wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 33.



         - Czy któryś z was może mi wytłumaczyć, dlaczego jeździcie na tym przeklętym wózku? - Paul spojrzał na mnie i Harrego, zaplatając dłonie na piersi. 
- Ten wózek jest przeklęty? - Styles ze świstem wciągnął powietrze. - Dobry Boże...
- Harry... - Paul zgromił go wzrokiem.
- No bo... - podrapałem się po głowie, szukając jakiejś wiarygodnej wymówki. - Będzie potrzebny Louisowi - uniosłem brew, przyglądając się mężczyźnie, który jedynie pokręcił głową. - Nie będzie? - skuliłem się jak mały szczeniaczek pod jego chłodnym spojrzeniem.
- Pielęgniarka już o to zadbała - wymamrotał.
- O widzisz! I nikt nam nie powiedział - Harry klasnął w dłonie, a ja wywróciłem oczami nad jego głupotą. - A my jak banda idiotów szukaliśmy go po całym szpitalu. 
- Czyżby? - Paul zmarszczył czoło. - Z tego co zdążyłem zauważyć, a przy okazji też usłyszeć, to nie tyle go szukaliście, co rozbijaliście się nim po całym szpitalu - wymamrotał, jak ojciec do swoich synów. 
- Tam zaraz rozbijaliście - lekceważąco machnąłem ręką. - Tylko trochę pojeździliśmy...
- Niall...
- Niall, Niall i Niall. Ciągle tylko Niall - wstałem z wózka, wywracając oczami. "Czas na ucieczkę..."  - To był pomysł Stylesa - dodałem, mijając Paula, po czym szybkim krokiem ruszyłem do sali Louisa, słysząc jeszcze za plecami kilka mniej przyjemnych słów, które padły w moją stronę z ust Harrego. - Ukryjcie mnie, zanim przyjdzie tu tych dwóch - wymamrotałem, zamykając za sobą drzwi.
- Dobrze się czujesz? - Liam spojrzał na mnie, marszcząc czoło. 
- Jeszcze tak - kiwnąłem głową. - I wolałbym, żeby tak zostało, więc gdyby ktoś pytał, to mnie tu nie ma - westchnąłem, chowając się za kumplem.
- Chyba umieścili w szpitalu nie tą osobę, co powinni - prychnął Louis, pakując do torby resztę swoich rzeczy. - Niall, za Liamem jesteś zupełnie niewidoczny - spojrzał na mnie jak na osobę wymagającą specjalnej opieki.
- Może teraz jego tu zostawimy? - zaproponował Payne, krzywiąc się przy okazji, kiedy postanowiłem wbić mu łokieć w bok.
- W tym przypadku szpital już raczej nie pomoże - roześmiał się Zayn. - Powiesz chociaż, co...
- Ty zdrajco - wypowiedź Malika przerwało pojawienie się Harrego. "No pięknie. Już po mnie..." - Gdyby nie fakt, że można za to dostać kilka lat, to już dawno byś nie żył - wymamrotał, siadając na brzegu łóżka Louisa. 
- Co tym razem zrobiliście? - westchnął Liam.
- Od razu zrobiliście - Styles wywrócił oczami. - Razem z moim już-nie-przyjacielem chcieliśmy przetestować wózek i natknęliśmy się na Paula w towarzystwie tego twojego doktorka - spojrzał na Louisa, wzruszając ramionami. 
- Gdybyś lepiej kierował tym wózkiem i nie wjechał w ścianę, to może...
- Jak cię zaraz... - Harry przerwał mi, posyłając w moją stronę złowrogie spojrzenie.
- A miałem tu taką ciszę i spokój - westchnął Louis, wyciągając się na łóżku. Na jego twarzy momentalnie pojawił się grymas bólu.
- Już tak nie udawaj - uśmiechnąłem się szeroko. - Mogę się założyć, że będziesz pędził do domu jak na skrzydłach.
- Mógłbyś przegrać ten zakład - przyjaciel roześmiał się, kręcąc głową. - Ostatnio kręci się tu taka pielęgniareczka - poruszył komicznie brwiami.
- Przypominam, że masz dziewczynę - Harry szturchnął go lekko w ramię. - Ale za to ja...
- Obaj jesteście nienormalni - prychnął Liam. - A gdzie jest Paul? - dodał, starając się dojrzeć coś przez uchylone drzwi.
- Może wpadł na tą pielęgniareczkę - prychnął Zayn, na co wszyscy wybuchliśmy głośnym śmiechem. - Wyobrażacie to sobie? Paul i...
- I co? - głos mężczyzny sprawił, że wszyscy zacisnęliśmy usta, by po raz kolejny się nie roześmiać.
- Nic, tak tylko sobie gadamy - Zayn niewinnie wzruszył ramionami. Nie wytrzymując tego widoku, ponownie wybuchłem głośnym śmiechem. Kiedy powoli zacząłem się uspokajać, zdałem sobie sprawę, że wszyscy patrzą na mnie jak na nienormalnego. "Nic nowego..." 
- Louis, mam twój wypis. Zbierajmy się, zanim przez niego to ochrona zechce nas wyprowadzić - wskazał na mnie, na co wywróciłem oczami, zaplatając dłonie na piersi.
- Zabawne...


       
       - Herbata dla pani - postawiłam parujący kubek przed kobietą, która kiwnęła głową w podziękowaniu. - I sok dla ciebie, Lottie - spojrzałam na blondynkę, która uporczywie wystukiwała coś na klawiaturze telefonu.
- Dzięki - uśmiechnęła się do mnie, po czym znów utkwiła swój wzrok w komórce. 
- Cudowna pogoda - usiadłam na jednej z poduch, ciesząc się promieniami słońca, które grzało dziś naprawdę mocno.
- Aż dziwne, że wrzesień w Londynie może być taki piękny - mama Louisa uśmiechnęła się do mnie ciepło. - Charlotte, mogłabyś chociaż na chwilę odłożyć ten telefon? - zwróciła uwagę córce, a ja z całych sił starałam się nie roześmiać, kiedy blondynka wywróciła oczami, odkładając telefon na stolik. - Od razu lepiej.
- Jasne... - wydukała Lottie, sprawiając wrażenie obrażonej na cały świat.
- Zastanawiam się, czy to nie jest już nałóg...
- Mamo, chyba trochę przesadzasz - dziewczyna upiła łyk soku. - Od razu wyślij mnie na odwyk.
- No tak, matki zawsze przesadzają - kobieta wywróciła oczami, po czym objęła córkę ramieniem. - Jakbyś nie mogła zrozumieć, że to ze zwykłej troski...
- I teraz się zacznie - Lottie wzniosła oczy ku niebu. - To szkodzi na wzrok, będziesz miała krzywe palce, piszą tam same...
- Skąd ja to znam - przerwałam jej naśladowanie rodzicielki, szeroko się uśmiechając. 
- Twoja mama też się tak czepia? - dziewczyna spojrzała na mnie, obejmując mocno kobietę, a ja poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. "Zazdrość?" wyszeptało moje drugie ja, które za wszelką cenę starałam się przegonić. Tym razem miało jednak rację. Za każdym razem, kiedy widziałam córki tulące się do swoich matek, miałam ochotę wykrzyczeć, jak bardzo jest to niesprawiedliwe.
- Nie... - uśmiechnęłam się do niej, doskonale zdając sobie sprawę, że zaraz znów będę musiała to powiedzieć. Mimo, że miałam już dziewiętnaście lat, ta sprawa zawsze była dla mnie tak samo nieprzyjemna.
- Widzisz, mogłabyś być jak mama Sue...
- Myślę, że tego byś nie chciała - szepnęłam chyba bardziej do siebie.
- Czemu? - Lottie zmarszczyła czoło, uważnie mi się przyglądając.
- Moja mama nie żyje - wzruszyłam ramionami. - Byłam bardzo mała, kiedy... - odetchnęłam, zmuszając się do kolejnego uśmiechu. - Ale mogę się założyć, że też nie dawałaby mi spokoju. Matki już tak mają - puściłam oczko blondynce. - Do mnie o telefon zawsze czepiali się ciocia i tata...
- Będziecie miały swoje dzieci...
- To się przekonacie - Lottie po raz kolejny przerwała swojej mamie, po czym wszystkie wybuchłyśmy śmiechem. Tak bardzo cieszyłam się, że wszystko wraca do normy. Miałam nadzieję, ze teraz będzie już tylko lepiej. "Musi być!" Louis zaczynał dochodzić do siebie, James nie mógł już nam zagrozić, mój związek był silniejszy niż kiedykolwiek, a moja siostra... Doskonale wiedziałam, że minie sporo czasu, zanim Kathy poukłada sobie wszystko na nowo. "Ale w końcu to zrobi..." Teraz pozostawało nam już jedynie z optymizmem patrzeć w przyszłość i mieć nadzieję, że wszystko co złe mamy już za sobą. "Przecież po każdej burzy wychodzi słońce..."
- Co powiecie na ciasto? - zaproponowałam nagle, podnosząc się z miejsca. - Co prawda Kathy ukryła je przed Niallem, żeby dotrwało do obiadu, ale kiedy znikną trzy kawałki, świat się chyba nie zawali...



