawiając się, jakby to wszystko wyglądało. W głowie układałem sobie już cały plan naszego wspólnego domu. „To miała być niespodzianka…” Chciałem sprawić, żeby to miejsce było takie, jak wymarzyła sobie Kathy. Długie, białe zasłony powiewające w dużych oknach salonu. Wygodna kanapa i kominek, aby móc odpocząć po męczącym dniu. Ogromna kuchnia, w której pomieściłaby się cała nasza rodzina. Rodzina, o jakiej marzyliśmy. „Jakiej nigdy nie miałem…” Dom wypełniony śmiechem dzieci, które biegałyby dookoła, bawiąc się w kolejną ze swoich zabaw. „Dom, do którego chciałbym wracać…” Mimowolny uśmiech pojawił się na mojej twarzy, kiedy wyobraziłem sobie Kathleen przygotowującą wspólny obiad. Patrzyła na mnie tymi niebieskimi oczami, które radośnie pobłyskiwały. Widziałem roześmianego chłopca, niespostrzeżenie podjadającego pyszności z miski. Był jak ja, tylko szczęśliwy. Piękna jak jej mama, maleńka blondynka, z determinacją wspinała się na wysokie krzesło. „Mogłem to wszystko mieć…” Mieć ją i idealne życie. Życie, którego zapragnąłem w momencie, kiedy stanęła naprzeciwko mnie, przepraszając za rozlaną kawę. Zamiast tego miałem jednak tylko puste ściany i wielkie pomieszczenia, w których odbijało się echo. Nienawidziłem siebie. Mimo, że przez cały czas broniłem się, by nie być taki jak mój ojciec, stałem się jego wierną kopią. Miałem ochotę napluć sobie w twarz. Tak jak i jemu. „To przez niego…” Zniszczył mnie, wychowując na swoją podobiznę. - Pieprzone życie! - warknąłem, ciskając butelką z whisky o ścianę, po czym usiadłem na jednym ze stopni schodów i schowałem twarz w dłoniach. - Jesteś nikim, Turner… - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, sięgając po swój portfel i ponownie uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem roześmianą twarz Kathy. Wyciągnąłem zdjęcie, rzucając w kąt całą resztę. - Spieprzyłem to, Kathy... - szepnąłem, wpatrując się w błękitną otchłań jej oczu. - Złamałem obietnicę - przeczesałem ręką włosy. - Nie tak to miało wyglądać… - wymamrotałem, ponownie sięgając do kieszeni. - Miałem inny plan - dodałem, otwierając czerwone, zamszowe pudełeczko, w którym lśnił pierścionek. - Naprawdę miałem dla nas plan! - wrzasnąłem, ciskając nim o podłogę, po czym chwyciłem za pistolet, do tej pory ukryty bezpiecznie pod marynarką. „Jeśli go zabiłem…” poczułem nieprzyjemny dreszcz na ciele. Nie chciałem tego. Nie planowałem użyć tej broni. To miała być jedynie polisa gwarantująca, że Kathleen wróci do mojego życia. „A teraz…” Byłem przekonany, że mnie nienawidzi. Po czymś takim z pewnością złożyła już zeznania na policji, a spędzenie reszty życia za kratami wcale mi się nie podobało. Nie wytrzymałbym tam. „Ale jeśli on umrze…” W telewizji wciąż mówili, że nadal jest w ciężkim stanie. - Że też musiałeś się tam pojawić, Tomlinson… - podniosłem się z miejsca, rzucając ostatnie spojrzenie na pierścionek zaręczynowy, który już dawno powinien znajdować się na palcu Kathy. To właśnie ona była jedyną osobą, która sprawiała, że chciałem żyć. Pokazała mi, jak wygląda szczęście i miłość. To dla niej chciałem się zmienić. „A jednak wszystko spieprzyłem…” - Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz...
♥♥♥
Witajcie kochani! :)
Kolejny tydzień przeminął w niesamowitym tempie, dlatego też serwujemy wam kolejny z naszych rozdziałów :)
Jak Wam się tym razem podoba?
Co prawda sprawa Louisa nie została jeszcze wyjaśniona, ale miejmy nadzieję, że nic złego już się nie stanie...
Może któreś z Was przekonało się wreszcie, co do Jamesa? Nam, osobiście, jest go trochę szkoda. W końcu, nie był aż tak złym człowiekiem przez cały czas...
Dziękujemy wszystkim bardzo mocno, za komentarze pod poprzednim rozdziałem! <3
Z okazji tego jakże cudownego dnia, chciałybyśmy życzyć wam DUŻO MIŁOŚCI!
Jak Wam się tym razem podoba?
Co prawda sprawa Louisa nie została jeszcze wyjaśniona, ale miejmy nadzieję, że nic złego już się nie stanie...
Może któreś z Was przekonało się wreszcie, co do Jamesa? Nam, osobiście, jest go trochę szkoda. W końcu, nie był aż tak złym człowiekiem przez cały czas...
Dziękujemy wszystkim bardzo mocno, za komentarze pod poprzednim rozdziałem! <3
Z okazji tego jakże cudownego dnia, chciałybyśmy życzyć wam DUŻO MIŁOŚCI!
HAPPY VALENTINE'S DAY! ♥
MADDIE&CAROL
MADDIE&CAROL