      - Kochani, wróciłem! - krzyknąłem na cały głos, starając się nie zważać na ból, jaki nadal rozrywał moje ciało przy chociażby najmniejszym ruchu. - Nie postaraliście się z tym powitaniem - westchnąłem teatralnie, spoglądając na kumpli, którzy przepychali się w stronę salonu.
- A czego się spodziewałeś? - prychnął Harry, poklepując mnie po ramieniu. - Wielkiego napisu: "Witaj w domu Louis", seksownych panienek, procentów i imprezy do białego rana?
- No raczej - roześmiałem się.
- A takie panienki ci nie wystarczą? - usłyszałem nagle znajomy głos i już chwilę później tuż przede mną stanęła moja siostra i mama w towarzystwie Sue.
- Lottie? - zmarszczyłem czoło i szybkim krokiem podszedłem do siostry, zamykając ją w mocnym uścisku. - Skąd ty się tu wzięłaś? A szkoła? - popatrzyłem na nią, nie kryjąc swojego zaskoczenia.
- Wolałam sprawdzić, jak trzyma się mój jedyny brat - uśmiechnęła się szeroko, na co z niedowierzaniem pokręciłem głową i ponownie ją przytuliłem, spoglądając przy tym na resztę towarzystwa. Poczułem przyjemne ciepło rozlewające się po moim wnętrzu, kiedy tak patrzyłem na roześmianych przyjaciół i moją mamę, która z całych sił powstrzymywała napływające do oczu łzy. Posłałem jej lekki uśmiech, po czym podszedłem do niej i bez słowa mocno przytuliłem. Boląca klatka nie pozwalała o sobie zapomnieć, ale tym razem postanowiłem to zignorować. Cieszyłem się, że tu jestem. "I pomyśleć, że mogłem ich więcej nie zobaczyć..."
- Dobrze, że już jesteś - szepnęła mi do ucha, na co uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Też się cieszę - spojrzałem na nią, po czym ucałowałem jej policzek. - No to co, imprezka?  Dawać mi tu jakieś procenty! - roześmiałem się, przytulając na powitanie Sue.
- Z tym alkoholem będziesz musiał jeszcze trochę poczekać - wymamrotał Paul, kiedy w końcu zajęliśmy wygodne miejsca w salonie. - Tu macie leki, które trzeba dla niego wykupić - zwrócił się do reszty, skupiając swój wzrok na Liamie i mojej mamie. - Musi brać je systematycznie - westchnął, kładąc receptę na stoliku. - Jeśli nie będą pomagać, to daj znać. Skontaktuje się z doktorem i znajdziemy inne...
- Jasne.
- Masz odpoczywać - dodał, zerkając na mnie groźnie. - Żadnych wygłupów do czasu, aż wszystko się unormuje - wywrócił oczami, kiedy posłusznie kiwając głową, szturchałem w bok Lottie.
- Tak jest - wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu. - A teraz mogę o coś zapytać? 
- Oczywiście, że możesz.
- Skoro wróciłem już do domu, to może najwyższy czas wznowić nasze występy i promocję płyty? - wypaliłem, skanując wszystkich wzrokiem.
- Louis... - wyraz twarzy mojej mamy mówił wszystko. Ta kobieta była gotowa spakować mnie w ciągu pięciu minut i zabrać do domu, byle tylko odwieść mnie od tego pomysłu.
- Czuję się już dużo lepiej - nie dawałem za wygraną - ... a nasza przerwa i tak trwała o wiele za długo - zwróciłem się do reszty.
- Pogadamy o tym za kilka dni - Paul podniósł się z miejsca, kręcąc głową. - A teraz odpoczywaj - dodał, wyciągając do mnie dłoń, przy pomocy której stanąłem na równe nogi. Nim się obejrzałem, wylądowałem w jego silnym uścisku. - I nigdy w życiu nie rób nam już takich wyskoków, zrozumiano? - dodał, ostrożnie poklepując mnie po plecach.
- Postaram się - kiwnąłem głową, kiedy już się ode mnie odsunął. - Swoją drogą, jesteś kochany Paul - otarłem komicznie policzek, wykorzystując przy tym swoje aktorskie umiejętności. - Dziękuję za troskę i za...
- Może jednak odwieziemy go jeszcze do tego szpitala? - mężczyzna prychnął z rozbawieniem. - Zadzwonię do was wieczorem i wszystko dokładnie obgadamy. Do zobaczenia - kiwnął głową i już chwilę później zniknął z zasięgu naszego wzroku.
  - To ja od razu pojadę wykupić te leki - Liam sięgnął po receptę - Wolę być przygotowany na moment, kiedy zaczniesz wyć z bólu - roześmiał się, poklepując mnie po ramieniu.
- Jadę z tobą - odezwał się Niall. - Zajedziemy po drodze na małe zakupy...
- A już się cieszyłem, że odpocznę - westchnął Payne, po czym razem z Horanem ruszył w stronę wyjścia.
- To może my w tym czasie zrobimy coś do jedzenia? - zaproponowała moja mama, spoglądając na Sue i Lottie. - Co prawda chłopcy mają dopiero zrobić zakupy, ale myślę, że uda nam się coś jeszcze wyszperać w kuchni.
- Jestem na tak - moja siostra ożywiła się, kiwając głową.
- Ja też. Co prawda wiele nie pomogę, ale może się czegoś nauczę - prychnęła Sue, wyswobadzając się z ramion Zayna. - To na co macie ochotę, panowie?
- Wszystko jedno, byle by nie smakowało jak szpitalne jedzenie - roześmiałem się. 
- Może kurczak? - Malik wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- A może wszystko tylko nie kurczak? - Styles prychnął rozbawiony, kiedy Zayn posłał w jego stronę groźne spojrzenie. - No co? Jak można jeść ciągle kurczaka? To chore...
  - A mówiłam już, że Kathy przed wyjściem zdążyła zrobić dla was deser. Nie zdradzę co to, ale możecie być pewni, że dacie się za niego pokroić - wtrąciła Sue, chcąc najwidoczniej zapobiec sprzeczce chłopaków, po czym puściła nam oczko i razem z moją mamą i Lottie zniknęła w kuchni. "Kathy..."
- To co, rundka na konsoli? - Harry uśmiechnął się szeroko, rozsuwając drzwi prowadzące do drugiej części salonu. Ruszyłem za nim, zastanawiając się, gdzie podziała się jeszcze jedna osoba, która już dawno powinna się tu pojawić. Czułem się fatalnie z myślą, że w całym tym powitalnym zamieszaniu zupełnie o niej zapomniałem.
- Zayn? - zwróciłem się do kumpla, który stanął obok mnie.
- Coś się...
- Nie - przerwałem mu, kręcąc głową. - Chciałem tylko... - zmarszczyłem brwi, kiedy przyjaciel wpatrywał się we mnie z powagą na twarzy. - Gdzie jest Kathy?



       "Pamiętaj, że cię kocham. To się nigdy nie zmieni... Tak bardzo przepraszam..."  Jego głos pojawiał się w mojej głowie równie często co jego uśmiech. Ten prawdziwy, szczery, który znałam tylko ja. "Który tak bardzo kochałam..." No właśnie, kochałam... A może nadal kocham? "Przepraszam, Kathleen... Naprawdę się starałem..." Otarłam policzek, nadal nie mogąc zrozumieć, dlaczego posunął się do czegoś takiego. Wiedziałam, że twarz bezuczuciowego adwokata była tylko maską. Wewnątrz James był wciąż małym chłopcem, który potrzebował pomocy. Wiedziałam... "Tylko co mi teraz z tej wiedzy..." Całymi dniami toczyłam walkę ze sobą. Zastanawiałam się, co by było, gdybym wtedy od niego nie odeszła. Mogłam przecież postarać się bardziej. Z drugiej strony, nie wiedziałam, jak mogłoby wyglądać to "bardziej". Przecież tak długo starałam się zaciskać zęby i mimo wszystko uparcie trzymać jego dłoń. Momentami wydawało mi się, że to rozstanie było jedyną właściwą decyzją. Innym razem wszystko wewnątrz mnie krzyczało, że mogłam zrobić więcej, postarać się bardziej. "Ale czy to by coś zmieniło?"
  - Dlaczego?  - szepnęłam, muskając dłonią kamienną płytę. Ciągle chciałam wierzyć, że to tylko jeden z tych licznych koszmarów, które nawiedzają mnie w nocy. Okropny sen, z którego nie mogłam się wybudzić. Dałabym wszystko, żeby ktoś wyrwał mnie z tego transu, przytulił i powiedział, że to wszystko się nie wydarzyło. Prawda była jednak zupełnie inna. Te koszmary były moją rzeczywistością. - James... - pociągnęłam nosem, czując wibrujący telefon w kieszeni. Sięgnęłam po niego i bez zastanowienia wcisnęłam czerwoną słuchawkę. W tym momencie nie było dla mnie ważne, kto dzwonił. - Gdybym tylko... - zacięłam się, czując w gardle ucisk, który nie pozwalał mi wydusić z siebie kolejnych słów. Nie byłam zła na Jamesa. Nie czułam żadnego rozgoryczenia. Nie miałam już żalu o to, co się wydarzyło. Chciałam po prostu, żeby żył. - Dobrze się nim opiekujcie - szepnęłam, spoglądając na prawie bezchmurne niebo. Miałam nadzieję, że Ten na górze usłyszy moją prośbę. "Kolejną..." Byłam wdzięczna, że moje ciche modlitwy zostały wysłuchane i Louis znów był z nami. Świadomość, że i jego mogłoby zabraknąć, nadal wywoływała na mojej skórze gęsią skórkę. "Nie przeżyłabym tego..." Pociągnęłam nosem, odgarniając włosy, które wiatr umieścił na mojej twarzy. Czułam się zagubiona, jak jeszcze nigdy. Z jednej strony chciałam skakać z radości, a z drugiej krzyczeć z bólu. Nie mogłam cofnąć czasu. Nie mogłam zapytać: dlaczego? Mogłam jedynie mieć nadzieję, że nie wydarzy się już nic złego...



        - A ty gdzie? - spojrzałem na Louisa, który z grymasem na twarzy podnosił się z kanapy. Współczułem mu, widząc, że nawet leki nie są w stanie choć na chwilę uwolnić go od bólu. 
- Pomyślałem, że spróbuję jeszcze zatrzymać samochód, który odwozi moją kochaną rodzinkę i zabiorę się z nimi do Doncaster. Z dwojga złego wolę już ich towarzystwo - prychnął.
- A jeszcze przed chwilą tak się cieszyłeś, że twoja mama musi natychmiast wracać do domu - roześmiała się Sue.
- Wcale się nie cieszyłem - wywrócił oczami. - Po prostu, kiedy coś mi dolega, wolę trzymać się od niej z daleka. W jej oczach nawet zwykły katar może być śmiertelną chorobą.
- A niby taki synek mamusi - prychnąłem, na co Louis jedynie zmrużył oczy, chcąc chyba zabić mnie wzrokiem. Uśmiechnąłem się szeroko, nie mogąc już dłużej hamować radości, która rozpierała mnie od wewnątrz. Nigdy nie sądziłem, że będzie brakowało mi nawet tak błahej rozmowy. "I wszystko znów jest na swoim miejscu..." objąłem mocniej moją dziewczynę, składając pocałunek w jej włosach.
-  Właśnie dlatego postanowiłem ich dogonić - Louis zrobił skwaszoną minę. - Wolę już zarazić się ospą od sióstr, niż przebywać tu z waszą dwójką.
- Aż tak złymi towarzyszami jesteśmy? - Sue zrobiła popisową minę małego szczeniaczka.
- Nie - Tommo pokręcił głową. - Dopóki jesteście w oddzielnych pomieszczeniach - dodał z szerokim uśmiechem na twarzy. - Jeszcze chwila, a zwymiotuję od nadmiaru słodyczy. I wcale nie mam tu na myśli jedzenia - wywrócił oczami, na co wybuchłem głośnym śmiechem.
- Komuś tu brakuje czułości - oparłem głowę na ramieniu Sue. - Jak chcesz, ciebie też mogę przytulić - dodałem, wyciągając rękę w jego kierunku.
  - Chyba podziękuję - Louis roześmiał się, zmierzając w kierunku wyjścia. - Pójdę się lepiej położyć.
  - Czy ty próbujesz właśnie zaciągnąć mnie do sypialni? - poruszyłem komicznie brwiami.
  - Jesteś kretynem, Zayn - skwitował krótko Louis, na co jedynie ponownie się roześmiałem. - To na razie, gołąbki - machnął w naszą stronę ręką.
- Louis... - odezwała się nagle Sue, na co Tommo zatrzymał się w drzwiach. - Ale... Wszystko w porządku? - momentalnie twarz mojej dziewczyny nabrała poważniejszego wyrazu. 
- Jak najlepszym - kiwnął głową, posyłając jej szeroki uśmiech.
- Gdyby coś...
- Będę wołał - przerwał mojej dziewczynie. - O ile usłyszycie mnie podczas tych waszych igraszek - dodał, puszczając oczko w naszym kierunku, po czym zniknął z naszego pola widzenia. Popatrzyłem na Sue, której policzki przybrały już kolor dorodnego pomidora i z całej siły próbowałem się nie roześmiać.
- Bawi cię to? - blondynka spojrzała na mnie, zaciskając usta w cienką linię, a ja od razu pokiwałem głową. - Każdy w tym domu podsumowuje to w identyczny sposób. Przecież nie wszystko kończy się naszymi...
- Ale większość... - przygryzłem płatek jej ucha, na co pisnęła zaskoczona. 
- Zayn! - wywróciła oczami, po czym wybuchła głośnym śmiechem. - Jesteś równie okropny co Louis...
- Słyszałem już, że nie tylko to nas łączy. Na szczęście istnieje też między nami pewna różnica - stwierdziłem pewnie, obejmując mocniej Sue. - Ja jestem w tobie zakochany do szaleństwa - ucałowałem jej skroń. Nie musiała nic mówić. Wystarczyło mi, że czułem, jak uśmiecha się wtulona w mój bok. To sprawiało, że byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Taki też miałem plan na dalsze życie. Być szczęśliwym. "I nic mi już tego nie zepsuje..." 



       - Pieprzony... - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, ciskając bandażem o łóżko. Ostatnimi czasy brakowało mi cierpliwości. Nienawidziłem tego, że z dnia na dzień stałem się cholernie słaby. Idealnym dowodem na to był fakt, że nie potrafiłem sobie poradzić ze zmianą zwykłego opatrunku. "I nie tylko z tym..." Zerknąłem na stertę rzeczy leżących w kącie pokoju, których nie byłem w stanie przenieść. Dodatkowo ból, który nawet na chwilę nie pozwalał o sobie zapomnieć, niczego nie ułatwiał. "Kaleka..." westchnąłem, siadając na brzegu łóżka. "Może lepiej poprosić kogoś o pomoc..." szepnęło moje drugie ja, doskonale zdając sobie sprawę z moich ograniczonych możliwości. "Nie ma takiej opcji..." pokręciłem głową. Toczyłem walkę. Walkę o resztki godności. Tak przynajmniej myślałem. Wiedziałem, ile problemów zdążyłem już wszystkim przysporzyć. Nie mogłem chodzić do nich z każdym głupstwem. Oni też potrzebowali odpoczynku i czasu dla siebie. Na domiar złego, to właśnie przez moją nieobecność musieliśmy odwołać mnóstwo występów, co wiązało się z rozczarowaniem fanów. "Przed państwem Louis-porażka-Tomlinson..." Nie żałowałem tego, co się wydarzyło. Gdybym musiał, zrobiłbym to po raz kolejny, żeby tylko Kathy była bezpieczna, ale teraz chciałem już iść dalej. Zamiast tego tkwiłem jednak w domu pełnym współczucia dla mojej niedołężnej osoby. Nie lubiłem taki być. Nienawidziłem być tym słabym. - Weź się w garść, stary... - odetchnąłem głęboko, podnosząc się z łóżka i sięgając po leżący obok poduszki bandaż. - Przecież to proste - próbowałem się zmotywować, ale kiedy tylko chciałem dosięgnąć ręką swoich pleców, ostry ból sprawił, że opatrunek automatycznie wypadł mi z dłoni, a ja musiałem naprawdę mocno zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć. - Kurwa! - wysyczałem. - Kurwa! Kurwa! Kurwa! - kopnąłem w leżący obok but, który trafił w lampę, skutecznie sprowadzając ją na podłogę. - Szlag by to! - opadłem na pościel, chowając twarz w dłoniach. 
- Wszystko w porządku? - znajomy mi głos sprawił, że cały się spiąłem. Uniosłem głowę, spoglądając na zdezorientowaną twarz dziewczyny. - Wypadek przy pracy? - jej delikatny uśmiech, który pojawił się znienacka, sprawił, że wszystkie moje mięśnie od razu się rozluźniły. 
- Kathy...
- Przyszłam się przywitać - wzruszyła ramionami. - Przepraszam, że nie było mnie, kiedy wróciłeś, ale miałam kilka spraw i nie mogłam...
- Nie ma sprawy - wydukałem, starając się pozbyć tego uścisku w gardle. "Co ci jest, stary?!" 
- No więc, co tu się stało? - uniosła brew, rozglądając się dookoła. 
- Nic. Przecież to mój pokój... - prychnąłem i nie musiałem długo czekać, by na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- No tak, głupie pytanie - zaśmiała się cicho, sięgając po leżący na podłodze bandaż. - Problem z tym?
- Nie... - pokręciłem szybko głową. Momentalnie poczułem zażenowanie. Nie chciałem pokazać jej, że nie daję rady.
- Mogę pomóc - zaoferowała, siadając obok mnie. 
- Nie trzeba, dziękuję - odebrałem od niej bandaż. - Jak się czujesz? 
- To chyba ja powinnam o to zapytać - uśmiechnęła się lekko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Pokręciłem głową, dając jej do zrozumienia, że nie wywinie się od szczerej odpowiedzi. "Wystarczająco długo już nie rozmawialiśmy..." - No więc... - odetchnęła głęboko. - Jestem kompletnie rozdarta - przygryzła wargę, a ja znów poczułem ten dziwny dreszcz. - Z jednej strony, mam ochotę krzyczeć, płakać, a najlepiej zniknąć - zacisnęła powieki, jednak szybko je otworzyła. - Z drugiej strony... - poczułem jej drobne palce, zwinnie przejmujące bandaż z moich rąk. - Cieszę się, że tu jesteś, że nic ci nie jest... - nie przestawała na mnie patrzeć. Jej błękitne oczy wyrażały wielkie zagubienie. "Ale czy można się temu dziwić?" - Nawet nie wiesz jak bardzo się bałam, kiedy... - ze świstem wciągnąłem powietrze, kiedy dotknęła dłonią mojej skóry, aby przytrzymać bandaż. - Wszystko w porządku? - zapytała niepewnie. 
- Tak... - odchrząknąłem, nie poznając swojego własnego głosu. - Jasne, że tak. 
- Nigdy więcej mi tego nie rób - w skupieniu zmarszczyła brwi, oplatając moje plecy, ramię i klatkę bandażem. - Zrozumiano? - spojrzała na mnie, ostrożnie przytrzymując opatrunek w miejscu postrzału.
- Ta...Tak - pokiwałem głową, nie rozumiejąc, co tak naprawdę się ze mną działo. Czułem ciepło. Przyjemne ciepło obezwładniające moje ciało.
- I już - popatrzyłem na dziewczynę, która uśmiechnęła się do mnie lekko, wygładzając materiał, którym owinięte było moje ciało. Odetchnąłem głęboko i bez zastanowienia zamknąłem ją w swoich ramionach. "Dlaczego poczułem, że potrzebuję tego bardziej niż kiedykolwiek?" - Tak bardzo tęskniłam - szepnęła, a ja przycisnąłem ją jeszcze bliżej. 
- Przepraszam, ale... - zaciągnąłem się jej zapachem. - Nie mogłem mu cię oddać... 



        - Zabieraj te łapska, złodzieju - Harry gwałtownie odsunął swój talerz, chroniąc go tym samym przed atakiem blondyna.
- Bądź człowiekiem i się podziel. Oddam, jak tylko Kathy poda drugą porcję - Niall nie dawał za wygraną.
  - Już to widzę - prychnął Styles, zajadając się na oczach przyjaciela kolejnym tostem.
- Proszę, Niall - odezwała się nagle moja siostra i przełożyła pozostałe jedzenie ze swojego talerza Horanowi. - Ja mogę jeszcze poczekać, a ty nam tu zaraz umrzesz z głodu - roześmiała się. 
- Niall, jesteś jak pasożyt - Zayn wywrócił oczami, dzieląc się swoją porcją z Sue. 
- Jaki znowu pasożyt? - oburzył się Niall, ale nie przeszkodziło mu to w kontynuowaniu swojego posiłku. "A czy w ogóle istniało coś, co byłoby mu w stanie przeszkodzić w jedzeniu?"
Oparłam się o blat szafki, obserwując roześmiane twarze przyjaciół. "Tak bardzo za tym tęskniłam..."
- Przepraszam, ale te korki kiedyś mnie wykończą! - roześmiana twarz Danielle sprawiła, że uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. - Cześć wszystkim - brunetka od razu zajęła wolne miejsce przy stole i sięgnęła do talerza Zayna.
- Proszę bardzo, bierz ile zapragniesz - Malik wywrócił oczami, mimowolnie dzieląc się swoją kolacją z kolejną osobą.
- Dzięki - wymamrotała Dan z pełnymi ustami - Ratujesz mi życie, Zayn. Gdyby nie ten tost, umarłabym z głodu - uśmiechnęła się, kiedy Liam postawił przed nią parujący kubek i ucałował jej skroń. - Cześć kochanie - wydukała, przełykając kolejny kęs.
- To jest dziewczyna - prychnął Payne, przysuwając swoje krzesło bliżej Danielle. - Zamiast rzucić mi się na szyję, to rzuca się na jedzenie Zayna.
- Liam, popatrz na to z innej strony - Harry uśmiechnął się szeroko, a ja byłam już pewna, że ta rozmowa zaczyna zbiegać na kompletnie inny tor. Tor Harrego Stylesa. - Jak już Danielle się najje, to będzie miała tyle energii, że... - wybuch śmiechu Nialla sprawił, że ja też nie mogłam dłużej utrzymać powagi.
- A wtedy to ty będziesz żałował, że nie zjadłeś więcej, bo ciężko będzie ci nadążyć - dodał Louis, szczerząc się jak nienormalny. 
- Święta prawda - Zayn poklepał kumpla po ramieniu. 
- Jesteście nienormalni - westchnął Liam.
- Raczej doświadczeni - Harry oparł twarz na dłoni. - Dan, jak każda kobieta, ma wymagania, którym trzeba sprostać...
- Harry! - Danielle roześmiała się, kręcąc głową. - Zajmij się lepiej jedzeniem.
- Kathy, a ty co o tym sądzisz? - Niall spojrzał na mnie w momencie, kiedy kończyłam przygotowywać ostatnią porcję tostów.
- Na mnie nie patrz - postawiłam talerz na środku stołu. - Ja tu tylko gotuję - puściłam do niego oczko, na co ten uśmiechnął się najszerzej, jak tylko potrafił.
- Mówię wam, ona kiedyś zostanie moją żoną - wydukał z pełną buzią.
  - Zacznijmy od tego, czy w ogóle będzie cię chciała - roześmiał się Louis. - Jak tak dalej pójdzie, to niedługo stracimy robotę. Jestem ciekawy, z czego ty będziesz wtedy żył? 
- Z jedzenia - blondyn wzruszył ramionami. - Jem i żyję.
- Jesteś debilem - Tommo pokręcił głową. 
- No, Kathy, będziesz chciała takiego kretyna, na którego trzeba pracować i jeszcze w dodatku karmić? - tym razem to Harry postanowił się wtrącić.
- Ej no! - Niall wywrócił oczami.
- A było tu tak cicho i spokojnie - westchnął Liam.
- Było i się skończyło! - Zayn przybił piątkę  z Louisem. - Panowie, po tej pysznej kolacji proponuję rozegranie meczyku na konsoli.
- Dajcie mi tylko zjeść! Jeszcze nie skoń... - wypowiedź Nialla przerwał dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę! - podniosłam się szybko z miejsca. - Scott? - nie kryłam swojego zaskoczenia na widok stojącego przede mną bruneta.
- Cześć - uśmiechnął się niepewnie. - Nie przeszkadzam?
- Oczywiście, że nie - otworzyłam szerzej drzwi. - Wchodź.
- Dzięki - zmarszczyłam czoło, kiedy Scott odwrócił się, aby następnie wnieść do korytarza pokaźnych rozmiarów karton. - Zaraz ci wszystko wyjaśnię - zerknął na mnie, zdejmując buty.
- Dobrze - kiwnęłam głową. - Może coś zjesz? Właśnie kończymy kolację...
- Wolałbym najpierw porozmawiać...



        - Może nie będę owijał w bawełnę - odchrząknął Scott, spoglądając na naszą ósemkę, która zdążyła już rozsiąść się w salonie, niecierpliwie czekając na to, co miał nam do powiedzenia. - Jestem adwokatem i codziennie rozmawiam z wieloma osobami, ale ta wizyta będzie chyba dla mnie dużo trudniejsza, niż przypuszczałem - uśmiechnął się nerwowo, poprawiając w fotelu. - Nawet nie przygotowałem sobie żadnej przemowy - dodał, po czym przetarł twarz dłońmi. Powoli zaczynałam mieć dość tego grania na zwłokę. - Wybaczcie...
- Wybaczamy, ale mógłbyś...
- Tak, oczywiście - brunet przerwał Louisowi, energicznie kiwając głową. - Powinienem był zabrać się za to już dawno, ale było tyle spraw do załatwienia, a mi chyba po prostu brakowało odwagi... - zaczął, spoglądając na moją siostrę, która wpatrzona w niego, nerwowo gniotła w dłoniach materiał swojego swetra. - Chodzi o Jamesa. Właściwie ta sprawa dotyczy wyłącznie Kathy, ale...
- Jeśli musimy, możemy wyjść - odezwałam się, czując mocny uścisk dłoni Zayna, który chciał tym chyba zaznaczyć, że nigdzie się nie wybieramy.
- Zostańcie - stwierdziła krótko Kathy. - Nie mam przed nimi tajemnic - zwróciła się do Scotta. 
  - Tak więc... - brunet odetchnął ponownie, po czym zaczął grzebać w swojej teczce, z której po chwili wyciągnął białą kopertę. - To do ciebie, Kathy - podał ją mojej siostrze. - Kilka dni przed tym, jak James... - zacisnął usta, nie spuszczając wzroku z Kathleen, która kiwnęła głową na znak, aby kontynuował. - Kilka dni przed tym, jak James popełnił samobójstwo, przyszedł do mnie i wręczył mi ten list - wskazał głową na kopertę, którą moja siostra trzymała w dłoniach. - Powiedział, że mam ci to przekazać, gdyby coś mu się stało. Pomyślałem, że wygaduje jakieś głupoty. W końcu to James. Mój przyjaciel, którego wydawało mi się, znałem lepiej niż samego siebie - bacznie obserwowałam Scotta i widziałam, jaką trudność sprawia mu mówienie o tym. - Nie kazał mi tego otwierać - kontynuował, przecierając oczy dłońmi. - Starałem się dowiedzieć, o co chodzi, ale na marne. Dostałem zakaz drążenia tematu.
- A ten karton? - wtrącił Harry. 
- Wszystko po kolei - Scott przełknął głośniej ślinę. - To akurat najmniej ważne. 
- Czyli jest coś jeszcze? - pytanie Kathy było tak ciche, że przez moment zastanawiałam się, czy w ogóle padło. 
- Jest dużo więcej... - brunet przeczesał nerwowo ręką włosy. - Posprzątałem mieszkanie, które wynajmował James. W tym pudle znajdują się rzeczy, które uznałem, że chciałabyś mieć - słuchałam Scotta, zastanawiając się, co za bombę trzyma jeszcze w zanadrzu. Nie musiałam długo czekać. Brunet wyciągnął ze swojej teczki kolejną kopertę i wręczył ją Kathy. - Tu są pieniądze za kilka kolejnych miesięcy - wyjaśnił, kiedy moja siostra spojrzała na niego niepewnie.
- Jakie pieniądze? - jej zdziwienie z każdą chwilą było coraz większe. "Czy ja też tak wyglądałam?" przeszło mi przez myśl, kiedy obserwowałam miny przyjaciół.
- Za wynajem. James opłacił mieszkanie na kilka kolejnych miesięcy. Właściciel oddał mi...
- Nie mogę tego wziąć - Kathy przerwała mu, odkładając kopertę na stolik.
- Oczywiście, że możesz. Należą do ciebie - "Co?!" przetwarzałam w głowie informacje. 
- Należą do Jamesa... - moja siostra pokręciła głową, nie spuszczając wzroku ze Scotta.
- Należały. Teraz należą do ciebie, tak jak wszystkie pieniądze znajdujące się na jego koncie.
- Ale...
- To nie wszystko, Kathy - kontynuował brunet. - Dom, w którym znaleziono ciało Jamesa, również należy do ciebie - moja mina w tamtym momencie z pewnością odzwierciedlała szok, jakim była dla mnie ta informacja.
- Scott, co ty wygadujesz? -  Kathleen podniosła się z miejsca, kręcąc głową z niedowierzaniem. 
- Ten dom... James kupił go dla was. Przed śmiercią zdążył przepisać wszystko na ciebie. Pieniądze, dom... Wszystko jest teraz twoje. 
- To.. To niemożliwe - Kathy pokręciła głową, spoglądając na mnie zagubionym wzrokiem. 
- Została jeszcze ostatnia sprawa. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, co z tym zrobić - Scott podniósł się z miejsca i podszedł do mojej siostry, po czym wyjął z kieszeni spodni małe, czerwone pudełeczko. - Długo się wahałem, ale uznałem, że to też powinienem ci oddać...


♥♥♥
Witajcie kochani! :)

Żyjecie już wakacjami? Oceny poprawione? :)
U nas  bliżej niż dalej końca (A przynajmniej u niektórych... :)
Matury napisane i miejmy nadzieję, że wszystkie zdane na 100% :) Natomiast zawodowe tuż tuż... I tu już wcale nie jest tak fajnie, bo stres daje o sobie znać, więc trzymajcie dalej kciuki! 

Kolejny rozdział " So close" za nami :) Mamy nadzieję, że choć trochę przypadł Wam do gustu :) Miało być spokojnie, ale nie był byśmy sobą, gdybyśmy zakończyły ten rozdział inaczej. W końcu jeszcze wiele przed nami... Czekamy na Wasze zdanie w komentarzach :)

Dziękujemy Wam za ogromną cierpliwość na jaką wystawiamy Was od dłuższego czasu. Obiecujemy, że kiedy tylko  już wszystko się zakończy i oficjalnie zacznie się wolne, będziemy znów na bieżąco :)
Równie mocno dziękujemy za komentarze, które każdego dnia wywołują uśmiechy na naszych twarzach :) Nawet nie wiecie jak wiele znaczy dla nas to, że choć ostatnimi czasy trochę Was zaniedbałyśmy, Wy nadal z nami jesteście <3 Jesteście niesamowici! <3

Kolejny rozdział pojawi się, jak tylko uda się nam go napisać :) 

Przesyłamy masę pozytywnej energii i mocno Was ściskamy! Xx
MADDIE&CAROL

wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział 32.




Stałam obok Zayna, uparcie wpatrując się w swoje buty, bo nie miałam odwagi unieść wzroku i patrzeć na to, co właśnie się rozgrywało. Nawet w najgorszych snach nie przypuszczałam, że to wszystko właśnie tak się skończy. "Przecież nie tak miało być..." Zamrugałam kilkukrotnie, aby odegnać łzy, które zaczynały gromadzić się pod powiekami. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego właśnie moją Kathleen los postanowił tak strasznie doświadczyć. "Ona na to nie zasłużyła..." Odetchnęłam głęboko, spoglądając na moją siostrę, łkającą w ramionach Scotta. Deszcz padał coraz mocniej, a ceremonia skończyła się już dawno i cmentarz zdążył już prawie zupełnie opustoszeć. Została tylko nasza ósemka, chociaż ja najchętniej też uciekłabym z tego miejsca. Chciałam jak najszybciej zabrać stąd Kathy, by nie musiała już dłużej patrzeć na wykonaną z ciemnego drewna trumnę. Wiedziałam jednak, że nie będzie to łatwe, a nie miałam prawa nalegać i przerywać jej tego pożegnania. Widząc jej drżące ciało, serce łamało mi się na miliony kawałków. Kochała go. Mimo wszystko, nadal kochała, a teraz straciła go na zawsze. "Pan James Turner popełnił samobójstwo..." głos inspektora ciągle rozbrzmiewał w mojej głowie, a przed oczami stawała mi Kathy, wpatrująca się we mnie wzrokiem, który błagał o pomoc i przeraźliwie krzyczał z bólu. "Wzrokiem, którego nie zapomnę do końca życia..." Mocniej wtuliłam sie w bok mojego chłopaka, który obejmował mnie ramieniem, trzymając w drugiej ręce rozłożony parasol. Spojrzałam w jego ciemne tęczówki, na co jedynie bezsilnie pokręcił głową i złożył pocałunek w moich włosach. On też nie wierzył, że to wszystko dzieje się naprawdę. Z resztą tak samo jak cała reszta, która przyszła tu, by pożegnać Jamesa. "Nikt nie życzył mu takiego końca..." Spojrzałam na przyjaciół, nie chcąc wnikać, czy są tu dla niego, czy raczej dla Kathleen. Liczyło się jedynie, że byli obok. Podziwiałam ich za wielkie serca i siłę, którą okazywali, chociaż dobrze wiedziałam jak jest im trudno. Stan Louisa pozostawał bez zmian, a ja w duchu wciąż modliłam się, żebyśmy nie musieli pojawiać się w tym miejscu drugi raz. "Proszę..." otarłam ręką policzek, po którym zaczęły spływać łzy.
- Sue... - cichy głos Zayna wyrwał mnie z rozmyśleń. Dopiero teraz zauważyłam, że tuż obok nas stanęli Danielle i Liam.
  - Nasz samochód już czeka - odezwał się Payne, zerkając na Kathy.
  - Ja to załatwię - pociągnęłam nosem, razem z Zaynem podchodząc do mojej siostry i Scotta. - Kathy, powinniśmy już jechać - szepnęłam, kładąc dłoń na jej ramieniu.
  - Jeszcze nie... - pokręciła głową, nawet na mnie nie patrząc.
  - Myślę, że Sue ma rację. Okropnie zmarzłaś - wtrącił Scott. - Ja też już pójdę - dodał po chwili. - Gdybyś czegoś potrzebowała... - odłożył na trawę parasol i objął moją siostrę.
  - Dziękuję, że zająłeś się tym wszystkim - wyszeptała. - Ja chyba nie dałabym rady... - pokręciła głową.
  - Nie masz za co dziękować. Przecież James jest... Przecież był moim przyjacielem - Scott ponownie sięgnął po parasol, a ja przyciągnęłam Kathy bliżej siebie, nie chcąc, by zmokła jeszcze bardziej. - W razie czego, dzwońcie o każdej porze - spojrzał na naszą trójkę zaczerwienionymi od płaczu oczami, po czym zrobił kilka kroków w stronę trumny. - Na razie, stary - wydukał po chwili milczącego wpatrywania się w drewniane pudło, po czym odkręcił się na pięcie i ruszył w kierunku bramy.
  - Kathleen, naprawdę powinniśmy jechać - spróbowałam jeszcze raz. - Nic już nie zmienimy... - dodałam po cichu.
  - Daj mi jeszcze pięć minut - szepnęła, po czym nie zważając na deszcz, podeszła do trumny i w milczeniu pogładziła jej pokrywę. Stała tak jeszcze chwilę, po czym powoli osunęła się na ziemię, zakrywając usta ręką, by stłumić szloch, który wydobył się z jej gardła.
  - Kathy... - Harry momentalnie znalazł się obok niej, okrywając jej drobne ciało swoją marynarką, po czym postawił ją na nogi i podtrzymując ramieniem, poprowadził w kierunku bramy, za którą tłoczyło sie stado fotoreporterów. "Nawet w taki dzień..." Odprowadziłam ich wzrokiem, nie mogąc zrozumieć, dlaczego właśnie ją musiało to spotkać. Wiedziałam, że minie sporo czasu, zanim moja siostra znów zacznie być sobą. Było pewne, że potrzebny jest cud. Cud w postaci Louisa. "On wiedziałby co zrobić..." westchnęłam, przypominając sobie, jakie wsparcie znajdowała u niego zawsze moja siostra. Cieszyłam się, że oprócz mnie miała właśnie kogoś takiego, jak on.  "Miała..." powtórzyło moje drugie ja, sprawiając tym samym, że miałam ochotę sama uderzyć się w twarz. "Nadal ma!" 
- Wszyscy są już w samochodzie - nagle poczułam mocniejszy uścisk dłoni. Przeniosłam wzrok na Zayna, który wpatrywał się we mnie, zaciskając zęby na dolnej wardze. Jemu też nie było łatwo. - Idziemy?
- Tak... Tylko... - po raz kolejny spojrzałam na drewnianą trumnę, zastanawiając się, jak wyglądałoby teraz nasze życie, gdyby to wszystko się nie wydarzyło. Coraz boleśniej czułam, że to właśnie my sprowadziłyśmy na chłopaków wszystkie te nieszczęścia. Przecież dopóki ich nie znałyśmy, wszystko było dobrze.
  - Susanne, czekają już tylko na nas... - ponaglił mnie ponownie, na co jedynie kiwnęłam głową na znak, że możemy iść. Odetchnęłam głęboko, krocząc obok Zayna i jeszcze mocniej ściskając jego ramię. Coś jednak kazało mi się odwrócić. Spojrzeć jeszcze raz. Ten ostatni. "Żegnaj, James..." 


  Opadłem na kanapę, starając się choć na chwilę wyrzucić z głowy obraz ciemnej trumny, który prześladował mnie od dzisiejszego poranka. Nadal nie mogłem uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, że James posunął się do tak drastycznego kroku i jednym strzałem zakończył swoje życie. Byłem całkowicie przytłoczony biegiem zdarzeń, nad którymi w żaden sposób nie mogłem zapanować. "I jeszcze Louis..." westchnąłem głośno na myśl o przyjacielu, którego stan wciąż pozostawał bez zmian. Czułem się jak w kiepskiej telenoweli, w której cały świat w jednej chwili zaczyna walić się na głowę. Tylko, że w tym wypadku nie mogłem chwycić za pilot i zmienić programu. Musiałem zmierzyć się z tym wszystkim i cierpliwie czekać na napisy końcowe. "Pieprzone życie..."
- Możesz tak nie szeleścić tą paczką? - Harry zwrócił uwagę Niallowi, rozsiadając sie na fotelu, po czym zdjął buty i rzucił je na podłogę.
- A ty możesz odstawiać swoje rzeczy na miejsce? - warknąłem, choć wcale nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało. - Nie mieszkasz tu sam. Skoro i tak nie sprzątasz, to chociaż uszanuj, że ktoś inny to robi...
- Odwal się ode mnie, dobra? - wymamrotał pod nosem Styles, opierając głowę na dłoni. 
- Oczywiście - wywróciłem oczami. - Jak mówię prawdę, to mam się odwalić - westchnąłem z irytacją, ściskając mocniej dłoń mojej dziewczyny. - Niall, kruszysz...
- A gdzie Kathy? - Sue pojawiła się w salonie w towarzystwie Zayna, trzymającego w ręku tacę z parującymi kubkami. 
- Poszła do siebie - Danielle zgarnęła pudełka od płyt rozrzucone na stoliku, aby Malik mógł odstawić nasze napoje. - Mówiła, że boli ją głowa i musi się położyć.
- To może ja...
- Sue - Zayn uchwycił dłoń blondynki. - Daj jej trochę odpocząć - usiadł na wolnym fotelu i pociągnął ją za rękę tak, by ta zajęła miejsce na jego kolanach.
- Może masz rację... - Sue schowała twarz w zagłębieniu jego szyi. Nagle w salonie znów zapanowała cisza. Przeklęta cisza, która z każdym dniem stawała się coraz bardziej nie do zniesienia. 
- Uważaj! - podskoczyłem na kanapie, widząc, jak Niall rozlewa gorącą herbatę, po czym wyciera ją rękawem marynarki. - Mogłeś nas poparzyć! - poczułem dotyk dłoni na swoim ramieniu. Odkręciłem wzrok, spoglądając wprost w ciemne tęczówki mojej dziewczyny, która starała się właśnie zrozumieć, dlaczego tak się zachowuję. "Gdybym tylko sam wiedział..."
- Co się tak nas uczepiłeś? - wydukał blondyn, biorąc łyk napoju.
- Nie uczepiłem...
- Harry, do diabła, przestań w końcu zmieniać te kanały! - tym razem to głos Zayna przykuł uwagę wszystkich.
- Może po prostu szukam czegoś, co da się oglądać?! - Styles posłał brunetowi złowrogie spojrzenie.
- I nadal nie możesz znaleźć? - Zayn jak zwykle się nie poddawał. Tym razem jednak miał rację. Też powoli zaczynałem mieć już dość tych migających obrazków. 
- Jakbyś nie zauważył, wszędzie, gdzie przełączę, mówią tylko o jednym! 
- Daj mi, kurwa, ten pilot - Zayn wycedził przez zaciśnięte zęby, ale Styles najwidoczniej nie zamierzał spełnić prośby przyjaciela. - Harry, do cholery! 
- Mam ci udowodnić, że nic tu nie ma? - Styles zaczął włączać poszczególne programy. - O proszę, tu mamy szpital, w którym leży Louis - zaakcentował imię przyjaciela. - A tu dla odmiany my, kiedy wychodzimy z cmentarza po pogrzebie tego pieprzonego... 
- Trochę szacunku dla zmarłego... - zgromiłem go wzrokiem, ale on jedynie pokręcił głową,  po czym ponownie zmienił kanał. 
- Co za niespodzianka!- kontynuował. - Tu też coś o nas... 
- Możesz przestać? - Niall odstawił kubek na stolik, nie spuszczając wzroku z przyjaciela.  
- Tam, gdzie puszczają seriale, na pewno nie będzie...
- I co, mam siedzieć i oglądać twoje pieprzone seriale, kiedy mój przyjaciel w każdej chwili może wykitować?! - Harry przerwał Susanne, po czym podniósł się z miejsca, ciskając pilotem. - Przepraszam bardzo, ale ja tak, kurwa, nie potrafię! - wrzasnął, wychodząc.
- I uważasz, że jak wykrzyczałeś nam to w twarz, to coś się zmieni?! - krzyknął za nim Niall. Nie musieliśmy długo czekać, aby Harry ponownie pojawił się w salonie. - Przestań zgrywać pokrzywdzonego! Siedzimy w tym wszyscy, bez wyjątku!
- I przeproś Sue - dodał Zayn, gniewnie wpatrując się w przyjaciela.
- Przecież on nic... 
- Przeproś ją! - wrzasnął Malik, przerywając tym samym swojej dziewczynie. 
- Myślę, że...
- Zamknij się, Niall! - Zayn spojrzał na blondyna, sprawiając, że ten od razu ucichł. - Masz przeprosić moją dziewczynę, rozumiesz?! - ponownie przeniósł wzrok na Stylesa.
- Za to, że powiedziałem prawdę?! - Harry wywrócił oczami, a ja jedynie modliłem się, aby Zayn mu nie przyłożył. "Całe szczęście, że wciąż ma na kolanach Sue..." 
- Chłopaki... - Danielle próbowała załagodzić sytuację. - Myślę, że to trochę nie na miejscu...
- Przestańcie się zachowywać jak dzieci! - przerwałem jej, podnosząc się z miejsca. - Ja też mam już dosyć tej pieprzonej atmosfery, ale to nic nie zmienia! - wybuchłem, skanując po kolei twarze przyjaciół. - Musimy czekać, do cholery!
- Przepraszam bardzo, zapomniałem, że wiesz wszystko najlepiej!
- Nic nie wiem, Harry! - wrzasnąłem. - Nie wiem już nawet, jak się zachować! Nie mam siły dłużej udawać, że jest dobrze, bo nie jest! I tak naprawdę, może już nigdy nie będzie! 
- No jasne! Po prostu wszyscy załóżmy już z góry, że Louis i tak umrz...
- Dość! - głos Kathy sprawił, że momentalnie zastygłem w miejscu. - Nawet nie waż się kończyć, rozumiesz? - otarła policzek, przypatrując się nam uważnie. - On będzie żył - szepnęła, wbijają swoje błyszczące tęczówki w Harrego. 
- Mam to wszystko w dupie - Styles ruszył w stronę wyjścia, ale zatrzymał się, kiedy Kathy chwyciła jego łokieć. Popatrzył na nią przez moment, po czym wyrwał rękę z jej uścisku. Chwilę później słychać było już tylko trzaśnięcie drzwiami jego pokoju.
- Wychodzę - Zayn momentalnie podniósł się z miejsca, na co nie była przygotowana nawet Sue, która zachwiała się na własnych nogach, próbując zachować równowagę, po czym pospiesznym krokiem ruszyła za Malikiem, który zdążył już zniknąć z salonu. "Miejmy nadzieję, że nie zburzył jakiejś ściany po drodze..."
- Będzie chyba lepiej, jak też pójdę do siebie - odezwał się Niall i wyszedł, zabierając po drodze swoją herbatę.
- Chciałam tylko powiedzieć, że jadę do Louisa i... - Kathy wciąż stała w drzwiach, błądząc po pokoju zagubionym wzrokiem. - Nie ważne... - machnęła ręką, odkręcając się na pięcie i zniknęła z pola mojego widzenia.
- Liam... - dopiero głos Danielle sprowadził mnie na ziemię. Opadłem na kanapę tuż obok niej, chowając twarz w dłoniach. 
- Chyba wszyscy zaczynamy już wariować...



  - Louis... - szept pani Tomlinson, którą dźwięk otwieranych drzwi najwyraźniej zbudził z krótkiej drzemki, sprawił, że poczułam jeszcze silniejszy ból wewnątrz. Myślałam, że nie mogę czuć się już gorzej, ale zawód, który zauważyłam w jej oczach, gdy zorientowała się, że Lou nadal leży bez ruchu, uświadomił mi, jak bardzo się myliłam.
  - To tylko ja - pokręciłam głową, spoglądając na jej zmęczoną twarz. - Powinna pani pójść do domu i porządnie się wyspać. Ja tu zostanę - zrobiłam krok do przodu, mimowolnie spoglądając na monitor aparatury, pokazujący bicie serca Louisa.
- A mogłabym posiedzieć tu z tobą? - pani Tomlinson przerwała ciszę, która na moment zapanowała w sali i posłała mi ciepły uśmiech. - W domu czuję się jeszcze gorzej... Kiedy go tam nie ma... - pokręciła głową, ocierając policzek.
- Będzie mi bardzo miło, jeśli pani zostanie - podeszłam do niej i ścisnęłam lekko jej dłoń, po czym przysunęłam krzesełko, by usiąść obok.
- Jak tam w domu? - odetchnęła, poprawiając włosy.
- Wybuchła niezła awantura - westchnęłam, nie mogąc zrozumieć, co tak naprawdę ich napadło. - Chyba wszystkich zaczyna to przerastać - zmarszczyłam czoło. - Nawet nie wiem, o co im poszło...
- Kochanie, oni już tak mają. W ciągu godziny potrafią pokłócić się i pogodzić  z dziesięć razy - na twarzy pani Tomlinson zamajaczył delikatny uśmiech. - Może to lepiej, że w końcu wyrzucili z siebie wszystko, co leżało im na sercu - szepnęła.
- Tak... - przeniosłam wzrok na leżącego na łóżku Louisa. Tak bardzo pragnęłam, aby choć na moment się do mnie uśmiechnął i zapewnił, że wszystko będzie już dobrze.
- A ty? - zmarszczyłam nieznacznie brwi, słysząc pytanie pani Tomlinson. - Jak się czujesz, kochanie? - dodała po chwili. 
- Ja... - poczułam ucisk w żołądku, kiedy wszystkie nieprzyjemne uczucia znów do mnie powróciły. "Chyba ze zdwojoną siłą..." Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego wszystko tak się potoczyło. Wciąż chyba jeszcze nie wierzyłam, że Jamesa już nie ma, że zostało mi tylko kilka zdjęć i... "Pierścionek..." poczułam, jak po moim policzku spływa pierwsza łza.
- Przepraszam... - szept kobiety lekko mnie otrzeźwił. - Nie chciałam... Nie powinnam...
- Nie - pokręciłam głową - To nic... - odetchnęłam, ocierając policzek. - Po prostu przeze mnie wydarzyło się już tyle tragedii...
- Och, Kathleen, nawet nie waż się tak mówić - skarciła mnie, szerzej otwierając oczy.
- Kiedy to prawda, pani Tomlinson - pociągnęłam nosem, czując, jak kolejne łzy spływają po moich policzkach. - Jestem jakaś przeklęta...
- Co ty za brednie wygadujesz? - chwyciła moją dłoń, mocno ją ściskając.
- Gdyby nie ja, pani syn by tu teraz nie leżał - spuściłam głowę, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy. - Louis... Gdybym tylko wiedziała, że tak to się potoczy... Przepraszam. Tak bardzo przepraszam
- Kathleen - kobieta otarła mój policzek. - To nie twoja wina, rozumiesz? - uniosła mój podbródek. - To wszystko minie. Trzeba tylko czasu - uśmiechnęła się lekko. - I nigdy więcej mnie nie przepraszaj, rozumiesz? Nigdy więcej... - dodała, obejmując mnie mocno. - Teraz musi być już tylko lepiej...


  - Zrobiłam ci kanapki - zamknęłam za sobą drzwi i odstawiłam talerz na szafkę nocną.
- Dziękuję... - wymamrotał, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa. Przysiadłam na brzegu łóżka, uważnie się mu przyglądając. Od kłótni, która miała miejsce po naszym powrocie do domu, praktycznie się do mnie nie odzywał. Sama już nie wiedziałam, czy ja też sobie czymś zawiniłam, czy może nie chciał niepotrzebnie wylewać na mnie swojej złości. Musiałam jednak rozpocząć ten temat, bo miałam już dość zbywania. 
  - Porozmawiasz wreszcie ze mną? - zaczęłam, ale on nawet nie drgnął. - Zayn!
  - A o czym chcesz rozmawiać? - spojrzał na mnie, jakby naprawdę nie wiedział, do czego dążę. "Cwaniak..."
  - Nie udawaj - przewróciłam oczami.  
- Jeśli chodzi ci o tą awanturę, to nie zamierzam o tym gadać - pokręcił głową, odstawiając na bok laptopa.
- Myślę, że jednak powinieneś... - zaplotłam dłonie na piersi, kiedy podszedł do okna i otworzył je na oścież. - Naprawdę masz zamiar tu palić? - szerzej otworzyłam oczy, kiedy obojętnie wzruszył ramionami, odpalając papierosa, po czym zaciągnął się dymem. - Zayn! - podeszłam do niego, wyrywając mu z dłoni to świństwo, którym się truł. 
- Mogłabyś mi to oddać?! - zapytał z frustracją, ale ja pokręciłam tylko głową, po czym przygasiłam papierosa i wyrzuciłam go przez okno. - Nie przesadzasz?!
- A ty nie przesadzasz? - wywróciłam oczami. - Co w ciebie dziś wstąpiło?
- Nic! 
- A to, jak napadłeś na Harrego, też nazwiesz niczym?! - zmrużyłam oczy, obserwując, jak mocniej zaciska szczękę. 
- Może po prostu broniłem mojej dziewczyny? - wyrzucił ręce w powietrze. 
- Uważaj, bo uwierzę - opadłam na łóżko, nie spuszczając z niego wzroku. - Gdybym cię nie znała...
- No i może na tym to polega! Może wcale mnie nie znasz!- odkręcił się w moją stronę, marszcząc brwi. "To nie było miłe..."
- Tak? - przekrzywiłam głowę, uważnie mu się przyglądając. Widziałam, jak jego mięśnie spinają się, a dłonie mocniej zaciskają na brzegu parapetu. - Może masz rację... - odetchnęłam głośno, podnosząc się z miejsca. Słyszałam, jak Zayn przeklina pod nosem, odwracając się do mnie plecami. -Wiesz co? Daj znać, kiedy uznasz już, że znamy się na tyle, by móc porozmawiać - dodałam, chwytając za klamkę. Nie zdążyłam jednak nawet jej nacisnąć, kiedy usłyszałam jego cichy głos.
- Przepraszam - westchnął. Spojrzałam na niego przez ramię. Nadal stał wpatrzony w obraz za oknem. Odetchnęłam głęboko, po czym ruszyłam w jego kierunku. "Chyba będę musiała jednak schować dumę do kieszeni..." Objęłam go od tyłu, wtulając się w jego plecy, a on uchwycił moją dłoń, całując jej wierzch, po czym powoli odkręcił się w moim kierunku. - Przepraszam - powtórzył, zakładając mi kosmyk włosów za ucho. - Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło - wzruszył ramionami. - Po prostu to wszystko mnie już przerasta, a kiedy Harry na ciebie wrzasnął...
- Zauważ, że był tak samo zdenerwowany, jak ty - przerwałam mu. 
- Tak, wiem, ale wtedy nie myślałem o tym, czy on jest zły. Czy Liam i Niall są źli. Po prostu musiałem na kogoś nawrzeszczeć, a on...
- Był pod ręką - dokończyłam za niego, na co kiwnął jedynie głową. - Harry przeprosił mnie, kiedy szłam do kuchni - dodałam po chwili, posyłając mu słaby uśmiech. - Powinieneś z nim pogadać.
- Sue...
- Nie mówię, że masz to zrobić teraz - spojrzałam prosto w jego czekoladowe tęczówki. - Myślę po prostu, że przyda wam się porządna, męska rozmowa. Nie tylko waszej dwójce. Cała czwórka tego potrzebuje - uchwyciłam w dłonie jego twarz. - Ale najpierw ochłońcie do końca. Wolę oglądać was bez podbitych oczu i powybijanych zębów.
- Jak zawsze masz rację - odetchnął, delikatnie się uśmiechając. - Co ja bym bez ciebie zrobił?
- Pewnie nic - wzruszyłam ramionami, na co prychnął pod nosem, po czym złożył delikatny pocałunek na moich ustach. - I tak dla ścisłości... Znam cię dużo lepiej, niż ty sam siebie.


  - Czyżby wreszcie zapanował spokój? - Danielle oparła się futrynę drzwi prowadzących na taras. - Przed chwilą mijałam na korytarzu Zayna i Harrego, którzy ani trochę nie wyglądali na pokłóconych - dodała, siadając obok mnie, po czym wtuliła się w mój bok, opierając głowę na moim ramieniu. Od razu poczułem jej nieziemski zapach, który tak uwielbiałem.
  - Tak, wydaje mi się, że topór został głęboko zakopany - uśmiechnąłem się, składając pocałunek w jej włosach. Z perspektywy czasu wiedziałem, że wcześniejsza sprzeczka była nam wszystkim potrzebna. "Takie rozładowanie akumulatorów..." Cieszyłem się jednak, że równie szybko jak się pokłóciliśmy, udało nam się pogodzić. Nie będę udawał, że nie byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem w drzwiach swojego pokoju Harrego, który stwierdził, że musimy pogadać. Kto jak kto, ale Styles nie należał do osób, które pierwsze przyznają się do winy. "A jednak..." odetchnąłem głęboko. Miałem dziwne przeczucie, że wszystko co złe, jest już za nami, że teraz wszystko się ułoży. Potrzebowaliśmy do tego jedynie Louisa.
- Nawet słońce wyszło - cichy głos Danielle przerwał moje rozmyślenia.
- Rano zupełnie się na to nie zapowiadało... 
- Może to jakiś dobry znak - stwierdziła, zarzucając nogi na moje kolana. - Może teraz będzie już tylko lepiej - ucałowała mój policzek.
- Też mam taką nadzieję - westchnąłem. Tak bardzo chciałem, żeby wszystko wróciło już do normalności. - Wiesz... Na początku bałem się, że chłopakom nie uda się pogodzić tak szybko. Kiedy Zayn tu przyszedł, wyglądał, jakby szykował się na powtórkę. Tymczasem to on jako pierwszy wyciągnął rękę, twierdząc, że każdego dziś coś poniosło... 
- Wydaję mi się, że Sue miała w tym wszystkim trochę swojego wkładu -  Danielle uśmiechnęła się do mnie. 
- Myślisz? - brunetka pokiwała głową. - Może masz rację. Odkąd z nią jest, stał się taki...
- Dorosły? - dokończyła za mnie. Pokręciłem głową, nie do końca przekonany do jej teorii. "Czy dorosły facet biłby się o konsolę?"
- Może nie tyle dorosły, co bardziej odpowiedzialny...
- Ja jednak nadal będę obstawała przy swoim  - splotła palce naszych dłoni. - Dorósł. Z resztą nie tylko on...
- Chciałbym, żeby wszystko było jak dawniej - westchnąłem. 
- Żebyś mógł dalej zgrywać tatusia? - roześmiała się, na co wywróciłem oczami. - Kiedyś musisz wypuścić pisklęta z gniazda...
- I za kogo niańkę będę wtedy robił? - jęknąłem, starając się choć na chwilę uruchomić moje teatralne umiejętności, których nauczyłem się od Louisa.
- Może za niańkę naszych dzieci? - spojrzała na mnie, sprawiając, że nagle zrobiło mi się dziwnie gorąco. - Chciałbyś? - przetwarzałem jej słowa, czując, jak na moich ustach pojawia się mimowolny uśmiech.
- Czy bym chciał? - szepnąłem, nie poznając swojego głosu. Wpatrywałem się w jej połyskujące oczy, czując, jak wszystkie moje wnętrzności fikają koziołki. "Co za głupie pytanie! Oczywiście, że tak!" Otwierałem już usta, żeby coś powiedzieć, kiedy z mojej kieszeni zaczęła wydobywać się dobrze mi znana melodia.
- Odbierz - Danielle ponagliła mnie, widząc, że wcale nie mam na to ochoty.
- Ale wrócimy do tego? - upewniłem się, sięgając do kieszeni, na co ta kiwnęła głową, szeroko się uśmiechając. Dotknąłem zielonej słuchawki, widząc na wyświetlaczu imię mamy Louisa. - Pani Tomlinson?
- Liam... Wybudzają Louisa...



Cisza. Ciemność. Przeszywający moją głowę, nieznany mi dotąd rodzaj bólu. "Gdzieś ty zabalował, człowieku?" Czułem się fatalnie. Chciałem otworzyć oczy, jednak coś mi na to nie pozwalało, a brakowało mi sił, żeby z tym walczyć. "Co jest, do cholery?!" Starałem się poruszyć nogami, rękami, a nawet głową - na marne. "Jeśli to przez te mieszanki Stylesa, to go zamorduję..."  Ból stawał się coraz silniejszy. Teraz nie tylko głowa dawała mi się we znaki. Bolało mnie całe ciało. Dodatkowo czułem, jakby ktoś rozrywał mi klatkę na strzępy. "Co za diabelstwo on mi dał do picia..." Starałem się przypomnieć sobie cokolwiek z zeszłej nocy. Niestety, z opłakanym skutkiem. Miałem w głowie kompletną pustkę. "A w ustach istną pustynię..." Do moich uszu zaczęły docierać szmery, jakby ktoś próbował nastroić rozregulowane radio. Po chwili zacząłem rozróżniać jakieś głosy, których jednak nie potrafiłem rozpoznać. Chciałem się odezwać i poprosić o szklankę tej przeklętej wody, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Starałem się skupić i za wszelką cenę zapanować nad swoim ciałem, jednak na nic to się nie zdało. Ból stawał się coraz silniejszy. Po raz kolejny postanowiłem podjąć walkę z zamkniętymi powiekami, które w końcu udało mi się nieznacznie uchylić. Niestety od razu tego pożałowałem. Ponownie zamknąłem oczy, kiedy zaatakował mnie ostry strumień światła. Tuż obok usłyszałem jakiś irytujący pisk, który z każdą chwilą stawał się coraz mniej wyraźny. Poczułem, jak powoli odpływam. Nie chciałem z tym walczyć. "Dajcie mi siłę, żebym przeżył tego kaca..."



Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami i uporczywy pisk, który z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy. "Koniec z alkoholem, stary..." przysiągłem w duchu, kiedy z każdą sekundą czułem coraz większy ból obezwładniający całe moje ciało. "Czy ktoś może wyłączyć ten budzik?!" Miałem ochotę rozwalić to piszczące cholerstwo na kawałki. Nadal jednak nie mogłem się poruszyć. Nawet zwykły oddech wymagał ode mnie ogromnego wysiłku. "Musiałem ostro zabalować..."
- Lekarz mówił, że trzeba czekać... - pomiędzy piskiem usłyszałem stłumiony głos Liama.
- Ten lekarz mówił dużo rzeczy - kolejny głos odezwał się wyjątkowo cicho. "Chwila, chwila... Jaki lekarz?!" dopiero teraz poczułem na swojej dłoni czyjś dotyk.
- Mógłbyś przestać drama... - "I znów ten pisk!" Nie słyszałem już słów ludzi, którzy byli obok. Jedyne, co wypełniało moją głowę, to ten przeklęty dźwięk. Czułem się tak, jakby ktoś wbijał w moją czaszkę miliony ostrzy. "Co tu się dzieje?!" Spróbowałem głęboko odetchnąć, jednak momentalnie tego pożałowałem. Ból rozdzierający moją klatkę był chyba gorszy, niż wszystko co czułem do tej pory. Mimowolnie ścisnąłem mocniej dłoń, która przez cały czas trzymała moją.
- Kochanie... - głos mojej mamy sprawił, że na moment przestałem myśleć o tym pieprzonym bólu. "Co ona tutaj robi?" Chciałem w końcu dowiedzieć się, co jest grane, ale bałem się otworzyć oczy. Wiedziałem, że w moim stanie światło w niczym nie pomoże. "Jeśli to wina trunków Stylesa, to naprawdę go zamorduję..."
  - Pójdę po doktora - odezwał się Liam i już po chwili słychać było dźwięk zamykanych drzwi. "Jakiego znowu doktora?!"
- Możesz... - zacząłem prawie bezgłośnie. - Możesz... - powtórzyłem nieco głośniej zachrypniętym głosem, który zupełnie nie przypominał mojego. 
- Skarbie...
- Możesz wyłączyć budzik? - wydusiłem w końcu, czując potworną suchość w gardle.
- Louis... - cichy głos mojej dziewczyny totalnie mnie zaskoczył. "Eleanor też tu jest?" - To nie budzik. To bicie twojego serca - stwierdziła. "No tak, przecież mój budzik...Chwila! Bicie mojego serca?!" Gwałtownie otworzyłem oczy i od razu tego pożałowałem. Zacisnąłem powieki, czując się przytłoczony nadmiarem światła.
  - Spokojnie, kochanie - moja mama ścisnęła moją dłoń. - Spokojnie - powtórzyła łagodnie.
  - Gdzie ja jestem? - wychrypiałem, podejmując jeszcze jedną próbę otwarcia oczu. Tym razem zrobiłem to jednak powoli, by ból nie rozsadził mojej głowy. Zamrugałem kilkukrotnie, wpatrując się w przemęczoną twarz mojej mamy. "Co jest grane?"
  - Jesteś w szpitalu, stary - usłyszałem cichy glos Zayna.
  - Co się... - próbowałem się czegoś dowiedzieć, ale mój głos zupełnie odmawiał współpracy. Dodatkowo powieki zachowywały się tak, jakby ważyły co najmniej tonę. Zacisnąłem dłonie na prześcieradle, będąc już porządnie zdenerwowanym swoją bezsilnością. Nic nie rozumiałem. Jak to możliwe, że się tutaj znalazłem? Przecież... "Byłem na balu..." zaczęło świtać w mojej głowie. Niestety, poza tym faktem nic więcej nie mogłem sobie przypomnieć. - Co...
  - Nic nie mów, tylko odpoczywaj - nakazała moja mama. - Zaraz ci wszystko opowiemy - dodała w momencie, kiedy usłyszałem kolejne trzaśnięcie drzwiami i nagle tuż nade mną zawisła twarz jakiegoś starszego mężczyzny.
- Panie Tomlinson, witamy z powrotem - uśmiechnął się lekko. - Jestem doktor Teward - zamrugałem kilka razy, kiedy zaczęło do mnie docierać, że naprawdę jestem w szpitalu. Zacisnąłem powieki, uporczywie przegrzebując szufladki mojej pamięci. 
  - Kathy! - nagle moje serce zaczęło bić znacznie szybciej, co nie pozostało niezauważone przez głośny dźwięk aparatury.
- Jestem tutaj - gdy tylko usłyszałem jej delikatny głos, od razu zacząłem szukać jej wzrokiem. Stała obok Susanne, która tuliła się do Zayna. Dopiero teraz zauważyłem, ze były tu prawie wszystkie bliskie mi osoby. - Spokojnie...
- Dzięki Bogu - odetchnąłem głęboko i od razu tego pożałowałem. Zacisnąłem powieki, przyciskając dłonie do szorstkiego bandażu, kiedy poczułem ból rozrywający moją klatkę. - James...
- Później - doktor odchrząknął cicho. - Panie Tomlinson... - podszedł do aparatury, aby powciskać jakieś guziki. Spojrzałem na moją dziewczynę, która ocierała właśnie mokre policzki i wyciągnąłem do niej dłoń, którą momentalnie uchwyciła. - Pielęgniarka zaraz poda panu coś przeciwbólowego - mężczyzna zbliżył się do mnie, po czym skierował strumień ostrego światła prosto w moje oczy. 
  - Co z Jamesem? Złapali go? - zmrużyłem powieki, nie dając za wygraną.
- Panie Tomlinson, na razie proszę nie zadawać tylu pytań, tylko odpoczywać - doktor spojrzał na mnie znad okularów, chowając latarkę do kieszeni swojego fartucha. - Pana rana to nie żarty. Jest pan tu od prawie dwóch tygodni - szerzej otworzyłem oczy, nie wierząc w to, co usłyszałem. - Za chwilę zabierzemy pana na kilka badań, ale teraz zostawię pana z całą tą zgrają, która nie opuszczała tej sali nawet na krok - roześmiał się, mijając moje łóżko. - Pozazdrościć takich przyjaciół - dodał, po czym zniknął za drzwiami. 
- Niezłego stracha nam napędziłeś, stary - prychnął Harry, podchodząc do mnie. 
- Bohater się znalazł - Niall uśmiechnął się szeroko, przysiadając na brzegu łóżka. Przekręciłem głowę, spoglądając na Kathy, która wciąż stała w rogu sali. - Chyba nadal nie wierzy, że tu jesteś - prychnął Horan, zwracając się do blondynki, która niepewnie zrobiła kilka kroków i chwyciła moją wolną dłoń. Na jej twarzy wymalował się delikatny uśmiech.
- Jesteś... - szepnąłem, wypuszczając z uścisku dłoń Eleanor, aby wyciągnąć ręce w stronę dziewczyny, która ostrożnie mnie objęła. Zaciągnąłem się jej zapachem, będąc już święcie przekonanym, że mi się udało.
- Nigdy więcej nie próbuj mnie ratować - wycedziła, spoglądając na mnie. Otarłem jej policzek, posyłając jej delikatny uśmiech.
- A jeśli już będziesz musiał, to przynajmniej daj znać. Z doświadczenia powinieneś wiedzieć, że razem idzie nam dużo lepiej - Zayn puścił do mnie oczko, na co kiwnąłem głową. - Nie żartuję...
  - Zastanawia mnie tylko jedno - wychrypiałem, rozglądając się dookoła. - Dlaczego wszyscy jesteście ubrani na czarno? Szykowaliście się już na mój pogrzeb? - zaśmiałem się, chwytając za ranę, która nie pozwalała o sobie zapomnieć. Chciałem jak najszybciej zmienić temat, bo nie miałem ochoty gadać o tym, czego dokonałem. "Chociaż byłem z tego cholernie dumny..."
- Niekoniecznie na twój - westchnął Liam, obejmując mocniej Danielle. Zmarszczyłem czoło, ponownie chwytając dłoń mojej dziewczyny. - James nie żyje...



  Powoli otworzyłem oczy i rozejrzałem się po sali, oświetlonej jedynie stłumionym światłem lampki nocnej. "Chyba trochę pospałem..." Syknąłem z bólu, kiedy spróbowałem sięgnąć po butelkę z wodą stojącą na szafce obok. Zignorowałem jednak to cholerne uczucie w klatce, bo pragnienie stawało się nie do zniesienia. Moje gardło zamieniło się w pustynię, dlatego chłodny napój sprawił, że od razu poczułem ulgę. "Tego było mi trzeba..." Z powrotem opadłem na poduszkę, wbijając wzrok w biały sufit. "To się dopiero porobiło..." Nadal nie mogłem uwierzyć w to, czego dowiedziałem się od przyjaciół. Do głowy by mi nie przyszło, że James posunie się do czegoś takiego. "A Kathy musiała poradzić sobie z tym wszystkim beze mnie..." Twarz blondynki momentalnie stanęła mi przed oczami. Byłem naprawdę szczęśliwy, że wtedy na lotnisku zdążyłem na czas, a dziś, kiedy cichym głosem oznajmiła, że jest tuż obok, poczułem, że wszystko jest na swoim miejscu. "Gdybym musiał, zrobiłbym to jeszcze raz..." Jej osoba, tak krucha i dobra, z całą pewnością była warta tego poświęcenia. Nie wyobrażałem sobie, że mogłaby być gdzieś indziej, niż przy nas. "Niż przy mnie..." Potrzebowałem jej. Czułem to tak intensywnie, jak jeszcze nigdy. Jej uśmiech mnie rozweselał, jej głos - uspokajał. Była mi niesamowicie bliska i wiedziałem, że teraz to ja muszę zatroszczyć się o jej bezpieczeństwo
- Już nie śpisz? - zamrugałem kilkukrotnie wyrwany z rozmyśleń, kiedy usłyszałem głos mojej dziewczyny. Spojrzałem na brunetkę, która zamykała właśnie drzwi od sali.
- Musiałem się napić - westchnąłem, z marnym skutkiem próbując unieść się na łokciach.
- Nie podnoś się tak - podeszła do mnie szybko. - Poprawię ci poduszkę.
- Jest dobrze - uśmiechnąłem się do niej. Ona jednak, jakby nie słuchała, zaczęła krzątać się wokół mojego łóżka. Uchwyciłem jej drżącą dłoń, pociągając w swoją stronę, aby móc zamknąć ją wreszcie w ramionach. Po chwili poczułem, jak zaczyna ciężej oddychać. - Hej... Wszystko już dobrze... - zacząłem gładzić jej plecy, ignorując ból w klatce piersiowej. - Jestem tutaj...
- Wiem, ale...
- Eleanor.... - szepnąłem, zaciągając się jej zapachem. "Jestem w domu..."
- Tak się bałam - wyszeptała, spoglądając na mnie zaszklonymi oczami. - Nigdy więcej tak nie rób - dodała, gładząc mój policzek. - Nigdy, rozumiesz?
- Postaram się - uśmiechnąłem się lekko.
- Masz mi to obiecać - pociągnęła nosem, siadając na brzegu łóżka. "Obiecać?" Momentalnie przed oczami stanęła mi postać Kathy. Wiedziałem, że gdyby była taka potrzeba, bez wahania przyjąłbym na klatę jeszcze masę kul, żeby tylko ją uratować. 
  - Możesz podać mi wodę? - zapytałem, chcąc uciec jak najdalej od tego tematu. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że cię mam - dodałem nagle, kiedy podawała mi szklankę i przyciągnąłem jej dłoń do ust, by złożyć na niej delikatny pocałunek. - Naprawdę...


♥♥♥ 


Witajcie kochani!

Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo tęskniłyśmy! ♥ 
Po długiej przerwie, spowodowanej brakiem dostępu do materiałów, powracamy z kolejnym rozdziałem. Mamy nadzieję, że Was nie rozczarowałyśmy :)

Dziękujemy każdemu, kto pozostawił po sobie ślad, pod ostatnim rozdziałem oraz każdemu kto cierpliwie czekał na następną dawkę "So close" To na prawdę wiele dla nas znaczy :)

Przepraszamy, że dopiero dziś udało nam się dodać nowy rozdział. Poza egzaminami, które nie dają nam żyć, a od których zależy nasza przyszłość, sprawa z laptopem spadła na nas jak grom z jasnego nieba...

Ściskamy z całych sił!
 MADDIE&CAROL



Ps: Następny rozdział nie pojawi się za tydzień. Pojawi się wtedy, kiedy uda nam się go napisać. Dlatego też, prosimy, darujcie nam te wszystkie hejty, gdyż nie sprawią one, że rozdział pojawi się szybciej. Matura to bardzo ważny egzamin. Równie ważny co egzamin zawodowy, dlatego prosimy o wyrozumiałość.